Nie poddajmy się praniu mózgu, Polska była OSTATNIM krajem wyzwalającej się z komunizmu Europy, w którym odbyły się wolne wybory

Trwa państwowa feta, jakże symbolicznie rozpoczęta w miniony piątek hołdem złożonym sowieckiemu namiestnikowi w polskim mundurze. Dziś wszystkie media na sto sposobów odmieniają frazę „pierwsze wolne wybory”. Bardzo rzadko ktoś przytomniejszy dorzuci „pierwsze częściowo wolne wybory”.

Bo przecież 4 czerwca 1989 roku, w wyniku okrągło-pod-stołowego dealu wolno nam było wybrać zaledwie 35% składu Sejmu, pozostałe 65% rezerwując dla sowieckich namiestników i ich jawnych akolitów. Najważniejsi komuniści mieli zostać „wybrani” z tzw. Listy Krajowej. Wystarczyło, że otrzymają co najmniej połowę głosów, a to „otrzymanie głosu” polegało na tym, że się ich nie skreśli. Prawdziwie wolne wybory odbyły się jedynie do Senatu, który – na wszelki wypadek – kompetencje miał wyłącznie dekoracyjne.

I to właśnie głosowanie do Senatu pokazało prawdziwy wybór Polaków. „Solidarność” zdobyła w nim 99%, 99 mandatów. Przegrała jeden – w Pile. Podobnie wygrała „Solidarność” wszystko z owych 35%, co wolno jej było jwygrać. Najbardziej symptomatyczna była jednak historia Listy Krajowej. Okazało się, że architekci dealu popełnili błąd, nie docenili faktu, że Polacy nie chcą komunistycznych rządów NAPRAWDĘ, a nie tylko o tyle, na ile pozwoli im „porozumienie światłych elit.” Oto okrutni Polacy zadali sobie trud, by starannie poskreślać prawie całą Listę Krajową. Nastąpiła konsternacja – „Solidarność” dostała poparcie „silniejsze niż chciała”. A raczej silniejsze niż chcieli jej liderzy umówieni z komunistami. Wkrótce Bronisław Geremek wytłumaczył narodowi, że tak nie można, że to głosowanie na Listę Krajową nie może zostać uznane, bo „pacta sunt servanda”, czyli, że od tak dobitnie wyrażonej w głosowaniu woli narodu ważniejszy wcześniejszy deal elit. Ordynacja została zmieniona w trakcie wyborów i już wszystko było jak trzeba.

W hałasie dzisiejszej fety, warto pamiętać, że w wyniku podstołowego dealu z komunistami, Polska była OSTATNIM krajem, spośród wyzwalającej się  z komunizmu Europy, którym odbyły się wolne wybory do parlamentu. Tak, ostatnim, a nie pierwszym, jak się nam dziś uroczyście sugeruje. Przed nami wolne wybory zorganizowali u siebie Węgrzy, Czesi, Słowacy, wschodni Niemcy, Bułgarzy, Rumuni. Zatem, gdy wszędzie rządziły już parlamenty i rządy z narodowym mandatem, w przepoczwarzającej się Polsce ciągle rządziło porozumienie komunistów z tymi, których do porozumienia komuniści wskazali. Owszem – owe częściowo wolne wybory urządziliśmy jako pierwsi. Ale potem zatrzymaliśmy się, jak byśmy wolności prawdziwej – nie chcieli. Inni ruszyli w drogę ku wolności po nas, ale nie naszym śladem. Nie chcieli 35%. A nas atrapa zadowoliła na długo…

4 czerwca 1989 był naszym zwycięstwem, bo zdołaliśmy zatrzymać kłamstwo. Powszechne było przekonanie, że komuniści znowu oszukają, wszak przez 45 lat w odrażających cyrkach zwanych „wyborami” kłamali o 98% frekwencji i 98% poparciu dla komunizmu. Znając ich kłamstwa, zmobilizowaliśmy się, by wreszcie je uniemożliwić. „Solidarność” nie miała tylu przedstawicieli w komisjach wyborczych ilu powinna, ale wszędzie miała zdeterminowanych mężów zaufania. Byłem jednym z nich, w komisji na warszawskim Ursynowie. Atmosfera liczenia była gorąca, napięta, patrzyliśmy na ręce doświadczonym specom od liczenia głosów, zabieraliśmy im długopisy. Miałem wątpliwości – zażądałem ponownego przeliczenia części głosów, zostało wykonane. A potem, około godziny 22.00 protokół został wywieszony na drzwiach lokalu komisji. A rano w kawiarni „Mozaika” na Puławskiej zostały wywieszone wyniki całego Mokotowa, wkrótce całej Warszawy, wczesnym popołudniem całej Polski. Wyniki nieoficjalne, ale prawdziwe. Zakłopotani spece od wyborczego poprawiania wedle zamówienia władzy  nie mogli nic zrobić, bo mobilizacja, by zapobiec kłamstwu była zbyt powszechna.

Fakt, iż nazajutrz dowiedzieliśmy się, że nasz demokratycznie oddany głos jest nieważny, bo ważniejszy wcześniej zawarty niejasny deal, bardzo mocno zaciążył nad odradzającą się Polską i wstającymi z kolan Polakami. Miliony z nas zrozumiały, że znowu nas oszukano, że nasz głos, nasza wola, nasze prawo – znowu zostaną utopione w krzyku propagandy, że są jacyś mądrzejsi od nas i to oni, a nie my, muszą decydować. Jakże symboliczny, jakże fatalny i obrzydliwy moment polskiej historii, bo po raz kolejny zabito rodzącą się nadzieję. Ale teraz nie zrobił tego moskiewski stupajka w polskim mundurze, nie zrobili tego komuniści, teraz zrobili to „nasi”, liderzy „Solidarności”, której zaufaliśmy. To było jak przestawienie zwrotnicy – nie wszyscy ten fakt zauważyli, ale odtąd rozpędzająca się Polska pojechała już w inna stronę.

Czy wisi nad nami fatum, że już zawsze nasze wybory, nasze decyzje, nasze słowa będą zmieniane chytrze przez krętaczy? Czy potrafimy ocalić ich jedyność i prawdziwość?

To nie jest pytanie retoryczne. 4 czerwca 1989 roku potrafiliśmy policzyć nasze głosy. Policzmy je znowu.

—————————————————————————————

Czytaj też w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci”: „4 czerwca świętować czy nie?”. Tygodnik dostępny jest w formatach EPUB, MOBI i PDF, które dopasowują się do urządzeń takich jak telefony, tablety i czytniki e-booków. Szczegóły na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.