Czyżby nasi zachodni sąsiedzi szykowali fajną marchewkę dla swego ulubieńca z Europy Środkowej? Tak przynajmniej twierdzi tygodnik „Der Spiegel”, który jest zazwyczaj dobrze poinformowany w sprawach politycznych.
Donald Tusk, którego działalność polityczna polega na ustępowaniu Niemcom w każdej sprawie, pewnie już przebiera nogami pod stołem, aby wreszcie wyrwać się z kraju. Kanclerz Markela Merkel da mu szansę.
Według „Der Spiegel” Tusk jest jej kandydatem na szefa frakcji chadeckiej w Parlamencie Europejskim. Będzie więc miał szansę jeszcze mniej pracować, niż obecnie. Wszystko zrobi za niego rzesza asystentów i urzędników.
Warto więc przypomnieć przynajmniej ostatnie „dokonania” Tuska, które tak bardzo przypadły do gustu Berlinowi. Te wszystkie wystarczyłyby na całkiem spory poradnik dla adeptów dyplomacji pt. „Jak szybko i solidnie zdegradować politycznie kraj w XXI wieku”.
Słynnym expose Radosława Sikorskiego w Berlinie pod koniec ubiegłego roku Tusk otworzył przed Niemcami drogę do większych żądań na polu politycznym Europy.
Polak mówiący w Bundestagu, że „bardziej boi się niemieckiej bezczynności, niż niemieckich czołgów” przełamuje swoistą „infamię” ciążącą na Niemcach. Oni sami z siebie nie mogliby wystąpić o większą władzę nad Europejczykami, potrzebowali kogoś, najlepiej kogo całkiem niedawno prawie starli z powierzchni ziemi, aby ten zaczął „oczyszczać” atmosferę obaw przed Niemcami. W 2007 r. napatoczył im się szczęśliwie „proniemiecki hitoryk” - jak szczerze napisał o Tusku po wygranych przez niego wyborach tygodnik „Die Welt”.
Tusk pod naciskiem Merkel zgodził się na polski wkład w pakiet ratunkowy waluty euro, co oczywiście de facto wspiera głównie niemieckie banki zagrożone niespłaceniem kredytów przez zadłużone kraje.
W zamian za to, Tusk publicznie obiecał Polakom, że ich kraj zajmie lepsze miejsce przy europejskim stole negocjacyjnym. Nie zajął żadnego, co sam przyznał Tusk typowym dla siebie zwrotem: „no jak nie można, to nie można”.
Dobra „pozycja Polski” w Europie jest tylko w publikacjach protuskowych propagandzistów i w niemieckich mediach.
Przez te kilka lat rządów Platformy Obywatelskiej, tandem Tusk-Sikorski, z pewnością za podszeptem RFN, rozmontował polską politykę wschodnią w myśl zasady bardzo bliskiej Berlinowi – „Russia first” – najpierw Rosja. Polska nie ma z tego absolutnie nic, a może w przyszłości wiele stracić porzucając swoich tradycyjnych partnerów z Europy Środkowej i Wschodniej.
Na wschodzie tracimy przyjaciół, na zachodzie ich nie zyskujemy, bo jak przyjdzie Niemcom wybierać, to zawsze wybiorą tradycyjnych partnerów z Moskwy.
W polityce wewnętrznej do proniemieckich działań Tuska i jego partii można zaliczyć polityczne wspieranie separatyzmów ślązakowskich, którzy bardzo chętnie korzystają ze wsparcia Berlina w działalności na polu kulturalnym. To dla Niemców może być inwestycja w przyszłość.
W zamian za tak wygodną dla Berlina działalność polityczną Tusk zbierał nagrody. Ta ostatnia – jest bardzo symboliczna. Imienia Waltera Rathenaua – antypolskiego polityka Republiki Weimarskiej, który całą swoją działalnością polityczną pokazywał, że „polskość to nienormalność”.
Angela Merkel w laudacji przypomniała zresztą fatalną dla historii Polski działalność Rathenaua i uznała, że przyjęcie przez Tuska nagrody jego imienia to dowód wielkiej odwagi.
Można śmiało uznać, że to nie odwaga kierowała Tuskiem. Lecz zupełnie inne cechy tego proniemieckiego polityka.
Właściwie i rzetelnie podsumował relacje Polski z Niemcami przy rządach Tuska, ustępujący niedawno ze stanowiska ambasador RP w Berlinie – Marek Prawda. Powiedział on dla „Der Tagesspiegel”, że „Polska wreszcie przestała być problemem dla Niemiec”.
Faktycznie, przestała. A w nagrodę stanowisko od Niemców należy się Tuskowi jak psu kość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/139842-donald-tusk-swoja-ciezka-praca-dla-dobra-niemiec-zasluzyl-na-wygodny-stolek-od-berlina-polska-wreszcie-przestala-byc-problemem-dla-niemiec