Pojednanie z Ukraińcami może być jednym z największych dokonań Jarosława Kaczyńskiego. W tej sprawie nie boi się iść pod prąd także jakiejś części prawicy

fot. PAP/ Marcin Bielecki
fot. PAP/ Marcin Bielecki

Złośliwa satysfakcja, z jaką „Gazeta Wyborcza” informuje o kłopotach z jakąś częścią prawicowego elektoratu, nie może dziwić. W kraju normalnym redakcja gazety o linii „Wyborczej” nawet nie sprzyjając prezesowi głównej partii prawicowej, być może dostrzegłaby jakąś wartość w tym, że robi dziś dużo w historycznym dziele pojednania polsko-ukraińskiego.

Może więcej niż jakikolwiek inny polityk, skoro najsilniejsze antyukraińskie emocje pojawiają się po stronie ludzi prawicy (choć częściowo i elektoratu SLD). Polska nie ma normalnej polityki, a plemienną. „Wyborcza” opisuje to wszystko, łącznie z transparentami kojarzącymi Kaczyńskiego z Banderą wyłącznie w kategoriach taktycznej siurpryzy. Oto znienawidzony polityk ma kłopoty.

Historia nie jest naturalnie wymyślona i ja akurat nie jestem skłonny ulegać stałym odruchom części blogosfery przypisującej wszystkie kłopoty PiS agentom – rządowym, rosyjskim, jakimkolwiek. Takich ludzi jest w Polsce bez pomocy żadnych agentów całkiem sporo. Ja zresztą ich odruchów całkiem nie potępiam, zwłaszcza jeśli mają korzenie rodzinne na wschodzie.  Zagospodarują ich może narodowcy, może Korwin-Mikke.

Ostatnio coraz wyraźniej próbuje także Solidarna Polska, ale akurat Zbigniewowi Ziobrze wszelkie przebieranki nie pomagają. Robert Winnicki czy Korwin będą w tym przynajmniej bardziej autentyczni. Ja emocje i dysonanse poznawcze rozmaitych ludzi rozumiem, niemniej uważam, że jeśli Jarosław Kaczyński zbliży prawicowy segment społeczeństwa do jakiejś formy choćby kwaśnego pojednania z Ukrainą, będzie to jedno z jego najwybitniejszych osiągnięć.

Od lat powtarzam: gdzieś przy swoich granicach przyjaciół mieć musimy. To się zawsze odbywa kosztem posunięcia się, przymknięcia na coś oczu. Nie mamy z nimi tak  systemowo sprzecznych interesów jak z Rosjanami czy w innym sensie Niemcami.

Już dziś Kaczyński zrobił już wiele na tej drodze. Oczywiście ten kierunek polityki ma wiele wymiarów – chodzi o powstrzymanie Rosji, także o zagwarantowanie sobie w dalszej perspektywie mniej skorumpowanego, rządzonego przez cywilizowaną władzę wschodniego sąsiada. To się jednak z pomysłem na historyczne pojednanie  z tym sąsiadującym z nami narodem harmonijnie splata. Spójrzcie na granicę niemiecko-francuską – płonęła przez wieki. Czym jest dzisiaj?

Naturalnie doraźnie Ukraina przysporzyła Kaczyńskiemu doraźnych kłopotów. Z jednej strony niezadowolenie jakiejś części prawicowców (moim zdaniem jednak wyolbrzymiane). Z drugiej – Donald Tusk przebrany w buty Lecha Kaczynskiego i wyciągający profity z nie własnej polityki, którą nagle ochoczo przejął.

To budzi nerwowość. Obawiam się, że PiS, dziś zachowujący żelazne nerwy, niebawem da się sprowokować. Politycy PO wskazują już nawet po cichu okazje. Np. najbliższy 10 kwietnia. Ale oczywiście od polityki wspierania Ukrainy odwrotu nie ma, także i dlatego, że wbrew powtarzanym po sto razy zarzutom, to akurat nie jest kwestia żadnej taktyki.

Kaczyński tak właśnie postrzega polską rację stanu. Mógł manipulować innymi tematami, np. ekonomicznymi, mógł rozszerzać i skracać fronty. Tu jest autentyczny – w odróżnieniu od Tuska. To De Gaulle mógł pojednać Francuzów z Niemcami, zresztą także z Algierczykami, dlatego bo był francuskim patriotą, a po trosze nawet „narodowcem”. Kaczyński ma szanse, naturalnie w całkiem innej w innej epoce, i bez aż tak bezapelacyjnego rządu dusz Polaków, odegrać podobną rolę w stosunku do naszych braci ze wschodu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.