Zapowiedzi Tuska, czyli immunitet zostanie. "Sprawa ilustruje doskonale jedną z największych chorób polskiego życia publicznego"

fot. PAP / B. Zborowski
fot. PAP / B. Zborowski

Na początek zastrzeżenie: żadnych zapowiedzi Donalda Tuska nie traktuję już poważnie. Chyba że dotyczą one podwyższania obciążeń i zabierania nam kolejnych pieniędzy. Co do realizacji tych jestem absolutnie spokojny.

Premier wrzuca do mediów wiele obietnic, zobowiązań i uwag, które mają na celu jedynie rozmydlenie debaty i skupienie naszej – i medialnej – uwagi na mało istotnych kwestiach. Czasami jednak warto złapać go za słowo i nie puścić.

Kilka dni temu Donald Tusk wrócił mimochodem do tematu, który kiedyś pałętał się gdzieś pośród obietnic wyborczych Platformy Obywatelskiej i skończył podobnie jak niemal wszystkie z nich, czyli w koszu: do sprawy immunitetu. Sprowokowały go do tego relacje o posłach, którzy nie płacą mandatów, lecz przecież nie tylko oni chowają się za immunitetem. Na przykład Stefan Niesiołowski prawdopodobnie skorzysta z immunitetu, aby uciec przed pozwem, jaki złożyła przeciwko niemu Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN. Kurtyka uznała, że jej dobra osobiste zostały przez posła naruszone, gdy stwierdził on w jednej ze stacji telewizyjnych, że rodziny powinny zwrócić pieniądze za sekcje zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej.

Problem z immunitetem jest taki, że wynika on wprost z konstytucji, a więc aby go znieść lub ograniczyć, trzeba zmienić ustawę zasadniczą. Tymczasem większość konstytucyjna w Sejmie wynosi dwie trzecie. Czyli aby udało się zmienić konstytucję, musiałoby dojść do zgody ponad podziałami. W dzisiejszej sytuacji politycznej taka zgoda nie jest możliwa i Tusk o tym doskonale wie. Dlatego nie ma oporów przed deklaracją, że jest wielkim zwolennikiem zniesienia immunitetu. To i tak jest nie do zrobienia, a on jako winną może zawsze wskazać opozycję.

Co zresztą akurat nie byłoby fałszem. PiS zawsze opowiadało się przeciwko ograniczaniu immunitetu. Dziś prawdopodobnie byłoby temu pomysłowi jeszcze silniej przeciwne, argumentując, że poziom podporządkowania rządzącemu ugrupowaniu organów państwa sprawia, iż na opozycyjnych parlamentarzystów pozbawionych ustawowej ochrony zastawiano by rozliczne pułapki. Jest w tym argumencie jakaś racja, ale ta racja nie przeważa w sytuacji, gdy immunitet służy niemal wyłącznie unikaniu odpowiedzialności za wykroczenia lub pozwala niektórym – jak kiedyś przez lata Henrykowi Stokłosie – zwodzić wymiar sprawiedliwości mimo bardzo poważnych, bynajmniej nie politycznych zarzutów.

Sprawa immunitetu ilustruje doskonale jedną z największych chorób polskiego życia publicznego. Istnieją pewne rozwiązania, o których teoretycznie wszyscy wiedzą, że są absurdalne i chore. (Innym przykładem są archaiczne przepisy o ciszy wyborczej.) Ba, wielu polityków twierdzi nawet, że trzeba z nich jak najszybciej zrezygnować. I co? I nic. Żadnych zmian.

Jedni deklarują, że są gotowi się tym zająć, ale mówią to tylko wówczas, gdy wiedzą, że na pewno się to nie uda. Tak jak obecnie premier. Drudzy z kolei stawiają sprawę dogmatycznie: każde naruszenie obowiązującego rozwiązania zagraża demokracji! To stanowisko PiS. Absurdalne, bo przecież nikt chyba nie przeczy, że jakieś gwarancje posłowie mieć muszą. Lecz z całą pewnością nie powinny one mieć postaci takiej jak obecnie.

Jestem tu pesymistą. Żeby znieść, względnie ograniczyć immunitet do sfer, gdzie jest on naprawdę niezbędny, posłowie musieliby zadziałać wbrew własnemu, bardzo wąsko pojmowanemu interesowi. A do tego w całej historii III RP nie byli chyba jeszcze nigdy zdolni. I jest to cecha łącząca ich ponad zapatrywaniami politycznymi i partyjnymi sporami.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.