Piotr Cywiński dla wPolityce: Profesor dyplomatołków. Kto na kogo rzyga, czyli wyraz politycznego dyskursu Bartoszewskiego

fot. premier.gov.pl
fot. premier.gov.pl

Było to dokładnie 18 kwietnia 1995 r., gdy Władysław Bartoszewski, wówczas szef polskiej dyplomacji w rządzie Józefa Oleksego został zaproszony do wygłoszenia przemówienia przed obiema izbami niemieckiego parlamentu. Oficjalny pretekst stanowiła 50 rocznica zakończenia II wojny światowej, jednak prawdziwym powodem była fala oburzenia, która przetoczyła się także przez Niemcy po tym, gdy kanclerz Helmut Kohl nie zaprosił prezydenta RP Lecha Wałęsy na uroczysty wymarsz aliantów stacjonujących w podzielonym Berlinie; odebrano to jako afront wobec Polski i „Solidarności”, która dokonała pierwszego wyłomu w bloku komunistycznym, co utorowało drogę do zjednoczenia Niemiec. Inwitacja ministra Bartoszewskiego do Bonn miała być swoistą rekompensatą za to, delikatnie mówiąc, polityczne faux pas…

Trzeba przy tym nadmienić, że przyjazd polskiego ministra spraw zagranicznych nad Ren poprzedziła istna kanonada organizacji wysiedleńczych, które domagały się przeproszenia Niemców za powojenne „zbrodnie” Polaków. Słowo przepraszam nie padło. Bartoszewski posłużył eufemizmem i przy okazji udzielił gospodarzom lekcji historii. Przypomniał m.in., że:

Polska przed 1939 r. miała 389 tys. km kw. powierzchni, po zwycięskiej wojnie zaś 312 tys.

Pomijając tragedię naszego narodu i doszczętnie zrujnowane państwo polskie w wyniku niemieckiej i sowieckiej agresji, tyle kosztowało nas zatknięcie na Bramie Brandenburskiej rzekomo „zwycięskiego”, biało-czerwonego sztandaru obok czerwonej flagi z sierpem i młotem. Jeden z niemieckich parlamentarzystów, dziś minister w rządzie kanclerz Angeli Merkel, szepnął mi wtedy do ucha: „Nie miałem o tym pojęcia…” Pojęcia nie miało i nadal nie ma o tym wielu Niemców, bo i skąd mieliby wiedzieć…?

Na Konferencji Poczdamskiej zwycięskie mocarstwa postanowiły wysiedlenie ludności niemieckiej z terenów na wschód od Odry i Nysy. (…) Podczas wojny i po jej zakończeniu miliony ludzi musiały opuścić swe ziemie rodzinne. Dla wielu Polaków były to ziemie za Bugiem, dla wielu Niemców - za Odrą i Nysą. Te dwie grupy ludzi nie mogły ze sobą rozmawiać, gdyby tak było, oba narody mogłyby się znacznie wcześniej porozumieć i zrozumieć. Ale polscy wysiedleńcy ze wschodu nie mogli nawet prowadzić monologu w tych sprawach. A jeżeli osiadali na polskich Ziemiach Zachodnich, to zjawiali się tam nie jako zwycięzcy, raczej uważali się za ofiary wojny, której nigdy nie chcieli i której wybuchu nie zawinili

- uzmysławiał Bartoszewski posłom Bundestagu i Bundesratu. I dalej:

Jako naród szczególnie doświadczony wojną poznaliśmy tragedię wysiedleń przymusowych oraz związanych z nimi gwałtów i zbrodni. Pamiętamy, że dotknęły one także rzesze ludności niemieckiej, a sprawcami bywali także Polacy. Chcę otwarcie powiedzieć, iż bolejemy nad indywidualnymi losami i cierpieniami niewinnych Niemców dotkniętych skutkami wojny, którzy utracili swe strony ojczyste.

Można się czepiać, że nawiązując do traktatów granicznego i dobrosąsiedzkiego z 1990 i 1991 r. Bartoszewski różnicował „mniejszość niemiecką w Polsce” oraz „Polaków i osoby polskiego pochodzenia w Niemczech” (wychodząc zapewne z założenia, iż pacta sunt servanda, co - jak wykazują trwające do dziś, egzystencjalne problemy niemieckiej Polonii - Niemcy akurat lekceważą), jednakże bez wątpienia było to najlepsze wystąpienie w jego politycznej karierze. Mimo gorzkich słów o komorach gazowych, masowych, mordach i późniejszych, komunistycznych konsekwencjach rozpętanej przez Niemców wojny, to ponadgodzinne przemówienie Bartoszewskiego zostało przyjęte przez wypełnioną po brzegi salę posiedzeń plenarnych owacją na stojąco.

Przypominam o tym zdarzeniu nie bez powodu. Od tego czasu, niestety, wiele się zmieniło, były szef polskiej dyplomacji sukcesywnie trwoni zdobyty wówczas posłuch i przekształca się w profesora dyplomatołków.

Jeżeli ktoś pluje na własną głowę państwa i na własne państwo obelżywymi słowami, złośliwościami, symbolami, to pluje sam na siebie

- tak obecnie ten sekretarz stanu w rządzie Donalda Tuska scharakteryzował byłego premiera i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego na użytek czytelników portalu Wirtualnej Polski. Trudno odmówić Bartoszewskiemu racji, lecz bynajmniej nie w jego odniesieniu ad personam, lecz w znaczeniu uniwersalnym, jako argumentum ad hominem, czyli posługiwania poglądami przeciwnika dla uzasadnienia własnych tez. W leksyce rzekomo przepojonego szacunkiem Bartoszewskiego do ludu i wybranych przezeń przedstawicieli znalazły się takie określenia jak „bydło”, „motłoch”, stąd zatem wynika prosty wniosek byłego dyplomaty, iż „nie wyklucza najgłupszych nawet decyzji części społeczeństwa”.

Bartoszewski boi się, że w odruchu tej głupoty społeczeństwo mogłoby w nadchodzących wyborach zagłosować na Prawo i Sprawiedliwość -  „frustratów czy dewiantów psychicznych”, co uściślił już podczas kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej w 2007r., dlatego dawno postanowił „nazwać rzeczy po imieniu i - jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków - >>przestać uważać bydło za niebydło<<”…

Sympatie polityczne Bartoszewskiego są jego osobistą sprawą, ale niedyplomatyczny, polaryzujący, jątrzący i prowokujący konflikty język byłego dyplomaty, którym obecnie posługuje się publicznie, już nie. Bartoszewski lubi mówić i wyrzuca z siebie zdania niczym z karabinu maszynowego. Cel jest jeden: Jarosław Kaczyński i jego partia. W niedawnej rozmowie z „Polską” były szef wspominał MSZ wspominał swego niemieckiego kolegę z urzędu i wicekanclerza Joschkę Fischera, który „w przeszłości był dziesiątki razy zatrzymywany przez policję, bił się z nią wiele razy, był oskarżany niemalże o terroryzm”, ale „później zmienił się na tyle, że zdołał wprowadzić swoją partię Zielonych do Bundestagu, a później wejść do koalicji rządowej”. Przy okazji Bartoszewski dorzucił co nieco o sobie:

Podczas jednego z takich spotkań on do mnie mówi: pan jest dla mnie wzorem antyfaszysty, bowiem pan cierpiał w więzieniach Hitlera i Stalina, właśnie takich ludzi my potrzebujemy. I tak sobie rozmawiałem z człowiekiem, który w przeszłości był prawie terrorystą!

Słowem: Fischer i Bartoszewski, Bartoszewski i Fischer, jako wzorce cnót. Z tą wszakże różnicą, że od 1984r., gdy Fischer zbeształ wiceprzewodniczącego Bundestagu Richarda Stücklena: „Z przyzwoleniem, pan jest dupkiem” („Mit Verlaub, Herr Präsident, Sie sind ein Arschloch!” - w dosłownym tłumaczeniu Arschloch znaczy dziura w dupie), jego słownictwo stało się o wiele bardziej salonowe, zaś Bartoszewskiego wręcz odwrotne.

Pomijam już jego osobliwą agitację na rzecz Bronisława Komorowskiego („lepszym prezydentem będzie ktoś, kto wychował pięcioro dzieci, niż człowiek z doświadczeniem hodowli zwierząt futerkowych”), czy wcielenie się Bartoszewskiego w rolę swatki Fiokły Iwanowej z „Ożenku” i niespotykany w świecie polityki lobbing w przededniu objęcia władzy przez spółkę PO-PSL, gdy radził, aby brzydka i uboga Polska na wydaniu nie nabzdyczała się, tylko była „choć sympatyczna” - jak u Gogola, troszku śmieszno, troszku straszno… Niestety, nie był to jedyny przejaw osobliwego poczucia patriotyzmu profesora dyplomatołków. W wywiadzie sprzed dwóch lat, udzielonym niemieckiemu dziennikowi „Die Welt”, Bartoszewski zwierzył się ze swych przeżyć podczas niemieckiej okupacji:

Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Jeżeli niemiecki oficer widział mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania mnie, nie musiałem się niczego bać. Ale gdy polski sąsiad zauważył, że kupiłem więcej chleba, niż przyjęto, tego musiałem się bać.

Nic dziwnego, że później powstają w Niemczech takie filmy, jak serial „Nasze matki, nasi ojcowie”… Ale Władysław Bartoszewski w tym akurat własnego wkładu zapewne nie widzi, gdyż we własnym przekonaniu to on ma patent na patriotyzm.

Wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych dyplomatołków

- postawił pod ścianą za pośrednictwem „Gazety Wyborczej” pisowskich popaprańców. Bartoszewski oczywiście nie lży i wie, kogo należy uszanować:

Dlaczego ja się mogłem przyjaźnić z byłym kanclerzem Kohlem? Bo Kohl nie cierpiał Prusaków. Ale jednocześnie politycznie jestem w bardzo dobrych stosunkach z Richardem von Weizsäckerem, który był Prusakiem. Z Angelą Merkel też. Ja pokazuję, że można żyć bardzo dobrze z bardzo różnymi osobami. To są ludzie, których trzeba szanować i respektować, chociaż się można z nimi nie zgadzać

- mówił w Wirtualnej Polsce. Żeby było jasne, w kraju także potrafi doceniać ludzi, nawet tych, których wcześniej uważał za „oszołomów”, jak wyraził się liderze Twojego Ruchu:

Palikot powiedział jedną, bardzo dramatyczną rzecz. Może nie należało i nie wolno było mówić tego "po ludzku", ale "politycznie" to mądre powiedzenie. Palikot powiedział, że to Jarosław Kaczyński jest sprawcą śmierci swojego brata, bo gdyby nie jego ambicje polityczne, nie byłoby tego lotu i nie byłoby tych 96 ofiar

Niepiękny „sprawca” Kaczyński nie pojął, że „powinien być choć sympatyczny, a nie nabzdyczony”... W oczach nobliwego sekretarza stanu z kancelarii premiera Tuska, u Kaczyńskich było to rodzinne.

Bartoszewski albo mówi głupoty, albo mówi jaki to on jest wspaniały

- tak oto podsumowała soczyste potoki z ust byłego szefa dyplomacji prof. Jadwiga Staniszkis. Można jeszcze dosadniej, posługując się retoryką starszego wykładowcy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Katolickiego Uniwersytetu Eichstätt, monachijskiego Uniwersytetu Ludwiga-Maksymiliana i Uniwersytetu w Augsburgu:

Kiedy ktoś mnie po pijaku obrzyga w autobusie, to nie jest obraza. To jest obrzydliwość

- stwierdził sam Bartoszewski na łamach „Dziennika” w swej niskopiennej polemice z byłym premierem Kaczyńskim. Szanowny Panie Ministrze, z przyzwoleniem i szacunkiem, którym obdarzyłem Pana w 1995r. podczas naszego spotkania w Bonn - „rzyganie” nie jest najlepszym wyrazem w politycznym dyskursie, jest faktycznie obrzydliwością, niezależnie od tego, kto rzyga, po pijaku, czy na trzeźwo…

 

 

-----------------------------------------------------------------------------------

-----------------------------------------------------------------------------------

Uwaga!

Najnowszy numer miesięcznika "W Sieci Historii" z nowym dodatkiem, już do nabycia w naszym sklepie wSklepiku.pl!

nr.7/2013 z filmem "Czarny Czwartek"

Miesięcznik

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.