Szary autobus
Pan Premier ruszył w Polskę.
Szarym autobusem. I tak będzie jeździł przez trzynaście dni. Do ciszy wyborczej. Nie będzie w tym czasie pracował jako premier, ale popracuje jako polityk.
W końcu – co za różnica.
W tym czasie przewodniczący Buzek, poza godzinami pracy, załatwiać „nam” będzie 300 miliardów, które Unia przyzna Platformie, jak wynika ze spotów wyborczych.
Wtedy Platforma przekaże te pieniądze rządowi, zapewne w całości, i Pan premier będzie mógł nimi zarządzać, po powrocie ze spotkań z obywatelami.
W schemacie tym jest zawarta pewność, że przerwa w pracy premiera nie wpłynie na losy państwa, bo przecież premier pracuje jako polityk, co na jedno wychodzi.
Obywatele spotykać się będą z premierem poza godzinami pracy, co też nie wpłynie na los państwa, bo pracować w tym czasie będzie elektorat PiS, który na spotkania nie pójdzie. Chyba, że Pan premier spotykać się będzie tylko z emerytami ze swego elektoratu, którym obieca dochody z gazu łupkowego.
Nie jest jasne – dlaczego „Autobus Tuska” jest szary, jak zapowiedziano, ale chyba jest w tym jakiś symbol ucieczki od dziewiczej bieli oraz czerwonych barw przyszłego koalicjanta.
Zawsze to lepsze od czarnej Wołgi.
Jak nie ma premiera, to i rząd nie działa. Także w terenie. I to jest błąd w rozumowaniu ciemnych i nieoświeconych sił, odległych od standardów nowoczesnego państwa.
Oto Pani Wojewoda Łódzka jest na czele komitetu poparcia ministra Kwiatkowskiego. W zasadzie – jako reprezentant rządu w terenie - Pani wojewoda powinna z urzędu popierać ministra sprawiedliwości, ale widać ma potrzebę wsparcia matczynego w godzinach pracy, więc wspiera. W końcu – co to za różnica?
Ujawnił się przecież i to z pełną wyrazistością zasadniczy brak podziału między rządem a partią, która go tworzy.
Premier nie urzęduje, ale zaharowany jest jako polityk, Pani wojewoda wspiera ministra, który w godzinach pracy kandyduje. W końcu – co to za różnica, zapytamy po raz trzeci.
Może by więc przeprowadzić reformę do końca.
Partia rządzi, więc finansuje ze swych składek i Pana premiera i Panią wojewodę i ministra sprawiedliwości, zaś budżetowe wynagrodzenia tych osób idą na badania nad gazem łupkowym, co odciąży kasę państwa i usunie nadzieje zwolenników na posady po wygranych wyborach, finansowane z budżetu.
Jeśli partii nie stać na składki, to trudno i sytuacja znacząco się wyjaśni.
Inaczej nie ma jak pojąć – o czym Pan premier rozmawiać ma z wyborcami, skoro gdy wróci za biurko, to będzie cisza przed wyborami, po których może już nie być premierem.
Wtedy nici byłyby z tych rozmów, bo Kaczyńskiemu spostrzeżeń nie przekaże. Jeśli jednak Pan premier zakłada, że wybory wygra – to po co jeździ w godzinach pracy?
System partyjny zlał się już z rządowym.
Nie wiadomo – kiedy mamy do czynienia z urzędnikiem Państwa, a kiedy z działaczem partyjnym. Zresztą nie tylko my nie wiemy. Jeśli na konwencji partyjnej słyszymy, że Unia da „nam” trzysta miliardów, to może rodzić pewien niepokój, czy aby na pewno „my” też te pieniądze dostaniemy, jeśli nie należymy do „nich”.
Taka stylistyka. Jeśli Pan premier spotka się ze swoimi ministrami-kandydatami w jakiejś knajpce po drodze objazdu, to będzie to jeszcze Rada Ministrów, czy koleżeńskie spotkanie politycznej drużyny.
Ciekawe – jak głęboko to sięga. Czy do poziomu kierowników urzędów skarbowych, urzędników od zezwoleń, koncesji i zgód?
A prokuratorzy, sędziowie nawet, to nie są po cichu bardziej zwolennikami i sympatykami partii, a nie funkcjonariuszami Państwa w objeździe?
Należałoby się zapisać do partii, skoro, co dziennikarz - to szczery do bólu działacz i entuzjasta polityczny, w urzędzie też nie wiadomo, czy nie lepiej z plakietką i logo w klapie o swoje się dobijać.
Swoje, czyli nasze, które nie jest „ich” - tych „tamtych”, którzy siać będą zamęt, szkodzić i budzić niewinnych ludzi o szóstej rano.
Przy następnej kampanii, gdy Pan premier – jak sobie marzy - objeżdżać będzie swoje (nasze) włości, to kryterium będzie masowy udział zwolenników na błoniach pod miastem. Pozostali będą działali na swoje ryzyko, a pan czy pani wojewoda zarządzi, by nosili czerwone czapeczki oznaczające ludzi, którym w głowach się pomieszało.
Państwo orzekło, że jest niepodległe i od przeszłości się odcina, prawda że miękko i bez represji.
Partia takich obostrzeń i zobowiązań nie ma. Tu wystarczy tylko przemówienie przywódcy.
W partii decyduje duch partyjny, który może podsunąć, by połączyć się z inną partią – dla wzmożenia poparcia partii dla partii.
W obliczu nieuchronnego sojuszu partii Pana premiera z inną partią, Państwo może się nieco niepokoić, ale połączone partie będą miały już większość w parlamencie i przegłosują ustawę, że Państwu jest tak lepiej, jak partie postanowiły.
I już oczyma wyobraźni widzę Pana premiera jak zbliża się do mikrofonu i zawiadamia, że „nadejszła wiekopomna chwila”, co będzie miłym gestem dla zwolenników i potomków Pawlaka i Kargula.
Blada ze wzruszenia redaktor Paradowska oprze się na twardym ideowo ramieniu redaktora Żakowskiego, bo oto nadeszła chwila historycznego sojuszu, zasypania rowów i zabliźnienia ran.
Już tylko krok do przemianowania Placu Defilad na Plac Wszystkich Defilad Generała Jaruzelskiego – dla odświeżenia nazwy, zmiany kontekstu historycznego i wskazania, kto jest dziś górą, a kto dołem.
I może będzie wreszcie wszystko jasne, skoro „nadejszła wiekopomna chwila...”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/118876-fotoplastikon-marka-markiewicza-pan-premier-ruszyl-w-polske-szarym-autobusem-zawsze-to-lepsze-od-czarnej-wolgi