Watykan trzęsie się w posadach, polski Episkopat gorączkowo usiłuje zapobiec tragedii, cały kraj zamarł w oczekiwaniu. Instytucja, licząca sobie dwa tysiące lat, może nie przetrwać, pogłębia się panika: Agnieszka Ziółkowska ogłosiła na łamach „Gazety Wyborczej”, iż jeszcze w tym roku zamierza dokonać apostazji, czyli wystąpić z Kościoła.
Nie wiecie Państwo, kto to jest Agnieszka Ziółkowska? Wstyd, ale dobrze, powiem: to pierwsza Polka z probówki, czyli urodzona w wyniku zabiegu in vitro. Teraz pani Agnieszka jest już dorosłą osobą i grozi straszliwemu, patriarchalnemu, wstecznemu Kościołowi swoją apostazją.
Można by rzec: dość kpin, sprawa jest poważna. Zwłaszcza dla Agnieszki Ziółkowskiej. Teologiem wprawdzie nie jestem, ale o ile mi wiadomo, apostazja przekreśla drogę do zbawienia duszy, a tej lepiej sobie nigdy nie odcinać, tak na wszelki wypadek. Tak pouczał sceptyków francuski XVII-wieczny filozof Blaise Pascal, konstruując swój słynny zakład o istnienie Pana Boga.
Obawiam się jednak, że pani Agnieszka o Pascalu nigdy nie słyszała, skoro ma problemy nawet ze znacznie bardziej podstawową wiedzą w najważniejszej dla niej sprawie, czyli w kwestii stosunku Kościoła do in vitro oraz do dzieci w ten sposób urodzonych. Słowo „oraz” jest tutaj bardzo ważne, bo dwie te kwestie należy traktować rozdzielnie, co dla przeciętnie rozgarniętej osoby nie powinno być zbyt trudne do ogarnięcia. Fakt, że Kościół sprzeciwia się metodzie in vitro nie oznacza, że zarazem potępia i postponuje dzieci, urodzone w wyniku zastosowania tej metody. Przeciwnie – zgodnie ze wszystkimi kościelnymi dokumentami i wypowiedziami hierarchów, traktuje je dokładnie tak samo jak dzieci urodzone w sposób naturalny.
Są zatem dwie możliwości: albo pani Agnieszka jest za mało błyskotliwa, żeby pojąć to rozróżnienie (stosunek do in vitro a stosunek do dzieci z in vitro), albo pojmuje je, ale z powodu swojego antykościelnego zaczadzenia chce mimo to dokonać apostazji. I to nie prywatnie, ale na forum, ogłaszając to listem otwartym. Tak jakby ten akt miał jakieś doniosłe znaczenie dla kogokolwiek poza nią samą (no i może jeszcze redaktorami z Czerskiej).
Apostaci to zresztą ciekawe przypadki. Normalny człowiek, który utracił wiarę lub jej nie odnalazł, po prostu przestaje chodzić do kościoła i tyle. Nie musi słuchać księży, nie interesują go opinie papieża, żyje po swojemu poza Kościołem. Apostata to już inna kategoria – coś jak sądowy pieniacz, który jest gotów wytoczyć sąsiadowi proces o przesuniętą sztachetę w płocie. Trzeba mieć swego rodzaju obsesję, żeby formalnie wymeldować się z Kościoła, skoro brak takiego wymeldowania nie ma żadnych konsekwencji dla osoby niewierzącej.
Jest oczywiście i druga kategoria: znudzeni wielkomiejscy hipsterzy, którzy usłyszeli gdzieś o apostazji i wiedzą, że to nowa moda. Coś jak „zawieszona kawa”. W trendowych kawiarniach przy Placu (nomen omen) Zbawiciela w Warszawie na pewno toczą się takie dialogi:
Stary, mówię ci, ja już zrobiłem apostazję. Tu papier mam. Wrzuciłem na fejsa.
Super. To ja też zrobię, bo wiem, że Franek i Zocha już zrobili.
Taka mniej więcej jest głębia przemyśleń nad odłączeniem się od Kościoła u wielu apostatów.
Wszystkich, którzy sądzą, że za sprawą takich pań Agnieszek i „Gazet Wyborczych” Kościół zostanie skrajnie zmarginalizowany, a przynajmniej zmuszony do zmiany swojego stanowiska, muszę zmartwić: nie tacy macherzy się za niego zabierali, od Nerona począwszy, na Wujaszku Stalinie skończywszy. I co? I nic.
Pani Agnieszce chciałoby się powiedzieć: krzyżyk na drogę. Ale już chyba nie wypada.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/156057-apostazja-jak-zawieszona-kawa-pani-agnieszka-grozi-w-gw-iz-jeszcze-w-tym-roku-wystapi-z-kosciola