Zaremba: przemysł pogardy w najczystszej postaci. Jeśli Torańska i Lis to dziennikarze, wstydzę się, że wykonuję ten zawód

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Rafał Zawistowski
Rys. Rafał Zawistowski

Zacznę od swojej osobistej przygody. Wiele miesięcy temu dostałem list od Teresy Torańskiej. Wysłano go na adres „Rzeczpospolitej”. Znana ongiś dziennikarka groziła mi w nim sądowym procesem.

Za co? Za to, że w swojej biografii Jarosława Kaczyńskiego wyraziłem przypuszczenie, że jego słynny wywiad dla Torańskiej z początku lat 90., zamieszczony w zbiorze „My”,  mógł zostać opublikowany bez autoryzacji. Torańska napisała, że podważam jej zawodową wiarygodność.

Niczego nie podważałem. Napisałem, że tak przypuszczam, a nie że jestem pewien, a dodatkowym punktem odniesienia było twierdzenie samego Kaczyńskiego (klasyczne słowo przeciw słowu). Tak też miałem zamiar jej odpowiedzieć, tyle że redaktor Torańska nie podała żadnego swojego telefonu ani adresu mailowego. Owszem był adres zamieszkania na kopercie, ale napisany częściowo nieczytelnie. W efekcie nasz kontakt wygasł, nim się rozpoczął.

Tyle że tamten epizod ma swoje zakończenie. Jeśli potrzebowałem smacznej, choć i ponurej historii pokazującej jak Teresa Torańska uprawia dziennikarstwo, jak podchodzi swoich rozmówców, to ją właśnie dostałem.

Byłem jednym z jak słyszałem licznych dziennikarzy, do których europoseł Adam Bielan, którego znam jako wieloletniego rzecznika jednej z partii, zwrócił się z prośbą o radę, a być może i pośrednictwo, kiedy dowiedział się, że Torańska ma zamiar opublikować coś, co ona sama nazywała wywiadem. Prawie półtora roku temu przeprowadziła z nim rozmowę, podobno do książki o Smoleńsku. Po wielu miesiącach przesłała mu tekst oznajmiając, że jej fragmenty pojawią się jako wywiad prasowy.

Naturalnie pomóc mu nie mogłem, nikt zresztą nie mógł. Mogłem tylko obserwować szamotaninę. Bielan uznał, że czym innym rozmowa do książki, czym innym do gazety, a samą treść wywiadu opisywał jako zmanipulowaną. Był przekonany, że autoryzacja oznacza przede wszystkim to, czy  osoba uznana za bohatera wywiadu godzi się na publikację. Miał do tego, moim zdaniem, pełne prawo. Mówię to z premedytacją: najszersze wolności dziennikarskie nie mogą oznaczać stosowania wobec ludzi przez nas opisywanych groteskowych podstępów.

Torańska uznała inaczej, nie chciała mu nawet ujawnić, w jakim piśmie ma zamiar ów rzekomy wywiad umieścić. Potem zanikła, nie reagowała na maile (jeden z nich Bielan opublikował w portalu Polityce.pl, był wysłany 11 dni przed terminem publikacji), także na esemesy ani telefony. Podobno jest w szpitalu. Jak widać skłonność do poważnego rzetelnego traktowania swoich rozmówców pozostała jej naturalną cechą. Oczywiście ironizuję.

Drugim adresatem kołatań Bielana był Newsweek, bo w końcu sam bohater zdarzeń dowiedział się jakie pismo uznało się prawem kaduka za gospodarza wywiadu z nim. Pracuję w dziennikarstwie od ponad 20 lat. Taka sytuacja – wywiad opublikowany bez jakiejkolwiek współpracy z autorem, wbrew jego sprzeciwom, zdarza się po raz pierwszy. Owszem Wyborcza parę razy zamieszczała wywiady nieautoryzowane, ale przecież z osobami, które przynajmniej wiedziały, że rozmawiają z tą a nie inną gazetą, tyle że widząc tekst, zmieniły zdanie. Bielan dowiedział się, że nie ma wpływu nawet na  miejsce publikacji. I że nie może zakwestionować całego wywiadu, a jedynie go poprawiać.

Nie było do tej pory przypadku, że rozmowa z kimś jest traktowana przez silną gazetę własność obcego koncernu, wyposażoną w tabun prawników,  jak wydarta mu własność. Jak coś wykradzionego przez drobnych złodziejaszków, którzy następnie ukrywają się przed tym, kogo skrzywdzili. Tak było w tym przypadku. Tomasz Lis, a także jego wspólnicy, poprzednia krótkotrwała naczelna Aleksandra Karasińska, czy publikujący przed czasem fragmenty „wywiadu” szef portalu Lisa Tomasz Machała, wybrali taką a nie inną swoją rolę w tych zdarzeniach. Podobnie kolejna ukrywająca się - Teresa Torańska.

Postąpili tak z dwóch powodów. Po pierwsze liczą na rozgłos wywołany takim sporem, ma to podbić nakład podupadającego Newsweeka. Opowiadający komunały o dziennikarskich standardach, krytykujący tabloidy kilkukrotny dziennikarz roku, zrobił coś na co nie poważyła się najbardziej bulwarowa gazeta w Polsce. Okradł kogoś, okpił, podszedł. Możliwe, że przyjaciel premiera Tuska, Kulczyka i szefów firmy JNS nie ma się czego obawiać. Ale fakt pozostaje faktem.

Drugim motywem, jeszcze bardziej skandalicznym, jest zamiar zrobienia krzywdy pamięci Lecha Kaczyńskiego w drugą rocznicę jego śmierci. Zmanipulowane, wyjęte z kontekstu kawałki wspomnień o nim już służą ludziom Lisa i Machały do formułowania tezy, że nie nadawał się na prezydenta. Zanim jeszcze wywiad się ukazał.

To oczywiście konsekwencja tego, o czym piszę od dwóch lat: przemysł pogardy w najczystszej postaci. Co nie zmienia faktu, że nawet inne media o podobnej do Lisa opcji politycznej niekoniecznie by się na coś takiego poważyły. Nie sądzę na przykład aby tak postąpiło poprzednie kierownictwo Newsweeka. Prawdę mówiąc nie znam wielu chętnych do przeprowadzenia takiej akcji. Aczkolwiek tak prominentni i być może bezkarni sprawcy mogą skusić naśladowców.

Możliwe, że oni złamali prawo – orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 2008 roku stwierdza, że autoryzacja równa się prawu odmowy bohatera wywiadu do jego publikacji. Na ile weźmie to pod uwagę sąd wydający wyrok w tej sprawie, nie wiem. Ale jest jeszcze coś takiego jak przyzwoitość.

Dzień w dzień czytam w Internecie inwektywy wymierzone w nieraz demonizowanych dziennikarzy. Po takiej wspaniałej operacji, godnej, powtórzę drobnych złodziejaszków, nasza zawodowa reputacja bynajmniej nie wzrośnie. Nawet część haterów, ludzi nienawidzących Kaczyńskich,  będzie prawdopodobnie zakłopotana.

Apeluję do kolegów dziennikarzy o refleksję. Zabrnęliśmy już bardzo daleko. Co będzie następnym krokiem? Nagranie kogoś przy stole i puszczenie tego jako wywiadu? Jeśli Tomasz Lis i Teresa Torańska będą nadal po tym zdarzeniu nazywani dziennikarzami, to ja wstydzę się, że wykonuję ten zawód.

 

CZYTAJ TAKŻE: Chciano uderzyć w śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w rocznicę jego śmierci. Adam Bielan opowiada, jak "Newsweek" zmanipulował jego wypowiedzi

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych