W książce wydanej przez MSZ o polskim współudziale w Holokauście, która na pewno będzie szeroko znana (i ceniona) zwłaszcza w Niemczech, jako istotny wkład w rozwój polityki historycznej naszego zachodniego sąsiada, jest siedem opracowań.
Jeśli się dobrze zastanowić, to brakuje tam ósmego - autorstwa samego Radosława Sikorskiego. Minister powinien koniecznie napisać rozprawkę o tym, jak to uzbrojeni polscy (zawsze pijani – miał nawet powstać o tym film) żołdacy ze składnicy na Westerplatte bladym świtem 1 września 1939 r. dokonali abordażu na śpiącą załogę niemieckiego okrętu szkolnego, który przypłynął kilka dni wcześniej z kurtuazyjną wizytą, i w ten sposób rozpętali drugą wojnę światową.
Nieprawda? Brzmi jak kanwa komedii filmowej? A kogo to obchodzi? Przecież nie ma już naocznych świadków tych wydarzeń w porcie gdańskim, którzy by zaprzeczyli tezom Sikorskiego. Ostatni westerplatczyk właśnie odszed...
Gdy Władysław Bartoszewski kilka lat temu w wywiadzie dla „Die Welt” powiedział, że w czasie wojny bardziej bał się Polaków niż umundurowanych Niemców, ci ostatni zamarli z zachwytu.
Ich spece od kształtowania historii pod potrzeby polepszenia wizerunku Niemiec nie mogli marzyć o lepszym prezencie. Były więzień Auschwitz, uznany autorytet, człowiek-instytucja, przyznał otwarcie kogo się tak naprawdę bał podczas wojny! Ta jego opinia ma duże szanse, że - gdy już nie będzie miał kto jej prostować - to znajdzie się w niemieckich podręcznikach do nauki historii i w encyklopediach.
Erika Steinbach dwa lata temu ogłosiła, że wojna wybuchła, bo Polacy sprowokowali Hitlera przeprowadzoną w marcu 39’ powszechną mobilizacją, informacja ta była szeroko komentowana na forach i blogach niemieckich gazet. Nie było w zasadzie żadnej odpowiedzi ze strony polskiej, no chyba, że do odpowiedzi zaliczyć jakieś cienkie popiskiwania, aby czymś większym nie obrazić przyjaciół zza Odry.
Więc teza o „polskim współudziale w wybuchu wojny” znalazła pożywkę. Przyszłe pokolenia zobaczą co z niej wyrośnie. I raczej nie będzie to ładnie pachnąca roślinka.
Jeśli można zrozumieć takie osoby jak Steinbach, która na relatywizacji historii robi karierę polityczną w RFN, to ciężko pojąć o co tak naprawdę chodzi ludziom pracującym w MSZ Radosława Sikorskiego.
Od wykazywania złych kart historii są akademicy, bo wówczas są mniejsze szanse popełnienia błędów, można uniknąć szkodliwych uproszczeń itd. Zaplecze MSZ jest zdolne co najwyżej do wydania prostych propagandowych broszur mających nikłą wartość historyczną.
Wygląda więc na to, jakby podwładni Sikorskiego celowo propagowali tezy, których Polacy mogą nie dać rady już nigdy sprostować, ani wyjaśnić, czy pokazać w szerszym kontekście. Tak jak do dziś nie możemy przebić się z wiedzą, że „polnische Wirtschaft” to wymysł propagandy Prusaków w XVIII wieku, którzy w tym samym czasie masowo fałszowali polski pieniądz, zalewali nim Rzeczpospolitą psując w ten sposób jej gospodarkę.
Dziś wszyscy na zachód od Odry są przekonani, że „polnische Wirtschaft” jest w genach Polaków. A co po latach będzie tam wiadomo o Holokauście i o wojnie, gdy rozpowszechni się tam uproszczona historia wyprodukowana przez MSZ Sikorskiego?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/137473-po-czyjej-stronie-jest-polski-msz-po-tej-samej-co-erika-steinbach-ostatni-westerplatczyk-wlasnie-odszedl