Polonizacja świństwa. Wielu naszych rodaków może sobie podać ręce z felietonistą „Timesa”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
www.thetimes.co.uk
www.thetimes.co.uk

Nie ma co, zdolny facet jak cholera! I jaki wszechstronny! Najpierw pisał o knajpach. Takie tam, gdzie dobrze mu dali zjeść, a gdzie źle. Potem wziął się za wielką literaturę. Znaczy, wymyślił, że będzie wielkim pisarzem. Miał nawet pewne osiągnięcia - parę lat temu dostał nagrodę „The Literary Review Bad Sex in Fiction Award” za najgorszy opis stosunków płciowych. Widać go to zniechęciło, bo teraz zajmuje się stosunkami międzynarodowymi.

Zaczął od tego, na czym we własnym mniemaniu zna się najlepiej: od antysemityzmu. A to z racji żydowsko-polskich korzeni jego dziadka-emigranta. Skoro się zna, to pisze, a brytyjski „The Times”, który docenia jego wiedzę i talent, drukuje. Nazywa się  Coren, …Giles Coren.

Jak wiadomo, nic tak nie ożywia gazety jak trup. Więc u Corena trupów jest wiele, żydowskich ma się rozumieć, a sprawca jeden: Polacy. Bo my palimy sobie tradycyjnie jakiegoś Żydka na Wielkanoc i jesteśmy z tego dumni. „Polskie ludzie nie bać się mówić, że nie lubić Żydów”, u nas „wrzuca się ich na widłach do studni” i „zabetonowuje”, a potem „pije wódkę i tańczy na grobach”, pisał Coren, zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz na nasz temat.

Bardzo to zdenerwowało ambasadora RP w Londynie, który zaprotestował w liście do dziennika „The Times” i przypomniał, że za pomaganie Żydom w czasie wojny Instytut Pamięci męczenników i Bohaterów Holokaustu Jad Waszem wyróżnił 6339 Polaków, a Anglików słownie dziewiętnastu.

Żeby było weselej, Coren, „recenzent kulinarny”, wysmażył swój krwisty stek o polskich żydożercach łamaną angielszczyzną, jaką posługują się nasi emigranci w Wielkiej Brytanii, ponieważ tak w ogóle przyczynkiem do napisania jego ostatniego felietonu był fakt, że polski stał się drugim językiem w Anglii i Walii. Mnie jednak o wiele bardziej od kaleczenia przez Polaków angielskiego na wyspach intryguje kaleczenie wszystkiego co polskie w naszym kraju.

„Adversity is the school of wisdom”, mawiają Anglicy o nieszczęściu, które jest szkołą mądrości. Niemcy mają podobne porzekadło: „Durch Schaden wird man klug”, czyli „przez szkodę się mądrzeje”. My mamy swoje: „Mądry Polak po szkodzie”. Dla nas ta uniwersalna sentencja ma głębsze, bo narodowe znaczenie. Zgodnie z tym przysłowiem, nie potrafiliśmy i nigdy nie będziemy umieli wyciągnąć nauki z naszych doświadczeń. Jak wywodził Jan Kochanowski z pół tysiąca lat temu, „Nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”. Nie znam drugiej takiej nacji, która z tak masochistycznym upodobaniem unaradawia i przypisuje sobie wszelkie ludzkie wady, przywary i ułomności. „Polskie piekło”, „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania”, „polski bałagan” itd. - przykłady można mnożyć.

Cechy charakterystyczne polskiego społeczeństwa, to: alkoholizm, nieuczciwość, brak tolerancji względem inaczej myślących, nieposzanowanie pracy, zarówno cudzej jak i własnej

- pisał o swym własnym narodzie inny apologeta zasad etyczno-moralnych i uczciwości, niegdyś pupil politycznych salonów Andrzej Szczypiorski. Jak wyszło na jaw już po jego śmierci, kapuś, który donosił nawet na własnych rodziców, nagrywał ich i pomagał esbekom w założeniu podsłuchu w ich warszawskim mieszkaniu. Słowem, świnia, która kreowała się na moralizatora.

Nie powiem „polska świnia”, bo jestem przeciw polonizacji świństwa. Narodu kanalii nie ma, ale każdy naród ma swoje kana-lie. Bywają nimi także dziennikarze, a nawet całe redakcje, że wspomnę tylko cover story sprzed półtora roku w „Przekroju”, pt. „My, Polacy, zabójcy Żydów”, z płonącą gwiazdą Dawida i polską flagą na okładce. Tekst, w którym wszyscy obarczeni zostaliśmy zbiorową współwiną za getta, obozy koncentracyjne i komory gazowe.

Podobnymi przykładami można sypać jak z rękawa. Weźmy książki Jana Tomasza Grossa, socjologa z wykształcenia i historyka-amatora: treblinkowe „Złote żniwa”, „Sąsiadów” z Jedwabnego i „Strach” o pogromie kieleckim. Wszystkie można sprowadzić do wspólnego mianownika, że Polacy byli pomagierami Hitlera. Nic to, że zdjęcie z Treblinki nie było zrobione w Treblince, co tam, że nawet najgłupsi chłopi plądrujący zwłoki nie pozowaliby w odświętnych ciuchach do zbiorowej fotografii… - ważne, że Polacy wyrywali żydowskim trupom złote zęby, a jeśli nawet nie w Treblince, to gdzie indziej.

Wszędzie tam, gdzie Żydzi byli złupieni, wyklęci, zdradzeni albo zabici przez swych sąsiadów, ich pojawienie się po wojnie wywoływało u Polaków mieszankę wstydu i pogardy (…). Ale gdy polskie społeczeństwo okazało się niezdolne do żałoby po zabitych żydowskich sąsiadach, mogło albo ich się pozbyć, albo żyć dalej w hańbie,

- wywodził Gross w swym eseju o „jadowitym, polskim antysemityzmie”. Po takiej lekturze pozostaje nam tylko przeprosić świat za rozpętanie wojny i holokaust. A Grossa należy nagrodzić za bezkompromisowe dochodzenie prawdy, jak de facto uczynił to były prezydent Aleksander Kwaśniewski, przypinając mu Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. I jak tu się dziwić, że obcojęzyczne media co i rusz raz piszą o „polskich obozach koncentracyjnych”, że o laudacji prezydenta USA Baracka Obamy sprzed kilku miesięcy o „polskich obozach śmierci” nie wspomnę. Jak się dziwić, skoro nawet były szef polskiej dyplomacji Władysław Bartoszewski pożalił się na łamach niemieckiego dziennika „Die Welt”, że za okupacji bardziej bał się Polaków niż Niemców…

Nie ma narodu świętych. I wśród nas, Polaków, byli tacy, którzy mięli udział w pogromie i wzbogacali się na tragedii Żydów. Jednoznaczne potępienie tych tragicznych zdarzeń jest absolutnie niezbędne. Problem tkwi w krzywdzących uogólnieniach i w ich naginanej, wybiórczej interpretacji, która stawia całe polskie społeczeństwo w równym szeregu z realizatorami „ostatecznego rozwiązania”, jako modelowych antysemitów. W polonizacji świństwa wielu naszych rodaków może sobie podać ręce z felietonistą Gilesem Corenem, ba, wielu może uważać się za jego ojców.

Niemiecki pisarz Martin Walser od lat walczy z biciem społeczeństwa RFN „moralnym tłuczkiem” i obarczaniem zbiorową odpowiedzialnością za holokaust. Jak rozróżnia się dziś za Odrą, ludobójstwo było dziełem… beznarodowych „nazis”.

Publikacje wymierzone w błogie mity są potrzebne. Także nam. Jednak nasz rozrachunek z historią, w której „My, Polacy”, sami siebie prezentujemy światu jako okładkowych „zabójców Żydów”, przekłada się właśnie na tak paskudne i niedorzeczne supozycje, jak na łamach „Timesa” i nie tylko. „Polacy spierają się o współwinę za Holokaust”, doniosła niemiecka agencja dpa. Dziennik „Der Tagesspiegel” zatytułował swój komentarz o ostatniej książce Grossa: „Polscy poszukiwacze złota”, w którym skwitował, że bezczeszczenie i rabowanie żydowskich zwłok było „tak powszechnym fenomenem, iż uchodziło za coś w rodzaju normalności”.

Wypraszam sobie! Jak się okazuje, nawet rozum może być naszą narodową wadą. Chyba zdurniał ten pruski filozof Friedrich Nietzsche, który pisał o sobie z dumą: „Dziękuję niebu, że we wszystkich swych instynktach pozostałem Polakiem”. Zapewne nie myślał o tym, że my, Polacy, jesteśmy przede wszystkim mistrzami w deprecjonowaniu samych siebie.

Dostrzegał to m.in. Stanisław Staszic, reformator i minister oświaty w Królestwie Polskim, który klarował:

Gdy Polacy będą umieć siebie samych cenić w domu, będą ich cenić i za granicą.

No, tak, ale to też zły przykład, bo przecież nikt inny, tylko on właśnie rozprawiał „O przyczynach szkodliwości Żydów”, że „byli zarazą wewnętrzną, zarazą ciągle polityczne ciało słabiącą i nędzniącą”, obarczając ich winą za wszelkie nieszczęścia narodu polskiego. Cała nadzieja w tym, że Coren, który nie zna języka polskiego, tego nie wywlecze….

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych