Piotr Zaremba: jeszcze o rządzie Olszewskiego słów parę. W tej jednej sprawie: lustracji, działał w stanie wyższej konieczności

PAP
PAP

Piotr Semka w „Uważam Rze”, a ja w „Rzeczpospolitej” spróbowaliśmy podsumować po 20 latach rząd Olszewskiego. Bez fanfar, do których prawo mają politycy, ale których powinni unikać dziennikarze. Ale i ze świadomością, że po takim upływie czasu trzeba szukać syntezy, tego, co najistotniejsze, tego co zostało. I wyprowadzać nauki na przyszłość.

Dominika Wielowieyska postanowiła nas pouczyć zarzucając w „Gazecie Wyborczej” lukrowanie historii. „Legenda rządu Jana Olszewskiego wciąż jest pielęgnowana w środowiskach prawicowych” – martwi się publicystka.  I łupie w nas cytatami z Jarosława Kaczyńskiego. Który w wywiadzie rzece „O dwóch takich…” ( byłem wraz z Michałem Karnowskim jego współautorem) krytycznie ocenił i sam rząd, i lustrację przeprowadzoną pośpiesznie 4 czerwca 1992 roku w następstwie tak zwanej uchwały lustracyjnej, którą zgłosił Janusz Korwin-Mikke.

Nasze starcia stały się już rytualne. Ale Wielowieyska poruszyła temat, który pojawiał się ostatnio często. Także na przykład Wiesław Walendziak w wywiadzie dla „Polityki” zarzucił mojemu szeroko rozumianemu środowisku  niekonsekwencję: czczą pamięć zmarłego niedawno Wiesława Chrzanowskiego i równocześnie bronią tamtej operacji. Jak to jest? Odpowiadam.

Po pierwsze zwrócę uwagę, że to ja pierwszy przywołałem w kontekście tamtych sporów Kaczyńskiego. W końcu znam tę książkę jak mało kto, to było zaledwie 7 lat temu. I nie ukrywałem przed czytelnikami, że ówczesny prezes PC miał do tamtej ekipy stosunek mocno krytyczny, spierał się z nią o scenariusz ratunkowy: rząd był przecież mniejszościowy. Co więcej, nawet po latach Kaczyński przyznawał, że słynną listę Macierewicza ułożono niestarannie. Przypomnę raz jeszcze cytat, którego użyłem i ja, i Wielowieyska: „Listę przygotowali ludzie niedoświadczeni, nieznający języka bezpieki. Amatorzy”.

Tyle że Wielowieyska czyniąca nagle z Kaczyńskiego autorytet (w tym jednym przypadku) pomija inną jego myśl:  należało to jednak zrobić. To był wstrząs, po którym nie można już było tych materiałów ukryć przed publicznością. A atmosfera polityczna była taka, że po ewentualnym upadku tego rządu tak by zrobiono, może na bardzo długo.

Przypomnijmy siłę potwornej  antylustracyjnej kampanii, jaka wybuchła 4 czerwca. Ona nie dotyczyła wcale tylko tego, że ktoś został omyłkowo wpisany na listę – o czym mówił szczerze Kaczyński. Ona kwestionowała sam sens ruszania tych papierów, używano tych samych bzdurnych argumentów, co i później: na przykład o esbekach wpisujących rzekomo nazwiska swoich agentów z list lokatorów na klatkach schodowych. Albo z książek telefonicznych. Wielowieyska powinna tę kampanię pamiętać, bo sama w niej uczestniczyła (pamiętam jej wywiad z Mirosławą Marody). Siła tego uderzenia była potężna.

Co więcej, byli chętni do zamknięcia i pilnowania tych papierów na lata. Na czele z Andrzejem Milczanowskim, usuniętym przez rząd Olszewskiego szefem UOP, który wrócił do tego resortu zaraz po 4 czerwca i był potem szefem MSW. Zasłużony człowiek „Solidarności”, ale zakochany w starych fachowcach z SB i patrzący na tę tematykę ich oczami, a na dokładkę wspierany przez Lecha Wałęsę, który miał powody  stać się obsesyjnym wrogiem jakichkolwiek lustracyjnych przedsięwzięć.

Na pytanie, dlaczego Wałęsa w rok później rozwiązał parlament, torując SLD drogę do władzy, odpowiedź jest najprostsza: bo ten parlament zaczął już po 4 czerwca szykować, ślamazarnie i opornie, ale jakąś ustawę lustracyjną. Z Wałęsą, z Milczanowskim, z „Gazetą Wyborczą” nie sposób było zawrzeć kompromisu wokół „lustracji cywilizowanej”.

Teresa Bochwic słusznie przypomniała, że w MSW Macierewicza szykowano normalne procedury lustracyjnej ustawy. To wszystko miało być weryfikowane przez sąd. Tyle że w obliczu wniosku o odwołanie rządu, ludzie Macierewicza uznali, że lepsze jest odpalenie tego, czego się już dowiedzieli, bo inaczej wszystko zostanie zakopane.

Przy czym nawet nie zakopane tak jak chciał tego Adam Michnik, który mówił po latach o zniszczeniu tych dokumentów. Nie, Milczanowski w roku 1991 sam sporządził listę posłów figurujących w zasobach dawnej SB jako tajni współpracownicy. Była to lista zrobiona znacznie bardziej niefachowo, to na niej znalazł się, na skutek archiwalnej pomyłki Stefan Niesiołowski.

Już po upadku rządu Olszewskiego Milczanowski przyznał się przed komisją sejmową, że już sięgał i będzie dalej sięgał po te materiały „na własny użytek”. Pamiętam to jak dziś, bo byłem tego świadkiem. – Czy pan panie pośle, nie zagląda do swojej spiżarki? – pytał retorycznie parlamentarzystę PC.

Jednym słowem pomysł był taki: zamykamy przed publicznością, ale sami używamy. Mając przewagę: nad opozycją i nad społeczeństwem. Trudno sobie wyobrazić bardziej niedemokratyczny i niebezpieczny system. Popierały go bez zastrzeżeń antylustracyjne media.

Na tym tle akcja Macierewicza: rzućmy karty na stół, jawi się jako i sprawiedliwsza,  i bardziej zgodna z logika demokracji. Naturalnie została obciążona błędami: przy czym w przypadku marszałka Chrzanowskiego on nie polegał na tym, że wpisano kogoś, kto nie figurował. Nie, wpisano kogoś, kto miał prawo do dodatkowej interpretacji okoliczności, w jakich się to wpisanie odbywało. Ale nawet ta działająca w pospiechu ekipa proponowała weryfikację tej wiedzy: miała się tym zająć specjalna prawnicza komisja pod przewodnictwem prezesa Sądu Najwyższego Adama Strzembosza. To następcy Olszewskiego i Macierewicza z tego nie skorzystali.

Więc naturalnie Kaczyński miał w pełni rację mówiąc: „Była różnica między człowiekiem tylko słabym, który coś podpisał, i potem się opierał, a zwyczajną świnią”. Tyle że zacieranie tej różnicy powinni wziąć na swoje barki przeciwnicy lustracji, którzy chcieli aby wszystkie przypadki pozostały w dziwnej szarej strefie, no bo skoro niczego nie sprawdzamy, nic nie weryfikujemy, każdy pozostaje agentem.

Rzeczywiście, ja podobnie jak Kaczyński sprzed 7 lat (mówi to do naszej książki) miałem pretensję do niektórych dawnych współpracowników Olszewski o to, że już później z powodów czysto politycznych nie mogli się zdecydować, czy to była lista agentów, czy tak zwany zasób. Takie wypowiedzi padały, także z ust samego Macierewicza. Ale odpowiedź na to była jedna: normalne lustracyjne procesy.

Twierdzę, że akurat marszałek Chrzanowski skutecznie swoje imię oczyścił. Czy zaś można było mu zapewnić komfort nie zadawania nawet pytań? Tylko pod warunkiem rzeczywistego zniszczenia wszystkich tych dokumentów. A i w takim przypadku coś, jakieś kopie sprzed lat, mogłyby przecież wypłynąć. I przy takim obrocie sprawy już nie sposób byłoby dociekać prawdy.

Czy z kolei Macierewicz mógł nie wpisać swego partyjnego lidera, prezesa ZChN? Już słyszę uszami wyobraźni ten harmider, gdyby tak się stało.

W tej sprawie Olszewski i Macierewicz działali w stanie wyższej konieczności. Naturalnie kierowali się także względami politycznymi: Kaczyński wyraźnie mówi, że w otoczeniu premiera pojawiła się myśl o ratowaniu w ten sposób rządu. W swojej naiwności zakładali, że takie partie jak KPN, ZChN, może nawet PSL czy liberałowie nie będą na siłę bronić kolegów wpisanych na te listy, Nastąpiła jednak integracja obozu antylustracyjnego. Nie w każdym przypadku konsekwentna: ZChN bronił jednak tego rządu i lustracji, choć równocześnie potem wyrzucił Macierewicza ze swoich szeregów.

Więc motywy polityczne były, ale przy okazji ludzie Olszewskiego rozbroili groźną minę. Twierdzę bowiem, że uwikłania prezydenta, jego ministrów, czy niektórych innych polityków, nie podane do publicznej wiadomości, mogły wtedy, w warunkach kruchej państwowości, stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.

Jak w wielu innych sprawach, ten rząd zgubiła także polityczna nieporadność. Kto wie, czy wcześniejsze zbudowanie parlamentarnej większości, przy pozostawieniu Macierewicza w MSW, nie uratowałoby tej ekipy, i to łącznie z inaczej przeprowadzoną lustracją. Choć oczywiście przeszkody byłyby nadal potężne: z Wałęsą na czele.

Z perspektywy 20 lat najważniejsza jest jednak ocena historycznych racji. I ten egzamin Olszewski przechodzi całkiem nieźle. Bronił opcji prozachodniej, chciał ucywilniać armie, pilnował naszej suwerenności w zderzeniu z Rosjanami, zamierzał budować instytucje zapobiegające patologiom w gospodarce. O tym piszemy ja i Semka.

Naturalnie nie musi to oznaczać kupowania w całości jakiejkolwiek propagandy. Ten rząd nie padł ofiarą zamachu stanu: odwołały go partie reprezentujące większość wyborców. Fałszywe oskarżenia o pucz stawiano samemu Olszewskiemu. Nie trzeba tego absurdu odwracać w drugą stronę.

Niestety demokracja nie gwarantuje zwycięstwa ekipom, które mają rację. Same te ekipy powinny zaś szukać najlepszych dróg dotarcia do społeczeństwa, z tego punktu widzenia Olszewski był zbyt pasywny, wierzył, że wystarczy moralna wyższość. Kaczyński za to go najbardziej krytykował, choć dziś bierze go na sztandary.

Ale kiedy skaczą po Janie Olszewskim  jeszcze dzisiaj ludzie, którzy organizowali przeciw niemu wściekłe nagonki, moim zadaniem jest przypominać, jak było.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych