Maria Peszek marzy o buncie. "Myli się sądząc, że idzie pod prąd. W rzeczywistości płynie z prądem rewolucji kulturalnej"

screenshot kuba.tvn.pl: Maria Peszek - z prawej
screenshot kuba.tvn.pl: Maria Peszek - z prawej

Ta dziewczyna ma talent – na pewno. I gromadę fanów. I wsparcie  mediów. Właśnie odbyła wielką trasę koncertową po Polsce, po wydaniu płyty  „Jesus is alive”, 70 koncertów w wielkich i małych miastach, w centrum i na rubieżach. Co tu gadać – jest sukces.

Po tej trasie udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Dowiadujemy się zeń jej opinii na rozmaite tematy, o których piosenkarka mówi, że są dla zwykłych ludzi bulwersujące. I ona, Maria Peszek, jest z tego epater les bourgois! bardzo dumna.

Na przykład czytamy w tym wywiadzie o stosunku do Boga:

Jeszcze większym przekroczeniem jest powiedzieć, że istnienie Boga w naszych głowach bywa przeszkodą w tym, żeby wziąć pełną odpowiedzialność za własną egzystencję tu i teraz.

Piosenkarka pokazuje tu, że jej odwaga jest stopniowalna. Już powiedzieć, że Boga nie ma, jest, w naszym kołtuńskim, zacofanym społeczeństwie, odwagą. Zaś większą odwagą, - stwierdza z całą prostotą –  jest to, co powyżej. Maria Peszek rozwija się, jej odwaga wzrasta w miarę epatowania polskiego kołtuna. Ciekawy jest też fragment o patriotyzmie:

To nie jest tak, że nie szanuję ludzi, którzy giną za Polskę, tylko mój wybór jest inny. Nie ma takiej idei, za którą warto oddać życie, bo życie jest czymś absolutnie najważniejszym. Sprawa jest prosta: taka „Inka”, albo taki Pilecki wybrali śmierć za Polskę, ale to jest przecież tak samo dobry wybór, jak decyzja tych, którzy wybrali w podobnych okolicznościach życie. Nie ma hierarchii, nie ma lepsze – gorsze, można umrzeć za Polskę, ale można też iść na ryby. Oba te wybory etyczne są sobie równe.

A także fragment o rodzeniu dzieci:

Przychodzą [podczas trasy koncertowej – RG] głównie kobiety i głównie dotyczy to tematów prokreacyjnych. To nie jest łatwe, bo ja nie mam żadnego doświadczenia w takich rozmowach.

Dziennikarze, Roman Pawłowski i Robert Sankowski,  dopytują:

Mówią o presji urodzenia dziecka?

O agresji środowiska kiedy decydują się nie mieć dzieci. Czasami są to historie dramatyczne, bo problem rozrodu (specjalnie używam tego strasznego słowa) jest opresyjny.

- odpowiada Maria Peszek („Gazeta Wyborcza”, 14 lutego).

Ten ostatni problem zafrapował mnie najbardziej. Nie mam w tej materii doświadczenia osobistego, bo podobnie jak Maria Peszek, nie urodziłem żadnego dziecka. Mam natomiast doświadczenie rodzicielskie, którego Maria Peszek jest pozbawiona. Jeśli się nie mylę, pani Peszek jest z tego dumna, ja zaś jestem dumny z faktu bycia ojcem. Perspektywy są więc różne, ale może uda się ustawić problem na płaszczyźnie obiektywnej tak, aby nasze odmienne doświadczenia nie zaburzały jasności myślenia. Spróbujmy.

Ludzie są różni. Są tacy, którzy chcą mieć dzieci i tacy, którzy ich mieć nie chcą. Abstrahując na użytek tego tekstu od użyteczności społecznej jednej i drugiej postawy (czym mógłby być zainteresowany np. prezes ZUS-u za 20 lat), załóżmy, że ci drudzy mają dobre prawo chcieć tego, czego chcą, czyli nie chcieć urodzić i wychować dzieci.

Mają dobre prawo tak myśleć, dopóki to nie narusza żywotnych interesów innych ludzi. Chyba możemy się zgodzić (zarówno ci dumni ze swojej  bezdzietności jak i ci dumni ze swojego rodzicielstwa), że żywotnym interesem człowieka jest życie. Tak mniemam, skoro Maria Peszek w innym, a cytowanym już tu fragmencie rozmowy, wygłasza absolutną afirmację życia. Ale czym innym jest akademickie stanowisko: „nie chcę mieć dziecka”, gdy się go jeszcze nie ma i można uniknąć tego (z tej perspektywy: przykrego) faktu, czym innym zaś stanowisko: „nie chcę mieć mojego dziecka”, to znaczy dziecka, które już jest w brzuchu matki.

Pani Peszek używa eufemizmów, gdy przywołuje skargi zgnębionych kobiet na to, że spotyka je jakaś presja, gdy „decydują się nie mieć dzieci”. Nie ma takiej możliwości, żeby wśród tych tłumnych spotkań z wielbicielami w 70 miastach i miasteczkach, zgłaszały się do niej tylko kobiety, które uprawiają akademicką, filozoficzną refleksję o posiadaniu bądź nieposiadaniu na przyszłość dzieci. Jeśli sprawa ma wymiar dramatyczny, a czytamy, że ma, to na bank jakaś część (zakładam, że duża, bardzo duża) tych przypadków, to są po prostu sytuacje, gdy kobieta chce, mówiąc językiem poprawności politycznej, usunąć ciążę, a środowisko jest temu w taki czy inny sposób przeciwne. I to jest ta straszliwa presja, ta agresja polskiego katolickiego motłochu, który tak przytłacza naszą dzielną bojowniczkę o godność. No bo jak to: mój brzuch i moja jego zwartość, a tu mi jakiś proboszcz, albo przestraszone dewotki będą mówić, że mam  urodzić. Pani Peszek tego nie wymyśliła, ale byłaby akuratnym chorążym sztandaru z postępowym i bardzo znanym w ostatnich latach hasłem „Pierdolę, nie rodzę”. Wydaje mi się, że swoimi występami scenicznymi i ich autointerpretacjami w licznych wywiadach  w pełni zasługuje na taką zaszczytną funkcję.

Znam rodziców dzieci ciężko chorych, którzy poświęcają wszystko, żeby tylko ich dzieci miałaby się choć trochę lepiej. Co pani Peszek miałaby im do powiedzenia?

Pani Peszek myli się sądząc, że idzie pod prąd. W rzeczywistości płynie z prądem rewolucji kulturalnej. Ta rewolucja powiada tyle: można dać swojemu dziecku życie kosztem własnego życia, albo być suwerenną właścicielką swojego brzucha. Jedno jest warte dokładnie drugiego. Albo: Pilecki jest wart dokładnie tyle, co jakiś współczesny mu dekownik.  Polska, która wreszcie zinterioryzuje tę nową hierarchię wartości, przestanie być zapyziałym kraikiem.

Beze mnie, proszę.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Komentarze

Liczba komentarzy: 0