Robert "Litza" Friedrich: "Żadna terapia ani leki mi tak nie pomagają jak zbliżenie z Bogiem"

fot. Fot. dla wSieci Bartosz Dziamski
fot. Fot. dla wSieci Bartosz Dziamski

W świecie nastawionym na realizowanie egoistycznych potrzeb, na konsumpcjonizm jesteśmy z tekstami Arki outsiderami, podziemiem. Ale warto sobie w tym dzisiejszym świecie przypominać co jest ważne” — mówi w rozmowie z Dorotą Łosiewicz na łamach tygodnika „wSieci” Robert „Litza” Friedrich, założyciel Arki Noego. Na rynku właśnie ukazała się nowa płyta zespołu, pt. „Petarda”. Arka Noego świętowała też piętnastolecie istnienia.

Muzyk, znany też z występów m.in. w takich zespołach jak Acid Drinkers i KnŻ, przyznał, że 15 lat temu porzucił pracę dla rodziny. Nie chciał jednak całkowicie zrezygnować z muzyki.

Gdzieś tam po cichu miałem nadzieję, że Bóg coś dla mnie zaplanował. Jednak zanim to się stało, dość długo czekałem na znak, w którym iść kierunku. Pierwszy utwór nagraliśmy z dziećmi w 1999 r.

— mówi o początkach Arki Noego Litza.

Teksty Arki Noego wyróżniają teksty, które w prostych słowach przedstawiają prawdziwe wartości.

W piosenkach dzielimy się z drugim człowiekiem swoim życiem. To zawsze odbija się echem w słuchaczach. Tym bardziej że nasze rodzinne doświadczenia są mocno związane z Bogiem. Widzimy, że o własnych siłach nic byśmy nie zdziałali, i to przekazujemy. W świecie nastawionym na realizowanie egoistycznych potrzeb, na konsumpcjonizm jesteśmy z tekstami Arki outsiderami, podziemiem. Ale warto sobie w tym dzisiejszym świecie przypominać co jest ważne. Że np. rodzina złożona z taty, mamy i dzieci to wartość

— mówi Friedrich i jak zaznacza teksty Arki nie mają moralizować, a ukazywać drogę, którą kroczą członkowie jego rodziny.

Litza” opowiada też o swoim spotkaniu z Bogiem.

Boga zacząłem poznawać w faktach mojego życia. Nie w teorii. Nie jako ideę. Widzę, że mnie wspiera codziennie. Uzdalnia do rzeczy niemożliwych. Do kochania przez całe życie jednej kobiety, do wychowywania siedmiorga dzieci (mieliśmy dziewięcioro, ale dwoje zmarło) itd. Do wytrwania w trudnym przyrzeczeniach.

Litza” podkreśla, że dzięki chrześcijaństwu czuje się wolnym człowiekiem. Jednak nie ukrywa, że walczy z codziennymi ludzkimi problemami, w tym z depresją. A wszystkie jego kłopoty zaczynają się wtedy, gdy odwraca się od Boga.

Szczególnie gdy wybieram po swojemu, kiedy idę swoją drogą. Kiedy odchodzę od Boga, wtedy jest mi trudno. Można chodzić dwa razy w tygodniu na liturgię i żyć jak poganin. Kiedy tak się dzieje, to cierpię. Mam problemy z zaakceptowaniem rzeczywistości: politycznej, społecznej, braku sprawiedliwości na świecie, nie mogę się pogodzić z rozpadem rodzin, z zabijaniem nienarodzonych dzieci. I czuję, że zaraz zwariuję. Wtedy wracam do Boga, proszę Go o pomoc i On mi pomaga, nigdy się nie zniechęca, nie męczy. I wtedy jest uzdrowienie. Żadna terapia ani leki mi tak nie pomagają jak zbliżenie z Bogiem. To są życiodajne soki. Moja choroba to bardziej nerwica wynikająca z wielowątkowości mojego życia i wymagań, które sobie nieustannie stawiam, żeby udowodnić sobie, że mam jakąś wartość. (…)Chciałbym być dobrym ojcem, mężem, człowiekiem, muzykiem, a mi się nie udaje. Gdy się zderzę z tą niemożnością, mogę zawsze wrócić do Boga, który mówi: „Taki, jaki jesteś, jesteś fajny, nie musisz być idealny”. I odzyskuję wolność oraz pokój ducha

— wyznaje.

Zachęcamy do lektury wywiadu Doroty Łosiewicz w najnowszym numerze tygodnika „wSieci”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.