Bronisław Komorowski powinien faktycznie zorganizować marsz. Ale z Palikotem. "Wszystko na pokaz"

Rys. Rafał Zawistowski
Rys. Rafał Zawistowski

Propozycja prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby „wspólnie zorganizować” Marsz Niepodległości 11 listopada, czyli tak naprawdę pod jego auspicjami, nosi znamiona politycznej prowokacji. Szczególnie przykre jest to, że próbuje zasłonić się kombatantami, którzy będąc ludźmi wielkiego honoru, nie chcą bawić się w prezydenckie przepychanki i gierki polityczne. Są ponad to.

Nie chcą też jednak narażać na szwank urzędu prezydenta, który bardzo szanują. Niezależnie od tego, kto akurat zasiada w Pałacu Prezydenckim. W końcu o Majestat Rzeczypospolitej przelewali krew. Po rzuceniu pomysłu przez Komorowskiego znaleźli się w trudnej sytuacji.

Plan Komorowskiego jest prosty. Po pierwsze ma jątrzyć. To podobnie jak z jego pierwszą po wyborach deklaracją, że „krzyż musi zniknąć”. To był jak sygnał do ataku.

Każde rozgrzanie atmosfery politycznej, (podobieństwo z jego sławetnymi „rozgrzanymi sądami”, które też mu się przysłużyły, nieprzypadkowe) pomiędzy opozycją, a rządem zdaje mu się sprzyjać. Ma wtedy okazję wystąpić z „pacyfistycznymi” pomysłami typu putinowskiego, jak ostatni projekt ograniczenia wolności do demonstrowania, oprotestowany przez bardzo wiele organizacji obrony demokracji i praw człowieka. Strojenie się w piórka gołąbka pokoju to ulubiona gra obecnej głowy państwa.

 

Po drugie prezydent Komorowski chce zniszczyć ideę Marszu Niepodległości, jego obywatelską spontaniczność. Oczywiście pod pretekstem dbania o spokój.

Bronisław Komorowski kiedyś faktycznie był bliżej tych spraw, które reprezentuje sobą Marsz. Ale odkąd wszedł na początku lat 90. w komitywę z „długim ramieniem Moskwy”, czyli z ludźmi WSI, można śmiało uznać, że zmienił stronę barykady.

Zaproszenie Wojciecha Jaruzelskiego jako „eksperta” przed wizytą rosyjskiego prezydenta było jak kopniak w twarz tych samych kombatantów, do których od czasu do czasu Komorowski się przymila.

Od prezydenta-patrioty można się było spodziewać zabrania głosu w sprawie planowanego powrotu pomnika sowieckiej chwały, czyli „Czterech śpiących” na warszawskiej Pradze. W końcu Hanna Gronkiewicz Waltz, prezydent Warszawy, to jego koleżanka. Komorowski jednak milczy. Milczy, bo nic go to tak naprawdę nie obchodzi.

A przecież ten pomnik też jest ważną sprawą dla wielu Polaków, także dla tych kombatantów do których prezydent puścił oko pierwszego sierpnia. Czyżby w sprawie sowieckiego pomnika głos ostateczny miało „długie ramię Moskwy”?

Z patriotyzmem Bronisława Komorowskiego jest być może jak z jego konserwatyzmem, który ciekawie zdefiniował swego czasu jego dawny partyjny kolega – Jan Rokita:

„Konserwatyzm Bronka to makatka na stole, kolędy, żona w kuchni, i niewiele więcej”.

A więc wszystko na pokaz, pod publiczkę.

Rzecz chyba najważniejsza. Bronisław Komorowski nie pasuje na organizatora Marszu Niepodległości, bo ma za przyjaciela człowieka, któremu obce są sprawy patriotyzmu, suwerennej Polski itd., i który otwarcie to głosi.

Może więc uczciwiej by było, gdyby Bronisław Komorowski stanął na czele marszu w obronie „wolnych konopi” organizowanego przez szefa „naćpanej hołoty”?

Polacy tęsknią za ładem naturalnym. Znudziło im się patrzenie na teatr.

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.