„Wyborcza” doradza: pierzcie brudy w domu. Ale przy okazji przypomina nam swoją dwuznaczną rolę w aferze Rywina

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Wicenaczelny „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski naucza Polaków, co jest dobrym obyczajem, a co nim nie jest. Piętnując w sobotnim wydaniu, na marginesie afery taśmowej,  „polską pasję nagrywania”.

Pojawia się naturalnie jeden przykład pozytywny.

Kiedy 10 lat temu Lew Rywin przyszedł do Agory z korupcyjną propozycją, Adam Michnik nagrał go skrycie, by ujawnić i dostarczyć prokuraturze dowody przestępstwa. Naczelny „Wyborczej działał w stanie wyższej konieczności, by Rywin przed sądem się wszystkiego nie wyparł. Dzięki nagraniu powstała komisja śledcza, a Rywin został skazany

– przypomina Kurski.

Ale potem było już tylko gorzej.

Od tego czasu metoda taśmowa rozlała się jak Polska długa i szeroka i jest dziś przejawem splugawienia życia publicznego

– oskarża zastępca Michnika. Padają bardzo różne przykłady: czasem groteskowe (Gudzowaty), czasem dyskusyjne (Julke nagrywający prezydenta Karnowskiego). Trudne jednak do objęcia jedną oceną.

Nie ulega wątpliwości, że w wielu przypadkach chodziło rzeczywiście, jak pisze Kurski, o „trzymanie na wroga”, ale czy zawsze? Zwłaszcza przypadki z poziomu samorządowego pokazują, że niekoniecznie. Tak pewnie było , gdy nagrywał Serafin, trudno doszukiwać się dobrych intencji i  u niego, i u tego, kto mu nagranie, mówiąc kolokwialnie buchnął.

Ale nawet w takich dwuznacznych historiach są dwie strony medalu. Można widzieć pokrętne motywy demaskatorów, ale cieszyć się, że coś wypłynęło na powierzchnię. Bo za każdym razem takie taśmy pokazują kawałek niepięknej prawdy o naszym państwie i życiu społecznym – czy rzecz dotyczy gier korupcyjnych w samorządach czy na przykład w PZPN.

Politycznego klientelizmu i kolesiostwa nie zwalczy się spektakularną akcją

– zapewnia Kurski. Pewnie nie, ale samym faktem, że coś wypłynęło na powierzchnię, bym się nie martwił. To przypomina troskę pani Dulskiej o to aby brudy prać u siebie, w czterech ścianach. Rzecz w tym, że jeśli brudy się nie wyleją na zewnątrz, nikt się nie będzie kwapił do ich prania.

Ale w tym tekście jest coś bardziej jeszcze fałszywego. Czy rzeczywiście można przeciwstawiać prekursora Michnika jego zakłamanym następcom, którzy chcą mieć jedynie „trzymanie”? Odbądźmy krótką podróż w czasie.

Czy Michnik dokonał nagrania aby przekazać dowody prokuraturze? Od jego spotkania z Rywinem (a potem „zdemaskowania” Rywina w obecności premiera Millera) do publikacji treści rozmowy minęło prawie pół roku. Przez ten czas niczego nie przekazywano prokuraturze. Gazeta tłumaczyła to potem żmudnymi pracami nad dziennikarskim śledztwem.

Ale przecież Jan Rokita wskazał podczas prac komisji śledczej na kapitalny fakt. Zdemaskowaniu Rywina w gabinecie Millera towarzyszyło dobicie targu między rządem i kierownictwem Agory w sprawie przepisów nowej ustawy medialnej. Tej, którą chciał handlować Rywin. To się stało bezpośrednio po sobie. Niestety już w dzień później, Aleksandra Jakubowska częściowo zmieniła przepisy, na których zależało Agorze. Coś, co Rokita nazywa „biznesowym targiem”,  zostało zerwane.

Czy gdyby nie zostało, poznalibyśmy kiedykolwiek tę historię? A co działo się potem? Projekt znalazł się w Sejmie. Agora czekała. W listopadzie okazało się, że na wniosek mało znanej SLD-owskiej posłanki Ciruk projekt stał się po głosowaniu w komisji jeszcze bardziej niekorzystny dla firmy, która chciała mieć i udziały w rynku prasowym i w telewizji. Czy dopiero to ostateczne pogrzebanie kompromisu przez obóz lewicy postkomunistycznej nie pchnęło Michnika do uderzenia?

Gdyby tak było, to byłby klasyczny przykład użycia ukrytej w sejfie taśmy (a przy okazji i trzymanej w odwodzie prasowej machiny) do „trzymania” przeciwnika. To prawda Michnik rozpowiadał na lewo i prawo o całej historii. Według Rokity z jednej strony bał się zarzutu, że ukrywa dowody przestępstwa. Z drugiej krążąca po mieście plotka miała być dodatkowym, jak się okazało nieskutecznym, środkiem nacisku na SLD. Dopiero kiedy nacisk nie poskutkował, odpalono ładunek.

Rzecz cała została precyzyjnie opisana w raporcie posła Rokity, a w bardziej przystępnej formie w książce „Alfabet Rokity”, której byłem razem z Michałem Karnowskim współautorem. Że to tylko hipotezy? A czy wiemy z całą pewnością, jakie były motywy Sławomira Julke? Czy nawet Gudzowatego? A są przecież, zdaniem Jarosława Kurskiego splugawieni.

W domu powieszonego, nie powinno się redaktorze Kurski, rozprawiać z taką werwą o sznurze. Naprawdę.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.