PÓŁ PORCJI MAZURKA. Polski dowódca spod Monte Cassino, całkowicie zapomniany, był po wojnie hutnikiem

fot. PAP/Leszek Szymański
fot. PAP/Leszek Szymański

Tego nie usłyszycie państwo w telewizyjnych „Wiadomościach” wylewających tony lukru. Dęta, sentymentalna propaganda nie pozwala przypomnieć o losach polskich dowódców spod Monte Cassino. Cóż, nie pasowałyby do obrazka. Polskimi komandosami dowodził tam major Władysław Smrokowski. Bohaterski żołnierz kampanii wrześniowej po kampanii francuskiej przedzierał się przez Hiszpanię i Portugalię. Za walki o Monte Cassino dostał kolejny w swym dorobku Virtuti Militari. Po wojnie został… robotnikiem w fabryce włókienniczej w Bradford. Na początku lat 50. trafił do Chicago, gdzie do końca życia był hutnikiem.

Oczywiście to i tak o niebo lepszy los niż to, co spotkało polskich żołnierzy w komunistycznej Polsce. Ale teraz, gdy premier z całą świtą świętuje 70. rocznicę zdobycia Monte Cassino, warto przypomnieć o losach polskich dowódców na Zachodzie. Ledwie czterech z nich dostało angielskie emerytury. Kazimierz Sosnkowski nie tylko jej nie otrzymał, ale i przez lata Wielka Brytania i USA odmawiały mu nawet wizy wjazdowej. Ledwo wiążąc koniec z końcem w Kanadzie płacił za twardy antykomunizm.

A reszta? Gen. Maczek był najpierw sprzedawcą, a potem barmanem w Edynburgu. Inny dowódca, gen. Stanisław Sosabowski, jeszcze po siedemdziesiątce pracował jako magazynier w fabryce silników. Gen. Bór-Komorowski zarabiał jako tapicer i dekorator wnętrz. Inni byli pielęgniarzami, windziarzami, robotnikami rolnymi…

A przy okazji, może warto sprawdzić w jakich warunkach żyją dziś prawdziwi, często anonimowie, bohaterowie „Solidarności”?

Robert Mazurek

Komentarze

Liczba komentarzy: 0