Banki chcą być wzięte za twarz. Wobec ich arogancji klienci coraz częściej będą sięgać po rozwiązanie sądowe

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Jeśli ktokolwiek miał jeszcze złudzenia, jakie jest obecnie (słowo „obecnie” ma tu spore znaczenie, o czym niżej) stanowisko banków w sprawie kredytów denominowanych we frankach szwajcarskich, powinien je stracić po wczorajszym spotkaniu w Sejmie, na którym głos zabrał prezes Związku Banków Polski Krzysztof Pietraszkiewicz.

Organizatorzy – klub parlamentarny Sprawiedliwa Polska – przewidzieli dla każdego z uczestników dyskusji pięć minut na wstępne wystąpienie. Pan Pietraszkiewicz mówił 40 minut, a jego wypowiedź była wielką apologią Dobrych i Łaskawych Banków Polskich.

Można było odnieść wrażenie, że banki w Polsce to właściwie instytucje charytatywne, które troszczą się bardziej o swoich klientów niż o własne zyski oraz podtrzymują na swoich barkach całość polskich finansów.

Według słów Pietraszkiewicza, banki zrobiły już mnóstwo, aby ulżyć kredytobiorcom w CHF: obniżyły spready, wprowadziły ujemne stawki LIBOR i w ogóle idą na rękę klientom, jak tylko mogą. Pojawiające się koncepcje przewalutowania kredytów po kursie z dnia ich zaciągnięcia, zdaniem pana Pietraszkiewicza grożą finansowym armagedonem, zaś każdy klient, który kredyt walutowy zaciągał, musiał podpisywać oświadczenie o tym, że jest świadom ryzyka kursowego.

No, a skoro podpisał… Oczywiście były pojedyncze przypadki (zdaniem szefa ZBP), w których może klienci takich oświadczeń nie podpisywali. Wtedy sprawą mogą się zająć „uprawnione instytucje” (w domyśle – sądy). Poza tym banki płacą w naszym kraju wielkie podatki, gwarantują płynne działanie gospodarki dzięki akcji kredytowej i w ogóle są dobrymi Samarytanami.

Gdy idzie o wspomniane oświadczenie o świadomości ryzyka walutowego, prawda jest taka, że pierwsze takie dokumenty, wpychane zresztą chyłkiem między papier numer 25 a 27, pojawiły się dopiero w drugiej połowie 2007 r.

Pan Pietraszkiewicz świetnie o tym wie, podobnie zresztą jak świetnie wie, że jego wystąpienie było – mówiąc delikatnie – groteskowe. Rozumiem, że szefowi ZBP płacą za bronienie interesów banków. Taka praca. Ale taką pracę można wykonywać rozsądnie albo żenująco.

Prezentacja Krzysztofa Pietraszkiewicza była żenująca, ale też stanowiła bardzo wyraźny sygnał. Jej przesłanie było czytelne: i tak już daliśmy wam dużo kosztem naszych miliardowych zysków, więc przestańcie się burzyć i siedźcie cicho, bo sprzedamy wasze wierzytelności firmom windykacyjnym albo przyjrzymy się od nowa waszym zabezpieczeniom. Ani grosza więcej!

Wnioski są równie czytelne: albo ktoś (rząd lub sądy, nie ma trzeciej siły) weźmie banki, mówiąc brutalnie, za mordę, albo po dobroci, przynajmniej na razie, nie da się z nimi wynegocjować żadnego systemowego rozwiązania, które można by potraktować poważnie. Banki nie są tym najwyraźniej zainteresowane, wolą robić propagandę, do tego dość prymitywną.

Pan Pietraszkiewicz nie był bowiem uprzejmy odnieść się do dwóch kluczowych aspektów konfliktu kredytobiorców z bankami. Pierwszy z nich to kwestia rzetelnego informowania klientów o znaczeniu ryzyka walutowego. Pietraszkiewicz jedynie o tym wspomniał, w dodatku mówiąc nieprawdę, gdy stwierdził, że oświadczenia o znajomości ryzyka były podsuwane każdemu klientowi od początku boomu na kredyty walutowe.

Nie odniósł się natomiast ani słowem do tego, jaka była nieoficjalna polityka banków, o której media pisały od dawna, a w ostatnim czasie piszą szczególnie często. W skrócie sprowadzała się ona do nacisków na doradców bankowych, aby wszelkimi sposobami zachęcali klientów do kredytów we frankach.

Od tego zależały premie i zyski. Nie wiem, czy mocodawcy pana Pietraszkiewicza i on sam zdają sobie z tego sprawę, ale jest tylko kwestią czasu, aż w którymś z procesów na świadka zostaną powołani urzędnicy bankowi wysokiej rangi, a także sami doradcy, którzy będą zmuszeni zeznawać pod przysięgą o szczegółach swojego postępowania.

Dla banków oznaczałoby to wizerunkową katastrofę. Drugi aspekt, na temat którego szef ZBP milczał już całkowicie, to pytanie, czy w ogóle coś takiego jak kredyt złotówkowy denominowany w obcej walucie jest dozwolone z punktu widzenia polskiego prawa. Nie dziwi mnie, że o tym się pan Pietraszkiewicz nie zająknął, bo to jest dla banków największy problem.

Obecny na spotkaniu mój redakcyjny kolega Maciej Pawlicki przywołał wyrok z 2010 r., dotyczący umów Banku Millenium, który to wyrok uznaje klauzule dotyczące denominacji kredytu we frankach za niedozwolone. Bank idzie jednak na rympał, bo nadal pobiera raty od swoich kredytobiorców z uwzględnieniem owej klauzuli, tłumacząc się absurdalnie, że prawo nie działa wstecz. Tyle że wyrok żadnego prawa nie tworzy. On jedynie interpretuje prawo istniejące już w momencie podpisywania umów przez klientów.

Szczególnie interesujące było wystąpienie dr. Jacka Czabańskiego, prawnika, który podsumował działania prawne kredytobiorców. Procesów na różnym etapie jest sporo, w tym zbiorowych, a z nich wyłoni się określona linia orzecznictwa. Według niektórych ona już istnieje i nie jest bynajmniej korzystna dla banków.

Sądy mogą zakwestionować - i to się zapewne w końcu stanie - czy produkt, który wciskały klientom, to w ogóle kredyt w rozumieniu polskiego prawa. Mogą zacząć badać szczegóły polityki marketingowej banków i powoływać na świadków najwyższych bankowych urzędników. Mogą wreszcie zacząć unieważniać te punkty umów kredytowych, które mówią o denominacji kredytów w obcej walucie, a wówczas umowy te staną się faktycznie umowami o kredyt w złotówkach, tyle że z niższą od początku stopą LIBOR zamiast WIBOR. Mało tego, klienci mogą wystąpić o zwrot nadpłaconych dotąd z powodu spreadów walutowych kwot.

To oczywiście nie stanie się zaraz. Przejście całej drogi sądowej, z apelacją, a zapewne i kasacją włącznie, to kwestia paru lat. Nie mam jednak wątpliwości, że wobec aroganckiego stanowiska banków klienci coraz częściej będą sięgać właśnie po rozwiązanie sądowe.

Im więcej zaś będzie wyroków, tym łatwiej kolejne będą podążać tą samą drogą. Jeśli sprawa trafi w końcu do Sądu Najwyższego, jego orzeczenie stanie się formalnym wskazaniem dla wszystkich sędziów w Polsce. A wtedy banki - co do tego zgodzili się wszyscy dyskutanci (poza panem Pietaszkiewiczem) - znajdą się w sytuacji znacznie gorszej niż gdyby potraktowały problem poważnie z własnej woli.

Możliwe zatem - i tu wraca użyte na początku słowo „obecnie” - że banki, rozumiejąc to niebezpieczeństwo, z czasem zmienią swoje stanowisko i zaproponują rozwiązania korzystniejsze niż rzucane dziś klientom ochłapy. Dla członków ZBP mam zaś dobrą radę: wymieńcie Państwo pana Pietraszkiewicza na kogoś sprawniejszego intelektualnie, bo propaganda nie może być podawana jak łomem. Staje się wówczas przeciwskuteczna.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.