Traktat o Ochódzkich

Fot.youtube.pl
Fot.youtube.pl

Ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział! –

stwierdziła w „Misiu” Stanisława Barei sprzątaczka pracująca w klubie sportowym Tęcza (grana przez Hannę Skarżankę). „Ten człowiek” to był prezes Ryszard Ochódzki. Od premiery filmu Barei Ochódzkich się namnożyło, a najwięcej w mediach. I ci Ochódzcy przez lata

słowa prawdy nie powiedzieli,

szczególnie od roku 2005, kiedy to doznali szczególnego kłamliwego wzmożenia.

Zaczęło nawet brakować rzeczowników i przymiotników na obelgi, jakimi najważniejsi Ochódzcy przyozdabiali sądy, w których słowa prawdy nie było. Właściwie był to ciąg epitetów ubarwiających rachityczne myślątka, zawierające wielki deficyt sensu, ale wypowiadane w pozie „Myśliciela” Augusta Rodina: ze zmarszczonym czółkiem, rozszerzonymi oczkami i tonem prawdy objawionej oraz głosem spikera państwowego radia ZSRS w czasach towarzysza Josifa Wissarionowicza Dżugaszwilego. Ton i barwa głosu są ważne, bo pokazują onanistyczną ekstazę narcystycznych Ochódzkich. Jakąś przyjemność z tego (poza kasą) musieli przecież mieć.

I oto władza przestawiła wajchę, bo zrobiło się niebezpiecznie na Wschodzie, a „Europejczyk” i „demokrata” Putin zawiódł na całej linii. W ślad za tym Ochódzcy natychmiast zmienili front. Co nie znaczy, że przestali kłamać. Po prostu w poprzednich kłamstwach zmienili podmiot. I wyszło na to, że ci, którzy byli kiedyś „normalni”, „demokratyczni”, „przewidywalni” i generalnie „fajni”, stali się cynicznymi „bandytami”, „kłamcami” i „szajbusami”. Natomiast ci, którzy zawsze tak twierdzili pozostali dla Ochódzkich tymi samymi lżonymi „faszystami”. Po prostu małe rozumki Ochódzkich były w stanie opanować tylko jedną zmianę „podmiotu lirycznego”.

Przy okazji wyszła jeszcze jedna cecha Ochódzkich – ich przywiązanie do leninowskiej dialektyki. Wraz ze zmianą „podmiotu lirycznego” nic innego nie musiało się zmieniać, czyli Ochódzcy pozostali przekonani, że wypowiadane przez nich kłamstwa (nawet te głoszone jeszcze pięć minut wcześniej) zawsze były prawdziwe. Nie mogą przecież odpowiadać za to, że podmioty ich uniesień okazały się parszywymi skurczybykami. Oczywiście nie mogli przyznać, że obiekty ich uwielbienia zawsze były łajdakami, bo to samo musieliby powiedzieć o sobie. Dzięki temu Ochódzcy płynnie przeszli do następnego etapu historycznego, czyli zwyciężyła mądrość (albo głupota – do wyboru) etapu. Ktoś prostolinijny mógłby powiedzieć, że kłamcy i łajdacy próbują się zaadaptować do prawdy (kłamstwa) etapu, bo są po prostu oportunistami, koniunkturalistami, a wręcz zwykłymi gnidami (z „Traktatu o gnidach” Piotra Wierzbickiego). Ktoś romantyczny mógłby przyjąć interpretację podaną w filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?”. Tam klasyczny warszawiak z urodzenia (grany przez Zdzisława Maklakiewicza) wyjaśnia kilkuletniemu synowi, dlaczego nie powinien być zdumiony widząc w środku miasta świnię mówiącą ludzkim głosem:

Widzisz synku, w noc świętojańską kwitnie kwiat paproci, który normalnie nie kwitnie, gdyż ma zarodniki. Gadają ludzkim głosem krowy, konie i świnie.

To chyba tylko w Wigilię –

dziecko nie przestaje być zdziwione, bo świnia spaceruje w czerwcu.

W Wigilię? To te wierzące! –

odpowiada ojciec warszawiak.

W wypadku Ochódzkich, mówiących ludzkim głosem, problemem jest to, że rzecz nie dzieje się ani w noc świętojańską, ani w Wigilię. Musi być zatem jeszcze jakiś klucz, który decyduje o tym, że „świnie gadają ludzkim głosem”. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść. Temat na „Traktat o Ochódzkich”.

Stanisław Janecki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych