Prawda czasu kontra prawda ekranu, czyli dlaczego kupuję wersję życiorysu Wałęsy autorstwa Cenckiewicza, a nie Wajdy

fot. wPolityce.pl/Fakt
fot. wPolityce.pl/Fakt

Właściwie na początku należy zadać pytanie, po co Sławomir Cenckiewicz znów pisze o Lechu Wałęsie. Wydaje się, że w poprzednich książkach napisał o nim już wszystko, o jego agenturalnej przeszłości, o nieznośnie rozrośniętym ego, o „przypadkach”, które wyniosły go na najwyższy urząd w państwie. Nie ukrywam, że mnie też się tak wydawało, kiedy sięgałem po książkę „Wałęsa - człowiek z teczki”. A jednak, mimo, że Cenckiewicz nie ogłosił w niej odnalezienia jakichś przełomowych dokumentów, to właśnie ta pozycja okazuje się na swój sposób odkrywcza na polu wielu biografii Lecha Wałęsy.

Dlaczego? Bo autor w końcu pozwolił sobie na swój komentarz do opisywanych wydarzeń i zachowań „wodza”, w poprzednich, naukowych publikacjach to było wykluczone. Tutaj są i fakty, i relacje świadków, i dokumenty, także anegdoty. Tych ostatnich jest dużo, ale na szczęście nie zbyt dużo. Bardziej nadają książce kolorytu i odsłaniają prawdziwy charakter Wałęsy niż dominują w opowieści.

Po przeczytaniu pierwszej części, dotyczącej lat młodzieńczych Wałęsy obawiałem się, że będzie to zlepek historyjek, które mają udowodnić, że oto awanturnik przez przypadek znalazł się na cokole. Ale nie, widocznie ten okres życia byłego prezydenta taki właśnie był.

Miałem inne dziewczyny, bardziej mi pasowały, a jednak ożeniłem się właśnie z nią. Zastanowiłem się dopiero, jak mi zagrali marsza weselnego

- to słowa samego Wałęsy. W książce jest sporo na temat Danuśki, bo ona niejednokrotnie nieświadomie znakomicie oddawała to, co wokół rodziny Wałęsów się działo. Cenckiewicz przypomina, że w książce „Marzenia i tajemnice” Danuta Wałęsowa czas po grudniu 1970 roku nazwała „najlepszym czasem dla rodziny”. To właśnie wtedy Wałęsa, TW „Bolek”, zobowiązał się do współpracy z SB i za swoje donosy brał pieniądze.

Mąż kupił za wygrane w totolotka pieniądze pierwszy telewizor. Pralkę kupiliśmy dzięki temu, że mąż znów wygrał w totolotka. (…) Pan Bóg nie daje mu już wygrywać, gdyż nie potrzeba mu już tych wygranych

- pisała Danuta w autobiografii.

Lech tę dobrą passę na loterii wspomina lakonicznie:

Mogę powiedzieć, że wygrywałem zawsze, kiedy naprawdę potrzebowałem

- mówił Wałęsa.

Teraz to wydaje się niemożliwe, ale był czas, kiedy historyk jeszcze z byłym prezentem korespondowali. Na zarzut współpracy ze służbami ze strony Cenckiewicza Wałęsa odpisał:

(…) rozmowy z kontrwywiadem były oczywistością i byłem do nich zobligowany przez kierownictwo zakładu, ale to miało charakter polityczny, a nie donosicielski

- pisał Wałęsa do Cenckiewicza.

W jednym z rozdziałów opisana jest także historia z czerwca 1978 roku, kiedy Wałęsa chciał bardzo zbliżyć się do gdańskich opozycjonistów. Krzysztof Wyszkowski wspomina, że Lech Wałęsa przyszedł do niego do domu, gdzie odbywała się głodówka w proteście przeciwko aresztowaniu brata gospodarza - Błażeja Wyszkowskiego:

Wprowadziłem go do pokoju, gdzie byli Bogdan Borusewicz i Andrzej Gwiazda i posadziłem na stołeczku. Wałęsa wyraził podziw dla naszego poświęcenia, ale metodę uznał za błędną: „Wasze głodowanie nie ma sensu (…) Za każdego aresztowanego - jedna komenda w powietrze”. Leżący na łóżku Borusewicz odwrócił się do okna, najwyraźniej uznając, że ma do czynienia z prowokatorem, albo idiotą

- opowiada Krzysztof Wyszkowski, nie ukrywając, że Wałęsa nie był poważnie traktowany.

Tym bardziej, kiedy wyjaśnił, jak chce swój plan wysadzania komend milicji zrealizować:

Granatami, w wojsku nauczyłem się wiązać granaty w wiązki i taką wiązkę trzeba wrzucić

- mówił rozpalony Wałęsa, nie zważając na argumenty, że w komendach są więzieni opozycjoniści, którzy mogliby podczas takiego ataku ucierpieć.

To trzeba wrzucać na dach. (…) Za pomocą katapulty. Można zrobić taką katapultę i ona to wrzuci

- próbował lawirować późniejszy prezydent, który nie zdobył zaufania opozycjonistów. Szczególnie podejrzliwa wobec niego była Anna Walentynowicz, nigdy tego nie ukrywała, za to jest przez Wałęsę obrażana nawet po śmierci.

Cenckiewicz przypomina także absurdalny wywiad Wałęsy dla TVN24, w którym był pytany o to, dlaczego niektórzy działacze „S” uważali go za donosiciela:

Oni cały czas pytali: - A proszę pana, czy był pan agentem? To był długi dzień i, wychodząc rzuciłem: - Tak, byłem agentem, co oni wzięli za przyznanie się

- mówił Wałęsa Monice Olejnik. Cenckiewicz przytacza jeszcze kilka takich momentów, w których Wałęsa mówił otwarcie o swojej agenturalnej przeszłości. Czasem sprawiał wrażenie, jakby chciał pozbyć się męczącego go psychicznego ciężaru, zawsze jednak wycofywał się ze swych słów, lub je przeinaczał.

Rok 1981 to był już czas tryumfu Wałęsy, szczególnie obfitujący w podróże zagraniczne.

W styczniu 1981 r. w Rzymie pozował na króla Polski. Był to jego pierwszy w życiu wyjazd za granicę i nie mógł się nadziwić, kiedy na własne oczy zobaczył zachodni dobrobyt. Podobnie jego małżonka, która robiła sobie zdjęcia na tle tamtejszych sklepów mięsnych

- tak opisuje wizytę Wałęsów we Włoszech Sławomir Cenckiewicz. Nie inaczej było w Paryżu, a podczas tych podróży zawsze „towarzyszył” mu jakiś TW.

Wiadomo, że rok 1981 skończył się jednak stanem wojennym i internowaniem „wodza”. Ciekawe jest to, co o tym okresie pisze we wspomnieniach Czesław Kiszczak.

My go jeszcze wykorzystamy

- mówił Kiszczak do Jaruzelskiego o Wałęsie, kiedy ten przebywał w ośrodku internowania w Arłamowie. Z relacji pilnujących go osób nie wynika, aby był tym faktem załamany, czy też bojowo nastawiony, wręcz przeciwnie.

Wałęsa domagał się wprawdzie podjęcia z nim rozmów na wysokim szczeblu, uwolnienia kolegów i szefów regionów z Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, ale „z wyjątkiem tych głupich”, mając na myśli swoich krytyków. Często wobec napotkanych oficerów BOR i SB składał deklaracje, że nie ma do służb „żadnych ujemnych uwag, ponieważ rozumie ich potrzebę”. Obiecywał nawet podwyżki dla ludzi służb, kiedy już zostanie prezydentem Polski

- czas pokazał, że nie rzucał słów na wiatr, za jego prezydentury raczej żadna krzywda pracownikom resortowym się nie stała.

Sławomir Cenckiewicz w książce „Wałęsa - człowiek z teczki dekoduje także jeszcze jeden mit, Wałęsy - bogobojnego opozycjonisty z Matką Boską wpięta w klapie.

Podczas internowania w Arłamowie, jego brat Stanisław nagrał ich rozmowę. Nagranie, które wpadło w ręce esbeków było zaskoczeniem nawet dla nich. Mężczyźni byli skrajnie wulgarni szczególnie w odniesieniu do Kościoła.

Lech Wałęsa żalił się bratu, że kler chce zablokować przyznanie mu Nagrody Nobla:

Kościół chce mi k… nóż w plecy włożyć. Bo wiesz oni mają dalekowzroczną politykę. (…) Tu mi nie przyjęli y tam Danki w Warszawie. Kiedy prymas był - bo wiem, już przyznał mi się, że był - i nie przyjął ją, bo ona tam miała powiedzieć im, że - k… co myślicie? - on wam załatwił takich spraw, a - wy w ch… gracie. (…) Bo problem polega na tym, że oni nie chcą, żebym stawał w szranki z papieżem, bo liczą, że jak papież przyjedzie za rok to wtedy ułożymy sprawy te ruskie i te europejskie. (…) Kosztem moim chcą pier… tam. (…) Ja powinienem się zrzec na koszt na koszt papieża, a jednocześnie nie mogę się zrzec, bo chcę, w sumie, chciałbym dostać…

Po raz kolejny okazało się, że dla Wałęsy nie liczą się żadne wartości poza własnym splendorem.

Bym dostał, żeby nie Kościół, ale Kościół mi zaczyna wbijać, no wiesz, bo Kościół ma inną politykę, raczej dalekowzroczną. (…) Nie chodzi mi o pieniądze, bo ja pieniędzy mam od ch… (…) Ty wiesz, co to jest Nobel dla rodziny Wałęsów. To jest k… wielka sprawa. Dlatego chcę ją wygrać. Jak wygram, to dobrze. Mogę nie dostać, bo teraz Kościół się wpier…, może mi nie dać. Kościół się wje… a z tym, że ja nie chcę z tym Kościołem przegrać (…)

- mówił Lech Wałęsa. Autentyczność nagrania wielokrotnie potwierdzono, zatem wodzowi nie pozostało nic innego, jak w tym temacie iść w zaparte, w najbardziej absurdalny z możliwych sposobów.

Podczas przesłuchania w tej sprawie w Izbie Skarbowej w Gdańsku, 22 kwietnia 1983 r. Wałęsa powiedział:

Wyrazy się różne używa. Jest możliwość, trzeba porozmawiać z lekarzem, jest możliwość, że różnie się człowiek czuje siedząc sam, jest możliwość, że część z tego mogło być we śnie nagrana. Ja nie wykluczam możliwości sennych

- kluczył Wałęsa, który ostatecznie Nobla dostał, a Kiszczak musiał zorganizować mu ochronę wywiadowczą. Wałęsa był m. in. ostrzegany o wszelkich inicjatywach, które podejmowali jego związkowi oponenci. Wałęsa przestawał się liczyć z kimkolwiek i czymkolwiek.

Jego bufonada stawała się coraz bardziej irytująca

- tak Cenckiewicz opisuje jego spotkanie z na Kaszubach z liderami solidarnościowego podziemia.

Pinior mu melduje gotowość regionu dolnośląskiego, a Lechu na wersalce siedzi, gmera coś palcami z boku i mówi do siebie: „Zaraz, zaraz, jeszcze jedna ścianka”. Wszyscy na niego spojrzeli, a on kostkę Rubika układa

- pisze autor.

Splot okoliczności, ludzkich zaniechań, pomocy służb i takiego, a nie innego momentu historycznego sprawiły, że Wałęsa został prezydentem RP. Cenckiewicz wnioskuje, że stało się to na fali ogólnego zachłyśnięcia „Solidarnością” w tamtym czasie. A głosy takie jak kaszubskiego działacza politycznego i kulturalnego Lecha Bądkowskiego pozostały niesłuchane. Bądkowski już w 1981 roku napisał:

Lech Wałęsa jest postacią historycznie przypadkową, to jest przykład płatania figlów przez historię. Dylemat polega na tym, że głód moralnego przywództwa w Polsce spowodował to niesłychane wyniesienie Wałęsy. (…) ten człowiek, chociaż jest symbolem przełomu, nie jest oczekiwanym przywódcą. Przeskoku z represjonowanego bezrobotnego na człowieka roku kreowanego na Zachodzie, na okładki ilustrowanych pism o milionowych nakładach, udzielającego największym na świecie agencjom, tygodnikom i dziennikom, mógłby dokonać tylko człowiek o ogromnej kulturze wewnętrznej, by nie ulec zepsuciu

- nawet nie wiedział, ile jest prawdy w jego słowach. Zmarł w 1984 roku, nie doczekując nawet prezydentury „Bolka”.

TVN24 i Gazeta Wyborcza sięgają po Lecha Wałęsę przy każdej nadarzającej się okazji. Były prezydent jest dobry, jak coś trzeba skomentować, zażartować, komuś pogrozić. No po prostu - autorytet. „Prawdę” o nim postanowił opowiedzieć Andrzej Wajda, kręcąc „Człowieka z nadziei” na podstawie scenariusza Janusza Głowackiego. Odkręcenie tej „prawdy” nie będzie łatwe, bo służalcze media z premiery zrobiły już wydarzenie na miarę Oskara.

Cenckiewicz w swojej książce wiąże ze sobą z pozoru zupełnie odległe wydarzenia i zeznania. I rysuje inna „prawdę” o Wałęsie. Czytelnik sam może ocenić, czy Wajda z Głowackim nie odpłynęli zbyt daleko.

Można oczywiście zastanowić się, dlaczego wierzyć np. Kiszczakowi, a nie Wałęsie. Odpowiedź jest boleśnie prosta. Zeznania Kiszczaka i innych funkcjonariuszy, nawet nie pracujących ze sobą są wyjątkowo spójne, a Wałęsa za każdym razem mówi co innego. Walczy tylko o jeszcze większe rozdęcie swojego ego. Konsekwencjami się nie przejmuje, tak, jakby roztoczona nad nim przez Kiszczaka ochrona nigdy nie ustała.

Ze smutkiem Cenckiewicz stwierdza jeszcze jeden fakt. Wszyscy kłamcy i zdrajcy na przestrzeni tysiącleci niewiele się od siebie różnili.

(…) ze skąpego grzesznika przeszedł do korupcji. To niebezpieczna droga niezależności, bo zepsuci to wielcy niezapominalscy, niepamiętni tej miłości, z jaką Pan przygotował im winnicę i stworzył ich samych. Oni zerwali więź z tą miłością, a stali się czcicielami samych siebie

- papież Franciszek mówił to o Judaszu, ale niech każdy się zastanowi, do kogo jeszcze można by te słowa dopasować.

 

 

 

-------------------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------------------

Książka autorstwa Sławomira Cenckiewicza "Wałęsa Człowiek z teczki" do nabycia w naszym sklepie wSklepiku.pl!

Polecamy!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.