Zaremba: nie traktujmy nauczycieli jako kozłów ofiarnych transformacji. To Wencel ma rację, a nie Wielowieyska

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

W przerwie między łajaniem „lokajów Lisickiego” (co jak wiadomo świadczy o bezprzykładnej brutalności „Uważa Rze”),  i zakładaniem podziemnego państwa, Wojciech Wencel napisał w „Gazecie Polskiej” całkiem sensowny  felieton.  Już sam tytuł „Nauczyciel jak wół” świadczy o osobistym, być może wynikłym z doświadczeń rodzinnych, stosunku do sprawy. I nie jest to wada. Żeby o tym pisać, warto cokolwiek wiedzieć, a nie wyłącznie „mieć pogląd”.

Wencel zareagował twardo na żale  komentatorki (wicenaczelnej „Rzeczpospolitej”), która miała pretensję, że nauczyciele się lenią. Konkretnie zwalniają uczniów w Dzień Edukacji Narodowej zmuszając rodziców do większej odpowiedzialności za pociechy. To jednak tylko pretekst. Felietonista „GP” oburza się na nieustanne traktowanie tego zawodu jako szczególnego chłopca do bicia. Oto kluczowy fragment tekstu:

„W wyniku PO-wskiej reformy oświaty nauczyciele stracili resztki swojej godności. Wiedzą, że jeśli będą konsekwentni wobec ucznia sprawiającego kłopoty wychowawcze, czeka ich kontrola z kuratorium albo komisja dyscyplinarna. Rację mają zawsze rodzice, najczęściej głęboko zdemoralizowani przez rządową wizję szkolnictwa, traktujący belfrów jak nieudaczników, którzy hamują celebrycki rozpęd ich pociech. Nie zmieniają się tylko dwie rzeczy: żenująco niska płaca nauczycieli i ich wysiłek. Bo wbrew obiegowym opiniom wakacyjni szczęściarze harują od rana do nocy, najpierw wśród rozwydrzonej dzieciarni, a później w domu przygotowując się do lekcji, sprawdzając klasówki, wypisując statystyki, arkusze ocen i masę innych – bardziej lub mniej potrzebnych – dokumentów. Wstyd, że trzeba dziś przypominać o takich oczywistościach”.

Rzeczywiście, potwierdzam jako człowiek związany niegdyś z tym zawodem i utrzymujący z nim do dziś rozliczne kontakty: to wizja zasadniczo słuszna. Od czasów, kiedy ja uczyłem (lata 1987-1992), zmieniło się wiele, ale niekoniecznie na korzyść nauczyciela. W szczególności został zwichnięty stan równowagi między nauczycielem i uczniem – na korzyść tego drugiego (korzyść naturalnie pozorną). To po części konsekwencja naturalnych zjawisk społeczno-kulturowych, ale państwo może ją próbować powstrzymywać. I może ją też wzmacniać.

Wojciech Wencel ma rację: okresem, kiedy ujęto się za nauczycielami był czas koalicji PiS-LPR-Samoobrona. Ale tamte pomysły i inicjatywy wyrzucono do kosza, jest jak było wcześniej, czyli jeszcze gorzej. Ma to wiele dodatkowych konsekwencji – na przykład wizja nauczyciela zbyt starego aby sobie radzić z uczniami, jest dziś dużo groźniejsza niż 20 czy nawet 10 lat temu, a jednak to teraz przesuwa się jego wiek emerytalny. Z tego samego powodu wymawianie nauczycielom urlopów dla poratowania zdrowia jest wyjątkowe małostkowe. Może kiedyś był to dodatkowy gest ułatwiający ich korumpowanie przez władzę. Dziś to zwykłe konieczność: o wypalenie, zwątpienie łatwiej w tym, zawodzie niż w innych.

Wencel pisze z żalem, że to prawica ujęła się najmocniej za nauczycielską godnością, a oni narzekając na Katarzynę Hall jako najgorszego ministra edukacji, swej masie dochowali wyborczej wierności PO. I to rzeczywiście paradoks: rządy Platformy osłabiły tradycyjną szkołę. I poprzez porzucenie wszelkich pomysłów na dyscyplinowanie uczniów, i poprzez wywracanie szkolnych programów.

Ale nauczyciele mają jeszcze większego wroga. To liberalne media przedstawiające ich wciąż jako pasożytów. W piątkowej Gazecie Wyborczej Dominika Wielowieyska, jakby po to aby potwierdzić tezy Wencla, wzywa gromko: wyrzućmy Kartę Nauczyciela do kosza! Po raz setny.

Wielowieyska chce aby tydzień pracy nauczyciela wynosił 40 godzin (dziś jest to 18 godzin przy tablicy i kilka godzin dodatkowych). Nie bardzo wiadomo o co komentatorce chodzi, bo w żadnym z krajów cywilizowanych nauczyciel nie ma 40 godzin zajęć. I dlatego, że nie wytrzymałby takiej dawki, ale z wielu innych powodów. Nauczyciel uczący dziesiątki klas (jeśli w każdej ma przykładowo po 2 godziny) nie znałby w ogóle swoich uczniów, nie miałby z nimi kontaktu. Tego Wielowieyska jako osoba nie znająca szkoły naturalnie nie wie. Szkoła nie jest przedsiębiorstwem.

Czy 18 godzin to za mało. Możliwe że o kilka godzin za mało, do roku 1982 były to 22 godziny. Może w imię ekonomii warto do tego wrócić. Ale pamiętajmy żądanie oszczędności pojawia się w chwili, kiedy potężne cięcia de facto przeprowadzono. Z powodu niżu demograficznego (klas jest mniej niż kilka lat temu, ta fala dotarła już do liceów) i dzięki zmianom programowym redukującym godziny takich przedmiotów jak fizyka, chemia, geografia czy biologia.  Jeśli Wyborcza chce się kontentować zjawiskiem zwalniania „zbędnych” nauczycieli, to ono ma już miejsce. Pytanie, czy odpadają ci najgorsi. Moim zdaniem niekoniecznie, to jest pytanie, kim są dyrektorzy szkół. Strażnikami ich poziomu czy reprezentantami zbiorowego interesu najdłużej pracujących. Bywa, że jednym, a bywa że drugim.

Co więcej 22 czy 24 godziny w polskiej szkole i – powiedzmy – amerykańskiej nie są do końca porównywalne. Porównajmy także liczebność klas, standard pomocy służących do prowadzenia zajęć (polski nauczyciel ma często wciąż do dyspozycji jedynie tablicę i kredę), wyposażenie (tam nauczyciele dysponują często gabinetami przy swoich pracowniach) czy wreszcie stopień zorganizowania szkolnej administracji. I zrozumiemy, że łatwiej jest pracować  w edukacji mającej lepsze materialne podstawy.

Może jednak Wielowieyska ma na myśli 40 godzin w skład których wchodziłyby inne role nauczyciela, zajęcia pozalekcyjne na przykład. I w takim przypadku w polskiej szkole to w dużej mierze utopia, choćby ze względu na brak owych gabinetów (nauczyciel nie bardzo ma gdzie się spotykać z uczniami, jeśli jego pracownia jest zajęta). I z powodu braku tradycji trzymania uczniów po zajęciach w szkole. W tamtych krajach elementem obowiązków nauczyciela bywa często organizowanie swoim uczniom swoistej „drugiej zmiany”. Nie wiem, czy to by się przyjęło w Polsce, gdzie wszyscy chcą się jak najszybciej znaleźć w domu. Tradycji odrabiania lekcji w szkole raczej nie ma.

Trzymanie nauczycieli w budynku, na przykład w pokoju nauczycielskim, dla zasady, wydaje mi się założeniem absurdalnym. Ale oczywiście gdyby szkoła miała na zajęcia pozalekcyjne pomysł, proszę bardzo. Dziś fundujemy sobie nowe programy w liceach, oparte na większej specjalizacji uczniów po pierwszej klasie licealnej, ale choć wymaga to pracy poza klasami, w mniejszych zespołach, MEN nie chce takich zajęć finansować, o ile w zajęciach uczestniczy mniej niż 15 osób.

Dociążajmy nauczyciela, ale nie z potrzeby ideologicznej, i nie przesadnie, bo Wencel ma rację: on jest już obciążony pracą w domu. Jeśli w jego pracę wkrada się rutyna, pokusa aby sięgać po zeszłoroczny konspekt, pilnujmy aby tak nie było. Ale nie wrzeszczmy, że musi koniecznie siedzieć 40 godzin w budynku szkolnym, bo inaczej biada ekonomicznemu rachunkowi. To absurd!

Nawołując do rozprawy z Kartą Nauczyciela, Wielowieyska dotknęła też delikatnego tematu: czy pracownik szkoły powinien być łatwiej zwalniany ze szkoły niż teraz. Ja sam od lat kontestuję system utrzymujący się od reform Handkego, czyli od końca lat 90. – polega on najogólniej rzecz biorąc na stworzeniu w szkole swoistej hierarchii – staż staje się podstawą zawodowej stabilizacji. Szkoła peerelowska była, co paradoksalne, bardziej otarta na młodych nauczycieli niż obecna.

Ale w łatwości zwalniania kryją się niebezpieczeństwa. Nauczyciel historii czy języka polskiego prowadzi zajęcia związane z  głoszeniem takich czy innych poglądów. One powinny być chronione. Co więcej, Wencel dotknął problemu presji, jaką na nauczycieli wywierają rodzice i sami uczniowie. Nauczyciel nie może być bezkarny, ale nie może też być traktowany jako lokaj: dziś jest, jutro go wyrzucamy. Z prostego powodu: nie będzie miał autorytetu.

Z tymi problemami powinien się zmierzyć rząd nie traktujący edukacji jako piątego koła u wozu, które oddaje się tak zwanym edukatorom, czyli oświatowym biurokratom. Gdzie wszelkie problemy są traktowane jako techniczne, choć dotyczą często wyboru systemu wartości.  Rząd obecny tak właśnie postąpił, ale poprzednie też miały w tym swój udział.  Czy znajdzie się taki, który odejdzie od tej rutyny?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.