Jan Budziaszek: "To nie ja wybrałem, lecz zostałem wybrany. Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem. Ja dopiero w wieku 40 lat zrozumiałem, że mam swojego anioła stróża i dałem mu się prowadzić"

Fot.youtube.pl
Fot.youtube.pl

Jan Budziaszek od 1965 związany jest z zespołem Skaldowie. Na początku swojej kariery korzystał z życia i najważniejsza była dla niego dobra zabawa. Nie stronił od używek. Pędził bimber, pił na umór, a w ogródku uprawiał konopie. 30 lat temu przeżył nawrócenie, jak podkreśla było to dla niego nieoczekiwane i zaskakujące. Jego życie się zmieniło. Dziś chodzi na pielgrzymki i jest świeckim rekolekcjonistą.

W połowie lat 60 był już wielką gwiazdą. Większość czasu spędzał w trasie, z dala od domu. Miał to, co imponuje młodemu chłopakowi - koncerty, imprezy, podziw, tłumy fanek i właściwie żadnych ograniczeń. Nie stronił też od używek, pędził bimber. „Jan Budziaszek, produkcja flaszek” - tak mówiono o nim w Krakowie. W przydomowym ogródku sadził marihuanę.

Po koncertach kończyliśmy u mnie, piło się bimber, paliło trawę. Wtedy największy kolega, który przyszedł, a nie był w takim stanie jak my, był wypraszany. Nie pasował do nas. Grałem też tylko po przepałce. Świetnie mi się grało, bo grałem ze sobą. Na kolegów nie zwracałem uwagi, psułem im występ. Ludzi, którzy przychodzili na nasze koncerty, miałem za nic. Dzięki temu, że przez to przeszedłem, wiem, na czym polega to oszustwo -

mówi Jan Budziaszek w rozmowie z Gazetą Krakowską.

Muzyk przyznaje, że religijność musiał odziedziczyć po matce. Ze wszystkich prezentów z okazji rocznicy ślubu wypadającej w Boże Narodzenie, życzyła sobie jedynie tego, by cała rodzina ustawiła się w kolejce do konfesjonału.

Podkreśla też:

Zostaliśmy wychowani w kulcie ojca. Tym, którzy go nie mają, trudno zrozumieć pojęcie Ojca Niebieskiego.

A jednak mimo takiego przykładu i wychowania, nieoczekiwanie dla siebie 30 lat temu przeżył nawrócenie. Gdy przyznał się do swojej przemiany wielu dawnych kolegów zaczęło na jego widok przechodzić na drugą stronę ulicy. Budziaszek przyznaje, że po prostu pewnego dnia zaczął dostrzegać znaki dawane mu przez Boga. Na wszystko co dzieje się w życiu spojrzał z innej perspektywy. Jak przyznaje, że zamienił wódkę i marihuanę na tabernakulum i różaniec.

Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem. Ja dopiero w wieku 40 lat zrozumiałem, że mam swojego anioła stróża i dałem mu się prowadzić. Wcześniej dawał się prowadzić czemuś zgoła innemu.

ann/gazetakrakowska.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.