Słyszymy nazwisko zabitego przez SB siedemnastolatka, a w tle milczące mokotowskie wille. "Dużo cieplej niż wówczas"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Pierwsze zdziwienie następuje już kiedy jedziemy z Pragi Południe na Mokotów. Najpierw inaczej niż przed rokiem trafiamy i to na prawie półtorej godziny przed północą na policyjny samochód, który nie pozwala nam skręcić w  górę Idzikowskiego żeby wjechać na skarpę.

Aby dotrzeć do Ikara jesteśmy skazani na długi objazd Wilanowską do Puławskiej. Żartuję, że może i Puławska jest zamknięta. I faktycznie jest. Żeby dotrzeć do celu parkujemy na poprzecznej, czyli na Domaniewskiej. Długi odcinek przechodzimy piechotą.

Natykamy się na kilkusetosobowy pochód narodowców: Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, która właśnie próbuje skręcić w Ikara. Skandują: „Raz sierpem. Raz młotem. Czerwoną hołotę!” „Jaruzelski, szpieg sowiecki!” Możliwe, że Puławską zamknięto z powodu tej demonstracji (potem ruch zostaje puszczony), ale dlaczego nie można wejść w samego Ikara? Dostępu bronią metalowe barierki i policjanci ubrani na czarno, potem z głębi ulicy wyłania się tam też oddział prewencji w białych kaskach.

Można zostać na Puławskiej i można obejść Idzikowskiego docierając do końca Ikara z drugiej strony, jednak także w pewnej odległości od domu Jaruzelskiego, czyli od numeru piątego. Narodowcy idą dookoła, a my z nimi. Tam przy metalowych barierkach zastajemy kolejne kilkaset osób. Panuje tam inny klimat niż w poprzednich latach, grupy młodzieży narodowej i kibicowskiej postukują w barierki, hałasują, ale wyraźnie bez pomysłu i organizatora, który by temu tłumowi, teraz już może ponad tysiącosobowemu, pokazał jakiś cel. Ktoś śpiewa antysowieckie piosenki,  ludzie tłoczą się przy bramkach wypatrując odległej willi. Możliwe, że potem klimat się tam zmienił. Ale my wracamy na Puławską zachodząc dom Jaruzelskiego jeszcze raz z drugiej strony.

Tu odnajduję klimat podobny do tego z poprzednich demonstracji. Ktoś śpiewa z gitarą piosenkę Kelusa.  Trochę inne twarze, sporo młodzieży i typowych solidarnościowych kombatantów. Oni mają w sobie coś, że można ich rozpoznać.  Tylko mniej znanych postaci niż choćby przed rokiem, żadnych polityków.  Widzę Majora Frydrycha w charakterystycznej pomarańczowej czapce. Mija mnie Jan Pospieszalski, potem Igor Janke, spotykam dziennikarzy: Piotra Zychowicza i Cezarego Gmyza, także reżysera świetnych filmów dokumentalnych Marcina Mamonia z Krakowa.

Przy Puławskiej jak zwykle wyczytywane są nazwiska poległych. Razem z wiekiem: 19 lat, 20, 28, rzadziej starsze roczniki. Powracają wspomnienia: nie tylko dotyczące tych najbardziej znanych postaci, jak ksiądz Jerzy Popiełuszko czy Grzegorz Przemyk. Także tych mniej słynnych, których tragiczne historie zapamiętałem z tamtych czasów, jak zabitego przez SB siedemnastolatka Emila Barchańskiego, którego udręczona matka jest do dziś żywym wyrzutem sumienia dla nierychliwej, nieporadnej sprawiedliwości. Te nazwiska  wznoszą się ku niebu na tle milczących mokotowskich willi -  to kwintesencja tego co tu się dzieje. Odmawiamy „Wieczny Odpoczynek”.

Głos zabierają Andrzej Gwiazda i Kornel Morawiecki. Gwiazda mówi, że Generał wypowiedział wojnę nie tylko „Solidarności”, ale całemu narodowi i że nikt za to nie odpowiedział. Że nadal sądzą sędziowie, którzy wydawali wtedy wyroki w imię bezprawia stanu wojennego. – Generał za to nie odpokutował  - to z kolei słowa Morawieckiego. Przypominam sobie uwagę pewnego pomorskiego opozycjonisty, że w roku 1980 podczas mszy za ojczyznę w Gdańsku zaczęło się pojawiać coraz więcej „pięknych ludzi”. Ci ludzie tutaj też są tacy. Piękni i całkiem bezradni wobec dominującego przekazu. Czujnie oświetlani kamerami, obserwowani przez zastępy policjantów, którzy już pod koniec uroczystości roztasowują się wzdłuż Idzikowskiego kolumną samochodów, choć poza dziwacznym incydentem na skrzyżowaniu, gdy kilka szamoczących się postaci wdziera się nagle w tłum i robi tumult, nic dramatycznego się nie dzieje.

Wszystko kończy się około pierwszej, jest zimno, ale dużo cieplej niż tamtego 13 grudnia, kiedy panował mróz, na ulicach Warszawy leżał śnieg. Mój znajomy Kuba Perkowski, z którym tu przyjechałem pokazuje 11-letniemu synowi Stasiowi koksownik. Takie koksowniki stały na ulicach w tamte mroźne noce, grzali się przy nich żołnierze, nasi wewnętrzni okupanci. Kuba młodszy ode mnie o 9 lat, był pod koniec lat 80. przedstawicielem jednego z ostatnich roczników, który późny komunizm przeżył w pełni świadomie na własnej skórze. Teraz zabrał potomka, który jest chyba najmłodszym uczestnikiem manifestacji.

Rozchodzimy się. Mija nas szpaler białych kasków nazywanych żółwiami. Dochodzi do ustnych scysji między policjantami a najbardziej krewkimi demonstrantami. Funkcjonariusze nie mogą się zdecydować, jak się zachowywać.  W dzisiejszej  Polsce nic nie dzieje się naprawdę: ani represje, ani sprawiedliwość.

 

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych