Marcin Meller, mimo wszystko wciąż jakoś osobny i przez to interesujący na tle zwartego umundurowanego oddziału pod nazwą „Newsweek” wdał się w dywagacje na temat… jakże by inaczej, Igora Tulei i jego matki. Meller wygłosił raczej niepopularny po tej stronie pogląd, że informacja o przynależności tejże matki do SB może być ważna dla oceny publicznej działalności sędziego.
Jakoż pisząc coś takiego, musiał na początku zahaczyć prawicę, która, też jakże by inaczej, niedawno „zawyła” na artykuł Cezarego Łazarewicza w „Newsweeku”, poświęcony ojcu Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Jako egzemplifikacja niekonsekwencji zwanej też kalizmem wystąpiłem w felietonie Mellera ja. Bo napisałem: „Cezary Łazarewicz zajął się za to życiem prywatnym nieżyjącego człowieka, który postacią publiczną nigdy nie był. Chciał poprzez ojca ugodzić w synów. Trudno sobie wyobrazić coś obrzydliwszego”.
„No to jak to jest? Raz wolno, a raz nie?” – pyta Meller.
Tak, raz wolno a raz nie, ale nie dlatego, że w jednym przypadku mówimy o matce nie cierpiącego IV RP sędziego, a innym razem o ojcu prezesa PiS i nieżyjącego prezydenta.
Odsyłam Mellera raz jeszcze choćby do przytoczonego przezeń cytatu. Mowa w nim o „życiu prywatnym”. Praca w SB jest zaś działalnością jak najbardziej publiczną. Ot i cała różnica.
Z precyzyjnego cytowania wnoszę, że Meller sięgnął do tamtego mojego tekstu. Napisałem tam wyraźnie, że nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś opisał poglądy polityczne Rajmunda Kaczyńskiego czy jego przynależność do PZPR. Rzecz w tym, że ta przynależność to fakt wirtualny, produkt domniemań, a o poglądach ojca opowiadali nawet sami jego synowie. Nie ukrywając różnic między nim a nimi.
Tyle że Łazarewicz pisał też o czymś innym. Zmarła właśnie pani Jadwiga Kaczyńska, więc nie będę już epatował treścią tamtego tekstu. Nie zauważyłem aby w przypadku sędziego Tulei przedmiotem publicznej debaty stały się relacje między jego matką i jego ojcem. Albo między sędzią i matką. To są naprawdę sprawy intymne. Pani Tuleyowa powinna być w tym względzie tak samo chroniona jak Rajdund Kaczyński, choć naturalnie trudno to precyzyjnie skodyfikować. Ale każdy widzi różnicę. Chyba że zasłoni oczy.
Widzi ją zapewne i Marcin Meller. Ale cóż to szkodzi raz jeszcze powygrażać prawicowym kolegom, że tacy obłudni. Przynajmniej tak samo obłudni jak jego koledzy.
Otóż niestety w tej sprawie nie tak samo. I nie chodzi wcale tylko o to aby – tak Meller kończy swój tekst – „udowodnić, że przeciwnik to szuja, swołocz i szmata”.
O groteskowości kreowania sędziego na ofiarę już pisałem. Zaapeluję jednak: kończmy wreszcie tę „dyskusję” służącą jednemu: aby w Polsce poważne społeczne tematy były ledwie zahaczane. W przerwach między połajankami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149153-w-odpowiedzi-marcinowi-mellerowi-mamy-prawo-znac-informacje-dotyczace-rodzicow-osob-publicznych-ale-na-boga-nie-wszystkie