U Obamy skandal skandalem pogania. "Mogą pozbawić Biały Dom niezbędnej do rządzenia wiarygodności"

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Ostatni tydzień to prawdziwy koszmar dla prezydenta Baracka Obamy. Trzy skandale jednocześnie rozgrzały polityczny Waszyngton. I mogą pozbawić Biały Dom niezbędnej do rządzenia wiarygodności.

Dokładnie tydzień temu z nową siłą wybuchła sprawa zabójstwa czterech Amerykanów w libijskim Bengazi. Nowi świadkowie i dowody znów postawiły pytania o reakcję administracji Baracka Obamy na zamach z 11 września ubiegłego roku oraz sposoby tłumaczenia opinii publicznej, co tak naprawdę się wydarzyło. Dość powiedzieć, że okazało się, że ówczesna sekretarz stanu Hillary Clinton już o drugiej w nocy wiedziała od dyplomaty z Libii, że atak to dzieło terrorystów. A notatka opisująca wiedzę administracji na ten temat była zmieniana dwanaście razy tak, aby znalazło się w niej jak najmniej odniesień do „terrorystów” (było to politycznie niewygodne dla ubiegającego się o reelekcję Baracka Obamy). Więcej na ten temat pisałem tutaj.

W piątek gruchnęła wieść, że federalny urząd skarbowy IRS przez miesiące poddawał specjalnej kontroli organizacje non-profit, które miały związki z Tea Party. Urzędnicy skarbowi wybierali do specjalnego traktowania organizacje prawicowe, które deklarowały „patriotyzm”, przywiązanie do „silnej Ameryki” czy nawet odnosiły się bezpośrednio do ataków z 11 września 2001 r. Od wybranych podmiotów żądali szczegółowych informacji a nawet nazwisk donatorów. Ten skandal zapowiada się rozwojowo, bo choć IRS twierdzi, że sprawdzanie było samowolką „urzędników niskiego szczebla”, do mediów przenika coraz więcej informacji, na masową skalę zjawiska. Oraz że także wysocy rangą urzędnicy wiedzieli o procederze, choć przez miesiące – aż do piątku – temu zaprzeczali. I jeszcze jedno: poufne informacje podatkowe organizacji, które naraziły się krytyką prezydenta Obamy, były przeciekane do mediów. – Dopiero zaczęliśmy skrobać po powierzchni – powiedział szef republikańskiej mniejszości w Senacie sen. Mitch McConnell, co może oznaczać tylko jedno: dogłębne dochodzenie w Kongresie w sprawie nadużyć IRS.

Jakby tego było mało, trzeci skandal zafundował Obamie Departament Sprawiedliwości, który właśnie powiadomił agencję informacyjną Associated Press, że w sposób niejawny pozyskał bilingi… 20 telefonów dziennikarzy i edytorów. Oficjalnie chodziło o znalezienie kreta w administracji, który dostarczał dziennikarzom informacji. Problem w tym, że sądy dopuszczają tego typu praktyki, ale w możliwie „jak najwęższym wymiarze”. Ale oficjele departamentu poszli na całość: pobrali wszystkie dane ze służbowych i prywatnych telefonów dziennikarzy w kwietniu i maju 2012 r. Dziennikarze i szefostwo AP dosłownie się wściekło. Szef agencji wystąpił z protestem przeciwko „masowemu i nie mającemu precedensu ingerencji” władz federalnych w chronioną prawem wolność.

Nie może być usprawiedliwienia dla tak szerokiego gromadzenia informacji na temat połączeń telefonicznych dziennikarzy Associated Press. Te materiały mogą ujawnić połączenia z niejawnymi źródłami w ciągu dwóch miesięcy, dać pojęcie o sposobie gromadzenie informacji przez AP oraz ujawnić informacje na temat działania agencji. Nie sposób sobie wyobrazić prawo, na podstawie którego rząd miałby to wszystkie wiedzieć

– napisał w ostrych słowach szef AP, Gary Pruitt.

Pruje się narracja

Biały Dom i sam Obama ograniczyli się na razie do niezbyt silnego potępienia działań urzędników, chęci „dotarcia do sedna zdarzeń” i ewentualnego wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych (czytaj: urzędników niskiego szczebla). Nieco agresywniej zareagowali w sprawie Bengazi, ale na wyjaśnienia może być za późno. W amerykańskim systemie politycznym, prezydent stoi na czele całej administracji federalnej i ponosi odpowiedzialność za całość działań aparatu władzy. To, że republikanie poczuli polityczną krew i już rozpoczęli kilka parlamentarnych dochodzeń (z wzywaniem urzędników do składania zeznań pod sankcją odpowiedzialności karnej) to jasne. Gorzej dla Obamy, że do boju ruszyli – dotychczas bardzo przychylni dla obecnego lokatora Białego Domu – dziennikarze. Szczególnie rozwścieczyła ich „afera AP”, bo to – w połączeniu z działaniami IRS wobec politycznych oponentów – zapachniało im, przynajmniej niektórym, praktykami… prezydenta Nixona z czasów afery Watergate.

Administracja zyskała potężnych wrogów w postaci dziennikarzy AP. Jak donoszą media, informacja o działaniach rządu wymierzonych w informatorów agencji, wywołała „wściekłość i gniew” wśród dziennikarzy. Jeśli dodać do tego „determinację” redaktorów i władz AP, Biały Dom w najbliższych tygodniach może czekać niezłe dziennikarskie grillowanie. Jednak prawdziwe wkurzenie panuje także poza redakcją Associated Press. Dobrze wyraził je Ron Fourier z „National Journal” – weteran politycznego dziennikarstwa, który dla… AP relacjonował prezydentury Clintona i Busha juniora.

Jest jedna wspólna rzecz dla historii Bengazi i IRS: w obu przypadkach wprowadzano nas w błąd każdego dnia. Kłamano nam o Bengazi, o tzw. talking points przez miesiące. W sprawie IRS też okłamywano nas miesiącami. A teraz wysyła się jasny sygnał od naszych informatorów: nie rób kłopotów tej administracji, bo jak nie, to cię znajdziemy

– powiedział Fournier.

Co gorsza dla Obamy, takie nagromadzenie skandali może mu bardzo zaszkodzić. Pruje się bowiem cała narracja osiągnięć drugiej kadencji  – dokończenie historycznej, przełomowej prezydentury, takiego Ronalda Reagana Partii Demokratycznej  - zaczyna się pruć. Jeszcze na wiosnę Obama nie osiągnął nic w negocjacjach budżetowych – pomimo że użył wszelkich sił, aby przedstawić cięcia budżetowe (w wysokości kilku procent budżetu rocznego) jako ekonomiczny Armagedon. W sprawie zaostrzenia dostępu do broni prezydent został wręcz upokorzony, gdy żaden – nawet najbardziej subtelny - projekt nie zyskał 60 głosów w Senacie USA, co oznacza śmierć w przedbiegach. Wydarzenia za granicą i kompletna bezsilność wobec konfliktu w Syrii czy jawnie konfrontacyjnej postawy Moskwy, nie przysparzają politycznego kapitału Obamie.

Teraz tydzień skandali – Bengazi, dochodzenia IRS czy bilingi dziennikarzy AP – może mieć szczególnie bezwzględny wpływ na wiarygodność. To ostatni kapitał Obamy, choć trzeba przyznać że liczba wierzących w zapewnienia, ze jego administracja jest „najbardziej etyczna w historii” maleje w postępie niemal geometrycznym. Co więcej – popularność Obamy – po powyborczym skoku – znów wróciła w okolice 45 proc. poparcia. To tyle samo, co w sondażach otrzymuje… George W. Bush, pięć lat po odejściu z urzędu.

Jedyne jasne punkty na politycznym niebie Obamy to rozpoczęcie prac nad całościową reformą prawa imigracyjnego (dzięki porozumieniu „Grupy Osmiu” – po czterech senatorów z Partii Demokratycznej i Republikańskiej). Oraz fakt, że – niespodziewanie zmniejsza się deficyt budżetowy. Oznacza to, że nie ma potrzeby na razie zwiększać pułapu zadłużenia. Ale wszystko do czasu – zamiast w maju, w około listopada Obama znów będzie musiał użerać się z republikanami o prawo do pożyczania przez rząd dodatkowych pieniędzy. No i Bengazi, IRS, bilingi AP będą zajmować polityczny Waszyngton przez tygodnie, jeśli nie miesiące. A każdy dzień poświęcony przez ludzi Obamy na obronę i tłumaczenie się, to dzień stracony na rzecz politycznych działań. Ilość politycznego kapitału każdego prezydenta USA jest ograniczona a waszyngtońskie skandale mają to do siebie, że zużywają go w tempie ekspresowym.

Paweł Burdzy z Chicago

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.