Buntujcie się, dzieci. Przeciw PiS-owi... Czy istnieje jakaś granica żenady i groteski, której nie jest w stanie przekroczyć salonowy intelektualista?

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Karol Modzelewski, historyk, legenda opozycji demokratycznej, a potem przez krótki czas polityk lewicowej Unii Pracy, udzielił wywiadu „Wyborczej”. Dziwny to wywiad. Choć zapewne nie należy się dziwić, bo dziwnym intelektualistą jest Modzelewski.


A może raczej - nieskończenie naiwnym. Kiedyś ktoś opowiadał mi, jak to Modzelewski, wtedy jeszcze senator, oburzył się na coś, co napisało urbanowe „NIE”. Latał wzburzony po pokoju i krzyczał:

A ja tak wierzyłem, że oni piszą prawdę…!

Napisałem że wywiad jest dziwny. Może nie do końca. Bo to, co można uznać za dziwaczność tekstu, za przejaw jakiejś zdumiewającej niekonsekwencji, jest właśnie typowe dla lewicowych intelektualistów starszego pokolenia. Z jednej strony obecny system wali w nich na odlew. Pozbawia pieniędzy, nadziei i prestiżu. Redukuje ich naukowe placówki, niegdyś dumę Polski i przedmiot marzeń studiującej młodzieży, do roli wymierających skansenów. Poniża ich samych. Czyni z nich żałosnych aplikantów o granty wielkiego biznesu.

A jeśli jeszcze w dodatku ktoś z nich, jak Modzelewski, nie zatracił wrażliwości społecznej i elementarnego poczucia sprawiedliwości, to widzi (znów - tak jak Modzelewski) co się dzieje nie tylko z jego środowiskiem, ale i z wszystkimi nie należącymi do grup uprzywilejowanych obywatelami kraju. I sprawia mu to autentyczny dyskomfort. Bardzo chciałby, żeby coś z tym ktoś zrobił. Polepszył los ubogich Polaków, a złodziei i aferzystów choć trochę pogonił.

Gdy do władzy doszła Platforma, to w polskiej nauce „na wzór unijny wszystko zaczęli komercjalizować. Natychmiast – labidzi Modzelewski.

Była szansa, że pani minister Kudryckiej wychłódną te zamiary, jeśli się zwąchamy z prezydentem Kaczyńskim i on to zawetuje. No ale prezydent zginął i już nie miał kto wetować.

A co do całej polskiej transformacji, to „od początku gloryfikowano nierówność” i „wpajano rodzącej się klasie średniej, że biedni i bezrobotni są sami sobie winni”.

W dodatku dzieją się różne nieprawości, i coraz ich więcej. Na przykład w Warszawie deweloperzy zabierają szkołom boiska, a władze miasta radośnie rozkładają ręce. A w Poznaniu prezes NeoBanku Waldemar Francik nasyła bandytów na lokatorów zakupionej kamienicy, żeby ich stamtąd wykurzyć. I wiele, wiele innych podobnych rzeczy.

Modzelewski naprawdę dostrzega sporo. Piszę to bez ironii. Na tyle poprawnie rozpoznaje polską rzeczywistość, że powstaje wrażenie, iż mógłby zostać sojusznikiem tych, którzy ewentualnie mogą przeprowadzić w Polsce zmiany. Zmiany, które choćby w jakimś stopniu zmniejszą potępiane przez niego zjawiska.

Ale to wrażenie, niestety, szybko mija.

Pan sobie pisał (książki historyczne) a prezes Francik urządzał Polskę po swojemu

– prowokuje Modzelewskiego dziennikarz „GW”. A na to profesor:

A co pan myśli? Teraz wygra Kaczyński… Już nie skieruje ostrza państwa policyjnego na rozmaitych komuchów, bo to jest passé, tylko na przykład na różnych prezesów Francików. I zrzednie panu mina. Wychłódnie panu cały ten rewolucyjny zapał, żeby gonić rozmaitych krzywdzicieli. Bo trzeba będzie bronić małych skurwysynów przed większymi skurwysynami, przed procesami 24-godzinnymi, przed politycznym CBA.

Jak widać, nie sposób przeskoczyć samego siebie, a zwłaszcza własnego środowiska z jego fobiami i histeriami. A niech Polskę rozkradną już całkiem. Niech aferzyści wyeksmitują z mieszkań na bruk już wszystkich emerytów. Niech miasta oddadzą podejrzanym „spadkobiercom właścicieli” już wszystkie szkoły. Niech biedni popadną w nędzę, a nędzarze zaczną umierać z głodu. Uronimy nad nimi profesorską, lewicową, wrażliwą społecznie łzę, ale to wszystko jest nieważne, to wszystko można poświęcić, byleby powstrzymać PiS….

PiS, o którym w tymże wywiadzie Modzelewski pisze, że rzekomo chciał zakuć uczelnie w kajdany, ale tak naprawdę to „mieliśmy względny spokój, właściwie nic nam nie zrobili”.

To też nieważne. Empiryczne doświadczenie nie liczy się dla naukowca. Kaczyński jest groźny co najmniej tak jak zmierzająca ku Ziemi asteroida, tej prawdy kwestionować nie wolno.

Modzelewski jest przepytywany przez dziennikarza „GW” jako były buntownik, który złagodniał i na starość nie chce się buntować. Profesor tłumaczy, że „bohaterowie są zmęczeni”, że rewolucję mogą zawsze robić tylko młodzi. A cały wywiad kończy się tak:

Dziennikarz „GW”: Nie. Odmawiam. Nie straszcie mnie już Kaczyńskim. Pan mi to robi, Michnik mi to robi, wszyscy rozsądni ludzie, których szanuję, już siódmy rok mi to robią. A potem idę i głosuję na różnych takich, którzy nawet bezpłatnych przedszkoli nie potrafią porządnie w Polsce załatwić. I ja już tak nie chcę, wypisuję się z tej zabawy.

Modzelewski: I będzie pan miał Kaczyńskiego.

Dziennikarz: Nie. Pójdę już.

Modzelewski: Wkurzył się pan. Świetnie. Pańska kolej.

Innymi słowy: Nie podoba się wam, dzieci, w platformerskiej Polsce? Chcecie się, dzieci, buntować? A to się buntujcie. Ale przeciw PiS-owi…

Czy istnieje jakaś granica żenady i groteski, której nie jest w stanie przekroczyć salonowy intelektualista?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.