Nie będę zagłębiać się w rozważania ekonomiczne. Bo na tym polu sprawa wydaje się jasna. W naszym kraju większości żyje się ciężko, a im więcej „gąb” do wykarmienia tym trudniej. Ciężko bywa tym, którzy nie mają dzieci i bardzo ciężko jest tym którzy je mają.
Wiadomo – kryzys, bezrobocie i brak perspektyw i jak to się „drzewiej” mówiło po prostu „kicha”. Co tu zresztą wyjaśniać, wystarczy zamiast zrobić zakupy na jedną czy dwie osoby zrobić je na pięć czy sześć. A przyjąwszy, że przy większej rodzinie zwykle mama pozostaje w domu jako zawodowa „kura domowa”i trzeba utrzymać się na powierzchni z jednej pensji to obraz maluje nam się w czarnych kolorach. Do tego jeszcze potrzeby szkolne, dodatkowa edukacja, zajęcia sportowe, dojazdy, prywatni lekarze (bo czekać z dzieckiem na wizytę u okulisty sześć tygodni czy tydzień u stomatologa to za długo) i rachunek wychodzi in minus.
Ale miałam nie o tym.
Polska rodzina poza sprawami socjalno-bytowymi ma inne problemy tzw. problemy społeczne.
Od razu napiszę, że moja rodzina jest w tej cudownej sytuacji, że mieszka za miastem, we własnoręcznie wyremontowanym domu z wielkim ogrodem i tym samym część owych problemów została z nas „zdjęta”. Ale żyjemy wśród ludzi i przykładów trudności mamy wokół sporo. Ostatnio zadzwoniłam do pewnej znajomej mamy, ot tak, aby pogadać.
Słuchaj, oddzwonię – usłyszałam. Teraz nie mogę, idę z dzieciakami do psychologa.
Do psychologa - zdziwiłam się, Przecież to maluchy – starsza dziewczynka cztery latka i dwuletni chłopiec
Zadzwonię jak wrócę - usłyszałam w słuchawce.
I rzeczywiście, wieczorem odbyłyśmy dłuższą rozmowę. Okazało się, że dwa tygodnie wcześniej, przed południem, do drzwi mojej znajomej (mieszkanie jest na jednym z luksusowych, chronionych osiedli, z podziemnymi garażami, domofonami i nadzorem kamer) ktoś zadzwonił. Kiedy otworzyła, zobaczyła policjantów - mężczyznę i kobietę. Funkcjonariusze zapytali czy mogą wejść, a ona zdezorientowana bez pytania o przyczynę wizyty wpuściła ich do mieszkania. Okazało się, że ktoś z sąsiadów złożył doniesienie, iż z jej mieszkania często dochodzi płacz dzieci. Policjanci przyjrzeli się jej, mieszkaniu i bawiącym się maluchom i nie stwierdzili problemu, ale ostrzegli ją, że musi uważać bo w razie kolejnych donosów będzie musiała być podjęta ostrzejsza interwencja. Kobieta przepłakała czas do powrotu męża, a później wspólnie zaczęli zastanawiać się kto z sąsiadów mógł zrobić tak straszną rzecz. Z nikim nie mają zatargów, a mijani na klatce schodowej czy w windzie współmieszkańcy zwykle rozmawiają z nimi życzliwie. Sąsiadka zza ściany czasem przypilnuje im dzieci, gdy muszą gdzieś wyskoczyć, a za drugą ścianą mieszkanie „stoi” puste. Więc kto? No chyba nie ci uprzejmi sąsiedzi z dołu, którzy zwykle przytrzymują im windę i podziwiają grzeczność dzieci. A może? Ostatnio sąsiad tak dziwnie jej się przyglądał, gdy wracała podenerwowana z zapłakanymi maluchami po zakupach. I moja znajoma, jak to kobieta, bez namysłu zbiegła piętro niżej, by zapukać do eleganckich drzwi. Gdy sąsiad otworzył natychmiast wypaliła:
Czy to Państwo zrobili na mnie donos,że dręczę swoje dzieci?
Sąsiad odsunął się od wejścia i powiedział
Proszę niech Pani wejdzie.
Pierwsze co rzuciło się mojej znajomej w oczy to sterylna czystość i dobór kolorów – wszystko idealnie białe i czarne. Szklany blat stolika bez żadnej plamki i siedząca przed telewizorem pani domu w białej bluzce i nieskazitelnie białych spodniach. Stała jak wmurowana rozglądając się dookoła i porównując bałagan jaki wnoszą do jej domu maluchy z tym nowoczesnym i wychuchanym wnętrzem.
Sąsiad odezwał się pierwszy:
Mówiłem żonie, że nie powinna, ale widzi Pani żona jest od dwóch tygodni na zwolnieniu, a tam u was na górze nieustanne bieganie, stukanie i płacz dzieci. Trudno to wytrzymać. Ja nawet chciałem z wami porozmawiać, ale żona stwierdziła, że na pewno coś złego się tym dzieciom dzieje, może pani je bije i zawiadomiła policję.
Siedząca kobieta nie odezwała się ani słowem. Za to moja znajoma długo i dokładnie wyjaśniała im jak zachowują się takie maluchy, jak się bawią, jak rozrabiają i jak często wybuchają złością.
Widziałam, że nie rozumieli o czym mówię. Więc pożegnałam się, a potem postanowiłam pójść do psychologa i porozmawiać o zachowaniu moich dzieci. BO JEŚLI BĘDZIE NASTĘPNY DONOS TO BĘDĘ MIAŁA OPINIĘ PSYCHOLOGICZNĄ O RODZINIE W RĘKU.
Po zakończonej rozmowie byłam w szoku, bo niezwykle to dziwne,że bronić trzeba się zanim cokolwiek się zrobi.
To jednak nie pierwsza taka sytuacja, która napełnia mnie obawami co do stosunku niektórych środowisk czy osób do rodziny. Na innym mniej bogatym osiedlu w środku wielkiego miasta, na klatce schodowej obok mieszkania mojej kuzynki (mamy piątki dzieci) wywieszono kartkę z informacją, że jeżeli nadal jej dzieci będą pozostawiały rowery przed wejściem, robiąc tym samym bałagan (nie chodziło o utrudnione przejście tylko właśnie o BAŁAGAN) to rowery te zostaną uprzątnięte w sposób nieodwracalny. Innym razem do drzwi innej mojej znajomej (troje dzieci) przyczepiono kartkę z napisem „W tym domu obowiązuje cisza”. Dziewczyna kupiła dzieciakom miękkie kapcie, krzesła podbili filcem, zakazali używania rowerka dziecięcego, ale i tak czuli się jak na cenzurowanym.
Czasem zastanawia mnie, że znikają z osiedli place zabaw, zamiast dzieci w domach mieszkają gromady psów, wszędzie ma być cicho, czysto i kulturalnie i tylko nikt nie widzi, że robi się jakby smutniej.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/79160-sasiedzki-donos