Jeszcze o Wołyniu – po uchwale. Z Ukraińcami dzieli nas historia, ale nie współczesność

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jakub Kamiński
fot. PAP/Jakub Kamiński

W sporze o uchwałę w sprawie mordów na Wołyniu poparłem wersję z „ludobójstwem”. Już sama pokraczność formułki „czystki etnicznej noszącej znamiona” pokazuje, kto tu miał rację.

Przecież w gruncie rzeczy  autorzy przegłosowanej ostatecznie uchwały faktu ludobójstwa nie kwestionowali. Mówili nam tylko otwarcie: z powodów dyplomatycznych zaledwie to wyszepczemy. Są takie momenty i takie sprawy, w których szept staje się czymś niestosownym.

O tym, że należy popierać tę wersję, przekonała mnie także geografia sił. Ludzie ze środowisk kresowych, jak bardzo nie byliby czasem nadmiernie wojowniczy i niesprawiedliwie, niosą ze sobą wyłącznie własną krzywdę. Krzywdę potworną, a na skutek splotu zdarzeń w polskiej narracji historycznej słabo obecną. W PRL mówiło się, owszem, o UPA w kontekście ich walki z ludowym wojskiem polskim. Ale nie o Wołyniu. Z kolei po stronie antykomunistycznej rewindykowano przede wszystkim zbrodnie sowieckie. W III RP swoje robiła zacierająca się pamięć, ale także nadzieje na grę z Ukrainą. I oni zostali sami.

Zostali sami i tę samotność widać do dziś. W audycji Piotra Kraśki „Na pierwszym planie”, w której brałem udział, na siedmiu gości racje tej społeczności wyrażał jeden – ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski. Drugim, który opowiadał się za formułą „ludobójstwo”,  byłem ja. Reszta była przeciw, lub nie wyrażała żadnej opinii. To jest miara tej debaty.

Przy czym moje stanowisko jest o tyle bardziej miękkie niż ks. Zalewskiego, że byłem przez lata zwolennikiem „polityki wschodniej” na modłę Giedroycia. Niemniej dziś przychylam się do twardszych stwierdzeń, kiedy słucham drugiej strony.

W przywołanej audycji publicysta „Wyborczej” Paweł Wroński przekonywał ze swadą, że nad historią się nie głosuje. Dlaczego więc zachodnie ciała parlamentarne podejmują takie uchwały seryjnie? Z kolei prezes Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma brał się już za relatywizowanie tych zbrodni, przywołując polskie akcje odwetowe i akcję Wisła. Okrutne było bombardowanie Drezna i powojenne wysiedlenia Niemców, a jednak ocena drugiej wojny światowej powinna być w rozdzielaniu win jednoznaczna. Niekorzystna dla Niemców.

A po co w ogóle rozpamiętywać historię? Bo jesteśmy to winni zmarłym. I dlatego, że prawda jest wartością samoistną, właściwie nawet nie trzeba tłumaczyć dążenia do niej. Dlatego przeszła nie ta wersja uchwały, która przejść powinna.

Co powiedziawszy, nie będę jednak obrzucał zwyczajowymi już w Polsce inwektywami tych wszystkich, którzy mieli w tej sprawie inne zdanie. O ile nie opowiadali przy tym cytowanych przed chwilą nonsensów.

Po pierwsze, rzeczywiście wszyscy trochę zmienili zdanie. To nie PO wymyśliła dystans Lecha Kaczyńskiego wobec żądań środowisk kresowych. To jest po prostu fakt – ksiądz Isakowicz- Zalewski właśnie za to go do dziś krytykuje.

To też prawda, że w roku 2003 jego brat Jarosław żądał bardzo ostro uznania tej zbrodni za ludobójstwo. Ale potem obaj bracia, a prezydent w szczególności, ton złagodzili. I ja tamtej ich polityce kibicowałem. Nie będę dziś udawał, że straciłem pamięć.

Z drugiej strony posłowie PO także potrafili zachowywać się inaczej niż dziś. To europoseł Paweł Zalewski  domagał się potępienia Bandery uważając, że w ten sposób zagra na nosie wschodniej polityce Kaczyńskich. Wtedy platformersi uważali Ukrainę za brudną, dziką i niewartą gry, zwłaszcza narażającą ich na konflikt z Rosją. Dziś zmienili zdanie.

Ale skoro tak, spojrzałbym na oba stanowiska nieco ostrożniej. Ma oczywiście rację prezes PiS, że wtedy sytuacja była inna. Nadzieje na przyciągnięcie Ukrainy były spore. One się nie sprawdziły, i to nie tylko z powodu zwycięstwa prorosyjskiego Janukowycza.  Także znaczna część pomarańczowego obozu, zainteresowanego łagodniejszą oceną tamtych czasów, grała bardziej z innymi niż z Warszawą.

No tak, ale to jest opowieść o grze politycznej, a nie o stosunku do historii. Niemniej warto wiedzieć, że tak było.  I pamiętać: kto chce rozgrzać relacje z Ukraińcami do czerwoności, gra rosyjską grę.

Generalnie podzielam uwagi tych wszystkich, także polityków PiS,  którzy opowiadając się za jednoznacznością w tej konkretnej sprawie, jako czymś wyjątkowym,  przestrzegają zarazem przed rozpętywaniem nastrojów antyukraińskich. Ksiądz Isakowicz-Zalewski zapewnia, że chodzi o ówczesnych „faszystów”, a nie „zwykłych Ukraińców”, ale to już przypomina problem delikatnego rozróżnienia między Niemcami i nazistami.

Pozwolę sobie na pewien cynizm. Prawda ma wartość samoistną. Ale polityka historyczna odnosi się także do współczesnych wyzwań. I na przykład problem świadomości rosyjskich celów nie zniknął, nawet jeśli się zmienił. Historia rosyjskiego imperializmu pozwala rozumieć dzisiejszą politykę Putina.

W przypadku Niemiec, rzecz jest bardziej skomplikowana. Ten naród przeszedł proces rzeczywistej demokratycznej reedukacji. Ale nie zniknęła choćby i mimowolna pokusa dominacji w Europie. Ich coraz wyraźniejsze rewidowanie historii może być jednym z dodatkowych narzędzi. Warto to wiedzieć i warto pokazywać młodym Polakom, jak było.

Na tym tle Ukraińcy jawią się jako kandydat do protokołu historycznych rozbieżności, ale przecież nie jako potencjalny przeciwnik.  Co więcej, ja jestem w stanie zrozumieć, że ludzie odrzucający sowiecko-rosyjskie sympatie historyczne szukają swojej tożsamości w UPA. Ciekawie mówił o tym u Kraśki ukraiński historyk Andrij Portnov.

Naturalnie muszę ich spytać o stosunek do zbrodni tej formacji. Ale to nie może oznaczać jakiegoś dziwacznego sojuszu ze wschodnioukraińskim prorosyjskim kompleksem kultywującym  tradycję Wojny Ojczyźnianej i Armii Czerwonej.

A jest jeszcze jeden ważny czynnik. Obyśmy nie przerobili drugiej wojny światowej w ciąg epizodów, w których słowiańska tłuszcza rzuca się na słowiańską tłuszczę. To jest wizja rodem z filmu „Nazi matki. Nazi ojcowie”. Wizja niemiecka.

Warto pamiętać, że jak straszliwe nie byłyby zbrodnie UPA, to Niemcy rozpętały wojnę (z pewnym udziałem ZSRS). I to one ponoszą główną historyczną odpowiedzialność za wszystkie tego typu zjawiska, łącznie z Wołyniem. To też jest wniosek płynący z tamtej historii.

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych