W Niemczech dobiega końca kampania wyborcza. Na ulicach plakaty i nie tylko. ZOBACZ ZDJĘCIA

PAP/EPA
PAP/EPA

Jak wszystko wskazuje, wybory wygra partia Angeli Merkel - CDU. Nie ma jednak pewności, czy próg wyborczy przekroczą liberalni demokraci z FDP. Jeśli nie przekroczą, konieczna może okazać się wielka koalicja CDU z SPD.

W tygodniku „wSieci” tak o tych wyborach pisze Piotr Cywiński, korespondent z Berlina:

Jaką drogą podążą Niemcy po 22 września? Odpowiedź jest krótka: własną. I to bez względu na rezultat wyborów do Bundestagu. Choć kryzys euro zelżał i nie jest tak dramatyczny jak przed rokiem, nie znaczy to, że został zażegnany. Zadłużenie Grecji nadal rośnie, główny księgowy Merkel Wolfgang Schäuble już kombinuje, z czego i jak dołożyć na potrzeby rządu Antonisa Samarasa; zmuszone do drastycznych oszczędności Portugalia i Hiszpania wciąż nie mogą związać końca z końcem, Włochy tkwią po uszy w największej recesji od czasów wojny, Irlandia nie uwolniła się jeszcze z długów, upominana przez Brukselę Francja funkcjonuje na kredyt – prezydent François Hollande podwyższa podatki (przed polityką tego socjalisty ostrzega nawet ekskanclerz socjaldemokrata Schröder), koryguje in minus dane o wzroście gospodarczym, a na plus o deficycie budżetowym, który – co już pewne – w nadchodzących latach nie zostanie zbity poniżej wymaganego progu… Słowem, bez wsparcia i głosu Niemiec ani rusz.

Rząd RFN świadczy pomoc, lecz na zasadach ustalanych w Berlinie. Ale płaci bynajmniej nie z pobudek altruistycznych, gdyż krach euro byłby równoznaczny z trudnymi do oszacowania stratami, jeśli nie z załamaniem się uzależnionej od eksportu niemieckiej gospodarki. A kto płaci, ten wymaga. W imię stosunków multilateralnych Merkel pielęgnuje relacje… bilateralne, co w rzeczy samej sprowadza się do… samodzielnej, narodowej drogi Niemiec, zgodnie z własnymi pryncypiami. Nie inaczej jest w odniesieniu do wielkiej polityki na scenie globalnej: nadrzędnym celem po zjednoczeniu się Niemiec pozostaje dołączenie do grupy głównych decydentów o losach świata – stałych członków Rady Bezpieczeństwa, czego notabene jako pierwszy zażądał kanclerz Kohl już na początku lat 90. „Angie” obrała inną taktykę: niczego otwarcie nie żąda, lecz tworzy fakty. Jednym z głównych tematów, który pojawił się niespodziewanie w czasie jej kampanii wyborczej, była zaogniona sytuacja na Bliskim Wschodzie. Na niedawnym szczycie G20 w Petersburgu szefowa rządu RFN jako jedyna odmówiła złożenia podpisu pod krytyczną rezolucją wobec działań prezydenta Syrii Baszszara al-Asada. Dzięki temu uniknęła opowiedzenia się po stronie USA czy Rosji i nie naraziła się własnym wyborcom, jako że dwie trzecie Niemców sprzeciwia się ewentualnej interwencji zbrojnej. Podpis złożyła dopiero dzień później.

Jak uzasadniła: „To nie w porządku, jeśli 5 największych krajów, bez pozostałych 23, chce przyjąć wspólną rezolucję, wiedząc, że za 24 godziny wszystkie 28 państw będzie siedziało razem…”. Kanclerz wyszła obronną ręką, kiedy wykazała wszem wobec, że nie godzi się na podejmowanie ważnych decyzji ponad głowami mniej znaczących członków Unii Europejskiej, a głos zjednoczonej Europy jest dla niej najważniejszy… Z prawdą ma to jednak niewiele wspólnego.

Całość - w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci” - właśnie w kioskach!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.