Niemiecki koń antylustracyjny. "Proporcjonalnie do tego jak Niemcy wyrażają dumę z lustracji u siebie, tak potępiają ją w Polsce"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Niemcy z dumą ogłosili, że agentów enerdowskiej STASI będą ścigać aż do 2019 r. Polskojęzyczna redakcja „Deutsche Welle” ubiegłotygodniowy, piątkowy tekst, prowokacyjnie opatrzyła tytułem: „STASI – nie ma grubej kreski”.

W Niemczech nie ma grubej kreski – ubecka przeszłość prześwietlana jest do końca. Bundestag wprowadził 30.09. br. poprawkę do ustawy o archiwach enerdowskiej bezpieki. Lewica głosowała przeciwko. (…)Od dzisiaj lustracja w służbie publicznej potrwa do 2019 roku, zakończy się zatem w 30. rocznicę runięcia muru.


Można być jednak pewnym, że żaden polski antylustracyjny autorytet nie oburzy się na to antycywilizacyjne „grzebanie się w życiorysach”. W „Gazecie Wyborczej” na ten temat pojawiła się jedynie sucha informacja, bez żadnego emocjonalnego wstępniaka czy komentarza odredakcyjnego.

A taki mocny komentarz aż się prosił, gdyż jak zauważył cytowany w „GW” polityk SPD - Wolfgang Thierse, uchwalone prawo ma poważne wady:

wątpliwy z punktu widzenia prawa konstytucyjnego jest też zapis umożliwiający przeniesienie dawnych pracowników Stasi, zatrudnionych obecnie w instytucji pełniącej pieczę nad archiwum NRD-owskiej bezpieki. Zakaz ma bowiem działać wstecz i objąć osoby zatrudnione w urzędzie ds. akt Stasi od dwudziestu lat.

Proporcjonalnie do tego jak Niemcy wyrażają dumę z lustracji u siebie, tak równie chętnie potępiają ją w Polsce. Niemal zawsze, gdy mowa jest o antyesbeckich posunięciach w Polsce, w prasie niemieckiej pojawia się ulubiony zwrot antylustratorów – „Hexenjagd”, czyli polowanie na czarownice. Teksty takie są następnie ochoczo przedrukowywane w polskich gazetach.

Tak było choćby w 2006 r., przy okazji próby nowelizacji Ustawy lustracyjnej, którą rok później Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodną z ustawą zasadniczą i prawem międzynarodowym. Niemieckie media z nieukrywaną satysfakcją pisały o porażce nielubianych za Odrą braci Kaczyńskich. Zadowolona z przebiegu lustracji w Niemczech cytowana wyżej „Deutsche Welle”, w kontekście polskiej lustracji nie omieszkała użyć zwrotu „polowanie na czarownice”:

 

Specjalnie dla polskich odbiorców często cytowana jest Gabriela Lesser, korespondentka lewicowego „Tageszeitung” w Polsce. Oto próbka możliwości tej dziennikarki w korespondecji z Polski w maju 2007 r.:

głównym motywem obecnej polityki (PiS – przyp. red.) jest zemsta. Ponieważ Trybunał skasował ulubioną ustawę prezydenta, obydwaj bracia muszą na później odłożyć zemstę na swych politycznych przeciwnikach. Wczoraj premier Kaczyński użył całej swej plenipotencji, aby jeszcze raz pokazać pogardę, jaką żywi wobec sędziów i wszystkich intelektualistów.

 

„Gazeta Wyborcza” zamieściła 20 marca 2007 r. fragment artykułu z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w którym ten niemiecki konserwatywny dziennik, przyklaskujący  lustracji w RFN, ostro ją potępił w Polsce pisząc, że to:

Wyprawa zbrojna braci Kaczyńskich przeciwko szarej sieci składającej się zbyłych komunistów, ludzi biznesu i dawnych agentów bezpieki. Ta lustracja sięgnie dalej niż jakiekolwiek inne znane próby prześwietlenia przeszłości w byłych krajach komunistycznych.

Skąd ta swoista dychotomia u naszych zachodnich sąsiadów? Dlaczego walka z komunistyczną bezpieką jest u nich powodem do dumy, zaś jeśli chodzi o Polskę, to nie można wyzbyć się wrażenia, że Niemcy lobbują za skręceniem procesu lustracji?

Można oczywiście przyjąć założenie, że Niemcom leży na sercu, aby młoda polska demokracja nie ucierpiała w wyniku „dzikiej lustracji”. W RFN martwią się po prostu o nas, abyśmy nie zrobili sobie krzywdy. Jeśli ktoś chce wierzyć w taki altruizm, jego sprawa.

Wydaje się jednak, że powód dwoistego podjeścia do zwalczania przeszłości tajnych służb komunistycznych w Niemczech i Polsce jest o wiele bardziej przyziemny i – z niemieckiego punku widzenia – racjonalny.

Aby zrozumieć przyczyny takiego postępowania trzeba przypomnieć sobie pewien aspekt podczas tworzenia Instytutu Gaucka na początku lat 90., odpowiednika polskiego IPN. Ta zacna instytucja cudem odzyskała prawie 190 kilometrów bieżących dokumentów pochodzących z archiwów NRD-owskiego MSW. Funkcjonariusze STASI próbowali zanihilować te materiały niszczarkami. Do legendy przeszła anegdota o tym, że podwładni pastora Gaucka w dużej hali zebrali setki worków z pociętymi na cienkie paski aktami, następnie pracowicie posklejali ścinki odtwarzając tajne dokumenty. Co do jednego.

Bez wątpienia były tam też informacje o Polsce. Wiadomo np., że STASI była bardzo aktywna na Pomorzu w czasie formowania się „Solidarności”, oraz przez całe lata 80. Reżim Ericha Honeckera bardzo niepokoiły ruchy wolnościowe w Polsce tego okresu. Funkcjonariusze wschodnioniemieckiej bezpieki odnosili sukcesy werbunkowe udając zachodnioniemieckich dziennikarzy czy działaczy organizacji pomocowych lub kościelnych.

Kontakty agenturalne na pewno były wymieniane między bratnimi służbami Polski ludowej i NRD. Nie jest tajemnicą, że działania STASI i Służby Bezpieczeństwa zazębiały się choćby na terenie państwa watykańskiego. Obie służby współdziałały i dzieliły się informacjami, także tymi o agentach zwerbowanych przez wschodnich Niemców.

I tu być może zbliżamy się do rozwiązania zagadki hamowania lustracji w wolnej Polsce przez niemieckich sąsiadów. Ich tajne służby - Bundesnachrichtendienst - trzymają nadzór nad dokumentami swego dawnego wschodnioniemieckiego przeciwnika odtworzonymi na początku lat 90. przez pracowników Instytutu Gaucka. Analizują jej i wykorzystują do własnych potrzeb.

Powinniśmy założyć, że zachodni Niemcy przejęli aktywa STASI – w tym jej agenturę w Polsce. Mówiąc wprost: prowadzącymi tych agentów nie są już oficerowie STASI, lecz oficerowie Bundesnachrichtendienst. Zadania też się zmieniły, mogą np. dotyczyć polskich posunięć dyplomatycznych w Brukseli.

Informacje o polskiej agenturze STASI nie są ujawniane w trakcie niemieckiej lustracji. A więc Niemcy muszę teraz zrobić wszystko, aby prawda o tym nie wyszła także w Polsce.

Jeśli nie da się formalnie zablokować lustracji, to trzeba próbować ją skompromitować. Z niemieckiego punktu widzenia pożytecznym jest, aby w polskim odbiorze społecznym jakakolwiek informacja o agentach była natychmiast uznana za niepoważne „polowanie na czarownice”, a następnie zmiażdżona przez autorytety antylustracyjne.

Czy to teoria spiskowa?

Można oczywiście założyć, że Niemcy są naszym lojalnym sojusznikiem w NATO i życzliwym partnerem w EU. Że mają oni wobec nas jedynie czyste intencje i nie w głowie im zmuszanie do współpracy dawnych agentów STASI, przejętych przez tajne służby demokratycznych Niemiec.

Patrząc jednak na zaangażowanie Berlina w rozwój bilateralnych, specjalnych stosunków z Rosją, trzeba zachować zdrowy rozsądek i wykazać się asertywnością.

Przejaw takiego zdroworozsądkowego spojrzenia na naszych zachodnich sąsiadów można znaleźć w słynnej, zacytowanej przez „Wikileaks” wypowiedzi Radosława Sikorskiego, który w 2008 r. – w dobie konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, nazwał Niemcy „rosyjskim koniem trojańskim w Europie”. Ten „koń” może nie mieć skrupułów przed wykorzystywaniem antypolskiego spadku po STASI.

 

 

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych