Mizerna okazała się manifestacja lewicowych partii i lewicowych autorytetów przeciw nienawiści przed warszawską Zachętą. Czego to symptom? Ano tego, że choć SLD i Ruch Palikota skupia kilkanaście procent wyborców, a gorąco kibicująca przedsięwzięciu „Gazeta Wyborcza” wciąż ma sporo czytelników, nie są to ludzie skłonni do jakiegokolwiek wysiłku. Bierni, raczej zadowoleni, przyjmują postawę kibiców. Bardziej na coś przyzwalają niż w coś się angażują. Emocje są zarezerwowane dla prawicy.
W tej sytuacji wiec stał się widowiskiem dla mediów i niczym więcej. Widowiskiem kabaretowym. Najbardziej agresywni politycy: Janusz Palikot, Joanna Senyszyn czy Leszek Miller protestowali przeciw czemuś, co sami uprawiają na co dzień. Palikot posunął się do spisania siedmiu zasad, które sam łamał dopiero co: ludzie czynni w polityce mają nie życzyć nikomu śmierci, nie poniżać i nie wykluczać innych, nie napuszczać jednych na drugich – nie widziałem jak to ogłaszał, ale zastanawiam się, czy udało mu się zapanować nad własną wesołością.
Niestety media będą to prezentowały w tonie całkiem poważnym. Pisałem już niedawno w reakcji na kampanię przeciw nienawiści, że mamy do czynienia z powtórką z Orwella, tyle że jest to Orwell kieszonkowy, niepoważny, na miarę popsutej demokracji.
Wystarczy, że wzywają do poparcia takich wystąpień Jacek Żakowski, który w mojej obecności nazywał Jarosława Gowina kołtunem. Czy Monika Olejnik, która wyznała ostatnio, że wprawdzie Władysław Frasyniuk kłamie przypisując Jarosławowi Kaczyńskiemu podpisanie lojalki, ale dobrze że kłamie, bo Kaczyński zadał wcześniej „cierpienia” prezydentowi i premierowi, więc sam też musi pocierpieć. Ani to mądre, ani poważne, powtórzmy, sam udział w takiej licytacji kompromituje. Przypomina coś co opisał kiedyś przy innej okazji Ludwik Dorn. Stoją naprzeciw dwaj ludzie siebie i wrzeszczą: Ty większa paskuda! Nie, ty większa paskuda!
Części prawicy też z tego widowiska niestety nie wyłączam. Wygrażanie stało się główną metodą politycznej komunikacji, a potem wygrażanie wygrażaniu i wygrażanie wygrażaniu wygrażaniu. Jeśli warto na to zwracać uwagę, to z jednego powodu. Jeśli wygraża prawica to wygraża. Jeśli wygraża lewica, to niestety coś konkretnego zapowiada.
W tym przypadku zapowiada kroki prawne. Mamy w polskich kodeksach cały arsenał środków przeciw pomówieniom i zniewagom, a jednak próbuje się pisać nowe ustawy i straszyć prokuratorem jedną tylko stronę. Odwołując się do klimatu strachu: nagle jak po deszczu zaczynają wyrastać ośrodki nacjonalistycznej konspiracji przeciw demokratycznemu państwu, a „Wyborcza” zauważa niemądrą wypowiedź pewnego reżysera i robi z niej zdarzenie na miarę już nie roku a dziesięciolecia.
Efekt jest taki, że zapewne powstanie wkrótce prawo na podstawie którego za atakowanie jednych będą szczególne kary, podczas gdy na przykład posłowie Palikota zachwycający się fizycznym atakiem na katolicką świętość, częstochowski obraz, pozostaną nie tylko bezkarni, ale sami będą stać, już stoją, na czele nowej wolnościowej inkwizycji. Nie ma już bezpartyjnego poczucia przyzwoitości, jest skodyfikowana, ściśle ideologiczna broń przeciw politycznie niepoprawnym wichrzycielom.
Efekt będzie też taki, że nierówność różnych grup społeczeństwa pogłębi się. W Krakowie środowiska związane z główną partią opozycyjną miały ostatnio kłopot z wynajęciem, na komercyjnych zasadach, sali na pokaz filmu Marii Dłużewskiej „Testament”. Nie był to film opiewający przewagi nacjonalistów, ani nawołujący do eksterminacji kogokolwiek, ale przecież o tym kto, kto sieje nienawiść decydujemy my, autorytety. Trudno się dziwić szefowi kina, albo domu kultury, że boi się popełnić omyłkę.
Tak właśnie pęta się wolność, wykorzystując równocześnie wszystko, nawet najnowszą książkę Andrew Nagorskiego o obrazie dążącego do władzy Hitlera w amerykańskiej prasie, do podsycania histerii. Krzewionej jakżeby inaczej pod tytułem Adama Michnika „Bez histerii!” – żeby było bardziej po Orwellowsku. A nasi zwolennicy wprawdzie na zaśnieżone ulice nie wyjdą. Ale przed telewizorami będą kiwać głowami. No tak, przecież Kaczyński i Hitler to jedno i to samo. Stefan Bratkowski wprost już to powiedział.
Obrzydliwe tylko, że w to wszystko miesza się nazwisko Gabriela Narutowicza. Krótkotrwałego prezydenta II RP zamordowanego przez politycznego fanatyka przed 90 laty. Dziś dowiadujemy się, że i postkomunista Leszek Miller jest jego wyznawcą, i stuprocentowy nihilista Palikot. Ten polski patriota o liberalnych poglądach i nieskazitelnie niepodległościowej postawie, który wrócił z zachodniego dostatku aby służyć Polsce, i padł ofiarą międzypartyjnej nienawiści, był zwolennikiem kompromisu. Jego pierwszym gestem było wyciągnięcie dłoni do endeckiego konkurenta Maurycego Zamoyskiego. A dziś wywieszają go na sztandary hunwejbini politycznej poprawności.
Jeśli do kogoś można porównać Narutowicza to do Lecha Kaczyńskiego.
Obu zaszczuto tak samo, choć naturalnie z różnych stron. Różnica jest taka, że endecja lżąca w 1922 roku tamtego prezydenta była jednak normalną siłą polityczną, tyle że stosującą w walce o władzę metody niedopuszczalne. A dziś mamy do czynienia z monopolistami, którzy niezależnie od czysto politycznych koniunktur i wyników wyborów próbują panować nad świadomością Polaków. I czynią to coraz skuteczniej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/146752-hunwejbini-politycznej-poprawnosci-ze-szlachetnym-czlowiekiem-na-sztandarze-po-kabaretowej-manifestacji-przed-zacheta