Piotr Cywiński dla wPolityce: Znajomi z Chobielina. W Niemczech wraca na stanowisko minister Steinmeier, kolega z przyczepki ministra Sikorskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. radeksikorski.pl
Fot. radeksikorski.pl

Był zawsze wielkim… drugim. W parlamentarno-rządowych kuluarach nazywano go „uchem Schrödera”, „consigliere kanclerza” itp. Z takimi przydomkami Frank Walter Steinmeier zakończył po upadku gabinetu Gerharda Schrödera pracę na etacie szefa Urzędu Kanclerskiego. Były szef rządu RFN, w podzięce za wiernopoddańczą służbę uczynił ze Steinmeiera tego, kim był i będzie jutro: szefa dyplomacji. Po raz pierwszy został nim z nadania socjaldemokratów (SPD) w wielkiej koalicji z chadekami w 2005r., w rządzie Angeli Merkel. Cztery lata później próbował zająć jej biurko, lecz przegrał wybory i SPD zepchnięta została do ław opozycji. Dziś partia Steinmeiera i on sam świętują swój wielki powrót.

To już pewne: następcą Guida Westerwellego będzie… jego poprzednik. Czy oznacza to jakieś większe zmiany w polityce zagranicznej Niemiec? Nie, bowiem nie spełniły się rachuby rusofila Schrödera, który liczył na to, że „consigliere Frank” utrzyma wytyczony przez niego promoskiewski kurs Berlina. Po kilku słabych i szybko skontrowanych przez Merkel próbach działania na własną rękę, Steinmeier stał się lojalnym realizatorem jej linii. Nie inaczej będzie w tym wydaniu wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD.

Co oznacza powrót Steinmeiera dla Polski? Również niewiele. Nasze relacje z Niemcami są dziś, że posłużę się „bareizmem”, „na miarę naszych możliwości”… Gdy po wygranych wyborach przez Platformę Obywatelską przybył nad Szprewę Władysław Bartoszewski z pierwszą wizytą w roli pełnomocnika premiera Donalda Tuska, aby omówić przed szerszym audytorium „Zmianę kursu w niemiecko-polskich stosunkach”, zrobiło się mikro i przykro. Gość z Polski zaczął od osobliwego okazania troski o nasz zbiorowy wizerunek, a mianowicie, od uspokojenia zebranych, że… „na szczęście Kaczyńscy nie wszystko zdążyli zepsuć, co było do zepsucia”. Poza tym przekonywał, że ogólnie jest gut, gdyż nasi inwestują i kupują nieruchomości w RFN, a ówczesny minister spraw wewnętrznych Wolfgang Schäuble miał mu się zwierzyć, iż po otwarciu granic nie grasuje po republice tylu polskich przestępców, ilu się spodziewał. Zadowolenie z rozwoju sytuacji wyraziła też Gesine Schwan, wtedy koordynatorka rządu federalnego do spraw współpracy naszych krajów.

Po tych przemowach zrobiło się tak słodko, że niemalże lukier spływał po ścianach sali w Domu Europy przy Unter den Linden. Czar prysł, gdy doszło do pytań. Padło słownie jedno: pewien zdesperowany ojciec zgromił Bartoszewskiego, że akceptuje zakazywanie dzieciom z rozwiedzionych, mieszanych małżeństw mówienia po polsku i odbieranie potomstwa polskim imigrantom. Prowadzący tę konferencję Hans Süssmuth, szef zarządu Fundacji Adalberta zbeształ natręta, że psuje atmosferę i kazał mu się zamknąć. Gdy okazało się, że różne żale chce wylać więcej osób, pokrzyczał na przybyłych i… zakończył imprezę.

Zamiast wymiany poglądów był skandal. Brak reakcji Bartoszewskiego i brak opanowania Süssmutha ma znaczenie drugorzędne. Najgorsze było to, że w peanach o „zmianie kursu” rządu Tuska nie przewidziano miejsca na dyskusję nawet o tak wówczas palących kwestiach, jak np. rewindykacyjne roszczenia niemieckich wysiedleńców, projekt muzealnego upamiętnienia ich powojennego exodusu, niemiecko-rosyjska gazowa okrężnica na dnie Bałtyku, czy choćby blokowanie przez RFN aspiracji byłych republik sowieckich do NATO, popieranych przez nasz kraj. W berlińskim Domu Europy, gdzie gościł Bartoszewski, miało być entuzjastycznie, pozostał niesmak.

O tym, jak trzeszczało na linii między Berlinem i Warszawą świadczą choćby niektóre wypowiedzi koordynatorki Schwan, która przy innych okazjach miała odwagę krytykować lekceważenie polskich interesów przez niemieckich polityków oraz obstrukcję Eriki Steinbach i jej Związku Wypędzonych. Ale, skoro po nastaniu PO miało być słodko, słodko było. Już podczas pierwszego spotkania w Berlinie Steinmeier zwracał się do nowego ministra spraw zagranicznych RP per „lieber Radoslaw”. Trafiony w „punkt Gräfenberga” Sikorski zapewnił solennie gospodarza, że między Niemcami i Polską będzie teraz „w innym stylu”; nasz pierwszy dyplomata, wzorem pełnomocnika Bartoszewskiego, również niegdyś szefa MSZ, dał gospodarzom do zrozumienia, że także nie lubi niepopularnych w RFN braci bliźniaków Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Po takiej deklaracji każdy, garbaty, rudy, wredny, czy cuchnący miałby nad Szprewą fory. Tym bardziej, że Sikorski nie jest pokurczem i, jak pisał o nim kiedyś „Financial Times Deutschland”, „umie być szarmancki”.

W rzeczy samej, był szarmancki. Wkrótce nastąpiło „dalsze pogłębianie partnerstwa z Polską” - tak w każdym razie skomentował rzecznik niemieckiego MSZ Andreas Peschke zaproszenie Steinmeiera przez Sikorskiego do jego dworku w Chobielinie. W ramach „pogłębiania”, małżonka Sikorskiego przygotowała dla gościa z Berlina cielęcinę w sosie z czarnych oliwek i suszonych pomidorów, a pan domu pograł mu na starych organach i przewiózł w przyczepie zabytkowego motocykla. „Faux pas” Sikorskiego, gdy będąc ministrem obrony z nadania PiS porównał niemiecko-rosyjską pępowinę gazową na dnie Bałtyku do paktu Ribbentropa-Mołotowa poszło w zapomnienie. Dwa lata temu, szefa polskiej dyplomacji postawił kropkę nad „i”:

Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam się obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa.

Cytaty i omówienia z tego wystąpienia Sikorskiego w Berlinie obiegły wszystkie opiniotwórcze media w RFN. O takim dopieszczeniu i to przez ministra spraw zagranicznych RP nikomu za Odrą nawet się nie śniło...

Sikorski i Steinmeier po raz kolejny otworzyli „nowy rozdział” w naszych bilateralnych stosunkach. Ile razy już to słyszeliśmy? Cóż takiego, poza ociepleniem klimatu między Berlinem i Warszawą udało się osiągnąć polskiej dyplomacji? Fakty mówią same za siebie: bałtycka rura powstała, dostęp większych statków do świnoujskiego portu jest zablokowany (mimo interwencji u Merkel premiera Tuska, który specjalnie przyleciał na rozmowy w tej sprawie i wyjechał z kwitkiem), budowa „muzeum wypędzonych” w Berlinie dobiega końca, polonijne organizacje w RFN nadal są pomiatane i żebrzą o wypełnianie przez Niemców zobowiązań zapisanych w traktacie dobrosąsiedzkim, urzędnicy Jugendamt'ów nadal ograniczają prawa i wydają zakazy Polkom i Polakom z rozbitych mieszanych małżeństw rozmawiania z dziećmi po polsku, i nadal pozwalają sobie na odbieranie potomstwa polskim imigrantom. No, ale mamy też osiągnięcia wynikające z „dalszego pogłębiania partnerstwa” Niemiec z Polską, np. mogliśmy zakupić czołgi Leopard z demobilu Bundeswehry…

Frank Walter Steinmeier wraca na urząd. Gdy pierwszy raz był szefem MSZ i wicekanclerzem, wraz z kolegą Sikorskim oznajmili, że wspólnie obejmą patronat nad odbudową kościoła w Gubinie. Było to bodaj w 2007 r. Miało tam powstać „Ekumeniczne Centrum Spotkań Polsko-Niemieckich”. Kościoła nie odbudowano do dziś. Comeback Steinmeiera daje nadzieję, że cała ta idea wyjdzie z fazy projektowania... Tymczasem za nową ofensywę naszych stosunków dyplomatycznych w starym składzie można pomodlić się w innym gubińskim kościele. W każdym razie, ulica Sikorskiego w tym przygranicznym miasteczku już jest. To znaczy, ul. Generała Władysława Sikorskiego, ale nie czepiajmy się drobiazgów…

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych