Co to są „owoce zatrutego drzewa”? Cztery bezkrytycznie powtarzane mity o sprawie Beaty Sawickiej

fot. PAP / L. Szymański
fot. PAP / L. Szymański

Dlaczego po tylu komentarzach na temat wyroku w sprawie Beaty Sawickiej postanowiłem napisać swój? Bo komentatorzy poruszają się często w medialnym szumie. I zwolennicy i przeciwnicy tego orzeczenia powtarzają formułki, których do końca nie rozumieją, albo powołują się na zdarzenia i zasady, których nie znają. Wystarczy sięgnąć do pierwszej lepszej debaty w Internecie.


Mit pierwszy: Sąd wzorował się na starodawnej amerykańskiej zasadzie „owoców zatrutego drzewa”.

Co to są te  „owoce zatrutego drzewa” ? Wszyscy a priori powtarzają o ich głębokim wpisaniu w amerykański system prawny. To zasada, że nielegalnie pozyskane dowody są przez sąd pomijane.

Jest to zasada stosowana od zaledwie kilkudziesięciu lat, po serii orzeczeń Sądu Najwyższego USA z lat 60. i 70. Wcześniej coś takiego nie istniało, a zgodnie z amerykańskimi obyczajami teraz stosuje się ją na zasadzie czystej uznaniowości. Nigdy nie wpisano jej do amerykańskiej konstytucji. Tyle że policje i prokuratury (federalna i stanowe) boją się, że Sąd Najwyższy raz jeszcze podejmie podobną decyzję, kiedy sprawa dotrze aż przed jego oblicze.

Logika każąca wypuścić groźnego złoczyńcę, bo na przykład nie pozwolono mu skontaktować się z adwokatem, miała chronić amerykański system przed nadużyciami. Była i jest jednak bardzo mocno kontestowana.

W tradycji europejskiej coś takiego tym bardziej nie istniało. Wyobraźmy sobie dylemat: policjanci wchodzą bez nakazu do domu, gdzie w piwnicy pochowano 20 zamordowanych kobiet. Człowiek złapany na zamordowaniu 20 osób, musi być wypuszczony. W tradycji europejskiej bardziej zakorzeniony jest inny schemat: wprawdzie policjanci ponoszą odpowiedzialność za naruszenie przepisów, ale złoczyńca zostaje ukarany, skoro dowody są prawdziwe. Prawo musi mieć choć elementarny związek ze sprawiedliwością.

 

Mit drugi: Amerykańskie prawo potępia policyjną prowokację.

Jest dokładnie na odwrót. Jeśli nawet stosować mechanicznie amerykańską zasadę „owoców zatrutego drzewa”, to akurat ktoś taki jak posłanka Sawicka poszedłby w USA siedzieć, przynajmniej na podstawie prawa federalnego. Po prostu dlatego, że metoda, którą zastosowano wobec niej, byłaby uznawana za owoc jak najbardziej zdrowego drzewa.

Polecam sławną historię z końca lat 70., kiedy to agenci FBI udający arabskich szejków skusili łapówkami  kilkunastu kongresmenów i senatorów łamiąc definitywnie ich kariery. Był to skądinąd czas wyjątkowo rozplenionej korupcji i uznano, że warto, używając języka polskiego Sądu Apelacyjnego, przetestować ich uczciwość. Polskie prawo jest tu bardziej restrykcyjne. Musi istnieć przesłanka, że dana osoba sposobi się do popełnienia przestępstwa.

Kto ma rację? Rzecz do dyskusji. Tyle że obrońcy Sawickiej zupełnie bezkrytycznie przeszczepiają z USA na polski grunt nową i bardzo kontrowersyjną instytucję „owoców zatrutego drzewa”, i równie bezrefleksyjnie odrzucają inną amerykańską zasadę: „testowania” uczciwości obywateli. Dodajmy – nie zwykłych obywateli, a publicznych funkcjonariuszy, którymi posłowie są z pewnością.


Mit trzeci: w polskim prawie jest coś, co uzasadnia doktrynę „owoców zatrutego drzewa”.

Otóż czegoś takiego nie ma. Sędziowie wzięli ją sobie i wyprowadzili całkiem świeżo z artykułu konstytucji o „demokratycznym państwie prawnym”.

Niedawno Trybunał  Konstytucyjny na podstawie tego samego zdania zakwestionował państwowe egzaminy na adwokatów – w interesie korporacji. Stwierdził wręcz, że da się z niego wyinterpretować, jak mają wyglądać składy komisji przy takich egzaminach. Jest to radosna sędziowska twórczość. Czasem stająca po stronie słusznych zasad, czasem nie. Ale mówiąc brutalnie: gdyby ustawodawcy chcieli mieć w polskim systemie prawnym doktrynę „owoców zatrutego drzewa”, to gdzieś by ją zapisali.


Mit czwarty: W tej sprawie dowody były zdobyte nielegalnie.

Jest to powtarzane mechanicznie i całkiem bez sensu. Tak robi na przykład w jednym z wielu komentarzy na ten temat w „Gazecie Wyborczej” Joanna Siedlecka. Skąd w takim razie nie tylko wyrok niższej instancji, ale także odrzucenie przez sąd lubelski skargi Sawickiej na CBA?

Dla mnie przepisy o prowokacji są jasne: jeśli prowokuje się kogoś, kto nie dawał sygnałów, że chce wziąć udział w korupcji, to nie jest to prowokacja, tylko podżeganie do przestępstwa

– wyrokuje Siedlecka. Rzecz w tym, że nawet z opisu wydarzeń przedstawionych przez „Wyborczą” wynika, że ich przebieg był inny. Sawicka sygnały dawała, jak najbardziej, tylko że uznano metodę poznania jej łapówkarskich skłonności za naganną inwigilację.

Przyznaje to kilka zdań później sama Siedlecka.

Ale obawiam się, że prokuratura (która mogłaby wszcząć postępowanie i bez sygnalizacji sędziego Rysińskiego) uznałaby, że przepisy nie precyzują jasno tej granicy. A skoro tak, to nie można nikogo za ich złamanie pociągnąć do odpowiedzialności karnej

– narzeka.

Mamy więc do czynienia zaledwie z płynnymi granicami. Z pytaniem, w jaki sposób służby policyjne czy prokuratura mają prawo dowiedzieć się o patologicznych zjawiskach, które mogą być przedmiotem prowokacji, a w jaki już nie.

Jednym słowem, jeśli policja wie, że w którymś miejscu Warszawy stoją dealerzy i sprzedają prochy, to żeby ich rozpracować przy pomocy prowokacji (podać się za klienta) ta sama policja musi być gotowa potem dowieść, że posiadła tę wstępną wiedzę w sposób legalny. A co jest legalne, a co nie jest? Czy na przykład policyjny informator, który o tym opowiada, to wystarczająca podstawa, czy przeciwnie „nieuprawniona inwigilacja”?

Obawiam się, że tu już zależy od tego, kto będzie celem akcji i przy jakiej ekipie rządzącej Polską to się odbędzie.

Nie jestem głuchy na obawy przed zbytnią inwigilacją, a szereg symptomów przekonuje mnie, że w tej chwili jest z tym gorzej niż w roku 2007. Natomiast jeśli wymiar sprawiedliwości, wspólnie z dziennikarzami, którzy zachowują się bardziej jak consigliere mafii, buduje system faktycznej bezkarności elementów przestępczych, to możemy jedynie usiąść i rozłożyć ręce. Albo próbować to zmienić.

 

P. S. Dwie uwagi dodatkowe po obejrzeniu wieczornych programów informacyjnych.

1. Sędzia Rysiński opisał ">>testowanie uczciwości obywateli" jako praktykę państwa totalitarnego. Z tego wynika, że  USA pod rządami Jimmy’ego Cartera było państwem totalitarnym.

2. Zobaczyłem w TVN-owskich „Faktach” prawników dowodzących, że policyjna prowokacja ma za zadanie jedynie potwierdzić inne,  zebrane już dowody. Ale jeśli inne dowody są już zebrane, to po co prowokacja?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych