"Wałęsa ugodowość wobec władz łączył z pychą i łamaniem wewnątrzzwiązkowej demokracji". Na kanwie wspomnień A. Rozpłochowskiego

Wałęsa w 1980 r. Fot. Wikipedia
Wałęsa w 1980 r. Fot. Wikipedia

Jestem po lekturze książki „Postawią ci szubienicę...” - pierwszego tomu wspomnień Andrzeja Rozpłochowskiego, w latach 1980-81 lidera katowickiego MKZ NSZZ „Solidarność”. Postać nietuzinkowa, arcyciekawa lektura.

Książka obejmuje okres od lat dziecięcych autora do marca 1981 r., kiedy „Solidarność” - po niedoszłym do skutku strajku generalnym jako odpowiedzi związku na tzw. prowokację bydgoską władzy – straciła impet, którego nigdy już nie odzyskała. Bo ludzi można zmobilizować na wysokim „C” tylko raz...

Czekam z niecierpliwością na tom drugi. A zwłaszcza na analizę przyczyn wyborczej porażki Rozpłochowskiego z Leszkiem Waliszewskim w wyborach na szefa Regionu Śląsko-Dąbrowskiego w 1981 r. Opowieści Waliszewskiego wysłuchałem osobiście. Były szef największego regionu „Solidarności” - po latach emigracji w USA – w latach 90. wrócił do Polski jako przedstawiciel koncernu Delphi, a obecnie jest prywatnym przedsiębiorcą w Krośnie.

Ale wróćmy do głównego tematu. „Solidarność” miała dwóch wrogów. Ten pierwszy, spodziewany, to – najogólniej rzecz biorąc – obóz władzy, z PZPR-em i bezpieką na czele. Niby to wiemy, ale do dziś ze zdumieniem się czyta o tym, że nawet po zarejestrowaniu „Solidarności” bezpieka inwigilowała działaczy, jakby nie było porozumień sierpniowych. Choć pewnie to zdumienie jest nie na miejscu, bo władza – wbrew oficjalnym deklaracjom – nie przyjęła powstania „Solidarności” do wiadomości i czekała tylko na dobry moment, by uderzyć w pierwszą niezależną masową organizację w obozie sowieckim.

Ten drugi wróg zagnieździł się wewnątrz związku. Najważniejszy podział w „Solidarności” przebiegał pomiędzy tymi, którzy chcieli poprawiać socjalizm, zajmowali postawę ugodową wobec władz, a najczęściej także reagowali alergicznie na każdą próbę wychodzenia „Solidarności” poza działalność stricte związkową, oraz tymi, którzy rozumieli, że socjalizm jest systemem niereformowalnym, traktowali „Solidarność” jako społeczny ruch narodowo-wyzwoleńczy, a wobec komunistów zajmowali postawę nieprzejednaną. Rozpłochowski należał do tych drugich. Problem w tym, że w związku ton nadawali ci pierwsi. Liczyli na to – a właściwie, jak pokazał czas, ulegali złudzeniu – że ugodowa postawa umożliwi im prowadzenie w miarę normalnej pracy związkowej.

Na Śląsku, gdzie działał Rozpłochowski, był też skrajny przypadek kolaboracji, nie mieszczący się w żadnej klasyfikacji – mam tu na myśli nieżyjącego już Jarosława Sienkiewicza, sygnatariusza porozumień jastrzębskich i pierwszego szefa MKR Jastrzębie, a w latach 80. m.in.  lektora KW PZPR, działacza PRON itd.

Najważniejszym przedstawicielem ugodowego skrzydła w „Solidarności” był Lech Wałęsa, który ugodowość wobec władz łączył dodatkowo z pychą i łamaniem wewnątrzzwiązkowej demokracji. Im więcej czasu upływało od Sierpnia, tym mniej liczył się z działaczami. Najbardziej brzemienny w skutkach przykład to postawa Wałęsy w czasie kryzysu bydgoskiego w marcu 1981. „W końcowych negocjacjach z reżimową grupą uczestniczył tylko Wałęsa z jakimiś nikomu niewiadomymi osobami. Nikt więcej! Pozostali członkowie Krajowego Komitetu Strajkowego „Solidarności” siedzieli w hotelowych pokojach jak marionetki!” - wspomina  ten moment Rozpłochowski.

Wałęsa był człowiekiem specyficznym, a przy tym miał bardzo wiele szczęścia. Krzysztof Wyszkowski wspomina w „Uważam Rze”, że kiedy Wałęsa pierwszy raz przyszedł na spotkanie Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, wygadywał jakieś okropne bzdury. Dziś pod wielkim znakiem zapytania stoi, czy jego słynny skok przez płot był faktem historycznym. Ale wszelkie wątpliwości wobec niego były interpretowane na jego korzyść. Andrzej Kołodziej, wiceszef gdańskiego MKZ, bynajmniej nie solidarnościowy „gołąbek”, opowiadał mi w ub. roku, że od początku zaczęły do niego docierać informacje o agenturalnej przeszłości Wałęsy. Zgłaszali się też świadkowie, którzy opowiadali, że w grudniu 1970 r. „sypał”. Był nawet plan, by ujawnić jego przeszłość, ale prezydium MKZ tego nie rozważało (nie było wystarczających dowodów). Zapewne panowało też przekonanie, że ujawnienie przeszłości „Lecha” byłby to gigantyczny prezent dla walczącej bezwzględnie z „Solidarnością” władzy.

A później... Mimo wszystkich numerów, które wywinął Wałęsa (o niektórych wspomina Rozpłochowski), siły ugodowe zrobiły wszystko, by nie doszło do jego usunięcia z funkcji szefa związku. Z prostego powodu: jego polityka była wygodna zarówno dla obozu ugodowego, który sterował w kierunku wyhamowywania wszelkich bardziej radykalnych haseł w „Solidarności”, jak i dla władz.

Wałęsa, wykorzystując nienormalne warunki stanu wojennego, ostatecznie odrzucił – łamiąc przy tym statut -  możliwość współpracy z co bardziej radykalnymi, ale przecież pochodzącymi z demokratycznych wyborów, liderami Komisji Krajowej. Podziemne, a później nadziemne struktury związku zdominowała ugodowa wobec komunistów lewica.

Kluczowy dla zrozumienia pozycji Wałęsy w „Solidarności” wydaje mi się następujący passus z książki Rozpłochowskiego: „Ten szantaż Wałęsy (dotyczący poprzedzenia w marcu 1981 strajku generalnego strajkiem ostrzegawczym – przyp. JK) wynikał z jego przekonania, że każdy wie o niemożliwości jego wycofania się ze związku. Był on już bowiem powszechnie znany, a reprezentowana przez niego linia działania była wygodna i potrzebna wielu środowiskom w kraju i za granicą! Dlatego postać Wałęsy uczyniono błyskawicznie wielką na całym świecie. Nikt inny się nie liczył, tylko on. >>Solidarność<< to Wałęsa, a Wałęsa – nie kierownictwo związku – to >>Solidarność<<. Tak liberalne zachodnie media i inne kręgi, kochające >>odprężenie i pokojową współpracę<< z obozem socjalistycznym, już wtedy urabiały opinię publiczną, aby marginalizować i tępić antykomunistyczne ostrze >>Solidarności<<”.

„Jak mieliśmy wygrać, skoro tylu wokół nas nam przeszkadzało?” - stwierdziła kiedyś retorycznie Anna Solidarność, czyli Anna Walentynowicz.

No właśnie. Lecz mam nadzieję, że - choć narracja zwolenników Wałęsy stała się „jedynie słuszna” i choć ma on poklask w mediach – historia, da Bóg, kiedyś przyzna rację Walentynowicz, Gwiazdom, Kołodziejowi i Rozpłochowskiemu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.