Nie ma potrzeby znęcać się przesadnie nad Stefanem Bratkowskim, ponieważ on sam poprzez swoje wypowiedzi znęca się nad sobą dostatecznie. Potoków obelg pod adresem PiS i wszystkich dziennikarzy, nie dość zachwyconych obecną władzą, nie sposób brać poważnie.
W niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, przeprowadzonym – jakże by inaczej – przez niezawodną Agnieszkę Kublik Bratkowski przeszedł jednak samego siebie. Takiej liczby absurdów, bzdur i bezpodstawnych oszczerstw dawno nikt w jednej rozmowie nie zawarł. Przyjrzyjmy się co lepszym miejscom.
„Tak, bo oni [dziennikarze, których Bratkowski krytykuje] o niczym nie mówią, tylko o obaleniu legalnej władzy”.
W tym momencie Agnieszka Kublik, gdyby nie była prorządową propagandzistką, ale faktycznie dziennikarką, powinna zadać pytanie oczywiste: „Gdzie to mówią? Kto mówi? Czy może pan przytoczyć jakiś konkretny przykład takiej wypowiedzi?”.
To pytanie jednak, rzecz jasna, nie pada, a sam Bratkowski żadnych przykładów nie podaje. Dlaczego? To proste: ponieważ ich nie ma.
Nikt spośród publicystów, związanych w jakiś sposób w „Uważam Rze” (jeżeli uznać, że o tej grupie Bratkowski mówi, a na to wygląda), nigdy nie wzywał ani nie mówił o „obaleniu legalnej władzy” i Bratkowski nie byłby w stanie przytoczyć ani jednego cytatu na poparcie swoich wywodów. Nie sądzę, aby znalazł go również w innych antyrządowych mediach, które wymienia.
Zakładając oczywiście, że sam Bratkowski rozumie, co znaczy słowo „obalenie”. Otóż „obalenie” oznacza zniesienie władzy środkami innymi niż przyjęte w systemie, czyli w naszym przypadku – inaczej niż poprzez wybory. Chyba że Bratkowski uważa, że pisanie o tym, iż obecna władza powinna wybory przegrać lub że je przegra to to samo, co pisanie o jej „obaleniu”.
„Jacy oni niepokorni? Oni budują w Polsce atmosferę nieżyczliwości. Nie pamiętam ani jednej sytuacji, w której by – kiedyś prawie mój podopieczny – Rafał Ziemkiewicz, napisał o czymkolwiek dobrze, żeby cokolwiek akceptował. To prowadzi do pisania poza rzeczywistością, do bredni. Można polemizować z innym poglądem, natomiast z przedstawianiem świata jako świata do likwidacji, polemizować się nie da. I nie warto”.
No, to już jest bardzo poważne oskarżenie: budowanie w Polsce atmosfery nieżyczliwości. Najwyraźniej dla Bratkowskiego normalnie funkcjonujące życie medialne i publiczne dzieje się w atmosferze powszechnej życzliwości, lubienia się, kochania może nawet. A jak ktoś władzy nie kocha, to władza go tak długo będzie kochać, aż on ją w końcu też pokocha. Bo przecież nieżyczliwość bierze się z krytykowania, a krytykować dobrej władzy nie wolno.
I kolejny porażający zarzut: nic im się nie podoba. To już wręcz zbrodnia! Nie wiem, co Bratkowski wykładał swoim studentom, ale mogę się domyślać, że uczył ich, iż przekaz i opinie negatywne powinni przynajmniej równoważyć pozytywnymi, niezależnie od oceny rzeczywistości. Na przykład: bezrobocie rośnie, więc możemy pokazać dwóch sfrustrowanych bezrobotnych, ale dla równowagi pokażmy przynajmniej również dwóch zadowolonych z posiadanej posady. Nie może być przecież tak, że wszystko jest źle!
Może ktoś powinien przypomnieć Bratkowskiemu – jeżeli już zdążył zapomnieć – jak wyglądał przekaz medialny w Peerelu: u nas kraj mlekiem i miodem płynie, a co złe, to na Zachodzie.
„Tomasz Sakiewicz buduje swoje grupy bojowe, kluby »Gazety Polskiej«, po całej Polsce”.
Strach się bać: Sakiewicz buduje po całej Polsce kluby swojej gazety. Domyślam się, że równie mocno przeraża Bratkowskiego działalność „Krytyki Politycznej” z jej klubami także w całym kraju, a nawet za granicą. W końcu w lokalu „KP” znaleziono kastety, nie przypominam sobie natomiast, aby coś podobnego odnaleziono kiedykolwiek w jakimś klubie „Gazety Polskiej”. Ale to nic nie znaczy. Tam na pewno trzyma się granatniki p-panc.
Sam miałem kilka razy spotkania z członkami tych klubów. Straszne to były doświadczenia: ponurzy bojówkarze w kominiarkach, babcie z tęgimi lagami w dłoniach i młodzież w mundurach Sakiewczjugend. Do dziś drżę na wspomnienie.
Nie muszę oczywiście dodawać, że wnikliwa dziennikarka Kublik nie zadała pytania, jak Bratkowski rozumie pojęcie „grup bojowych” i co go uprawnia do jego użycia w tym przypadku.
„Myślę, że mityczny »salon«, warszawska większość, to jeden z ich głównych problemów. To oczywiście kwestia kompleksów, niezaspokojonych ambicji, które się zbiegły z przyjęciem ideologii PiS. Oni, jak i PiS, nie akceptują wyniku wyborów, innymi słowy nie akceptują demokracji”.
W tym akapicie nonsensów jest kilka. Najpierw okazuje się, że Stefan Bratkowski dysponuje co najmniej magisterium z psychoanalizy i w dodatku jest w stanie przeprowadzić ją na odległość, w wyniku czego natychmiast wykrywa siedliska kompleksów i nie zaspokojonych ambicji. Tymi samymi chwytami zwykły posługiwać się internetowe trolle, którym pan Stefan najwyraźniej pozazdrościł.
W tym samym zdaniu mówi Bratkowski o „przyjęciu ideologii PiS”. Jaka to ideologia? Można mówić o ideologii konserwatywnej, narodowej, liberalnej – i owszem, znam wielu komentatorów i publicystów, którzy do którejś z nich się przyznają. Ale „ideologia PiS”? Kto konkretnie ją przyjął i czym się to objawia? Tego się oczywiście nie dowiemy. Może po prostu jej zwolennikiem staje się z automatu każdy, kto niedostatecznie uwielbia obecny rząd.
No i wreszcie najmędrsze zdanie:
„oni nie akceptują wyniku wyborów”. Ba, to także zdradza ich bliskość wobec PiS! A skoro nie akceptują wyniku wyborów, to nie akceptują demokracji.
Warto byłoby spytać Bratkowskiego, czy demokracja oznacza dla niego zakaz krytykowania władzy wybranej w wolnych wyborach. Być może tak właśnie demokrację rozumie nestor polskiego dziennikarstwa. Mnie jednak zawsze wydawało się, że wyniku demokratycznych wyborów wolno „nie akceptować” w tym sensie, iż wolno uważać go za zły, niemądry, fatalny w skutkach, a z wygrywającym można walczyć w sferze publicznej, w obrębie przyjętych zasad, i starać się, aby kolejnych wyborów nie wygrał. Cóż, widocznie się myliłem.
„13 grudnia będziemy mieli do czynienia z marszem PiS, który organizuje Jarosław Kaczyński bez świadomości, że to próba powtórzenia zamachu stanu gen. Jaruzelskiego”.
Porównanie legalnej demonstracji do zamachu stanu w totalitarnym państwie nie wymaga chyba specjalnego komentarza.
„Wielu ludzi, którzy po 1981 r. znaleźli się po tamtej stronie, wyszło na przyzwoitych, normalnych dziennikarzy państwa demokratycznego. Myślę, że tych też czeka godzina prywatnego wstydu. Nie chcę powiedzieć »denazyfikacja«, ale odkrycie, że coś z nimi było nie w porządku. Z czasem odzyskają samych siebie i staną się przyzwoitymi dziennikarzami”.
Mogę jedynie wyrazić nadzieję, że to Stefana Bratkowskiego czeka jakaś prywatna godzina wstydu za niebywałe dyrdymały, jakimi nas w tym wywiadzie raczy. Choć skłamałbym, pisząc, że jest to nadzieja szczególnie silna.
„To [Smoleńsk] bez żadnych wątpliwości była katastrofa. Tragiczna, zresztą nie tylko dla niego [Jarosława Kaczyńskiego], dla wszystkich ludzi, którzy potracili tam bliskich. I których ta religia »zamachu« razi”.
Jak widać, Stefan Bratkowski nie tylko jest dyplomowanym psychologiem, ale też jasnowidzem, który wie to, czego nie wie jeszcze nawet prokuratura, nadal prowadząca swoje śledztwo. Ale i tak nie może się równać z Radosławem Sikorskim, który o winie pilotów wiedział już kilka godzin po rozbiciu się tupolewa.
I wreszcie czas na dramatyczny finał rozmowy:
„Czyli czeka nas jeszcze kilka lat nienawiści?”
– pyta zatroskana Kublik.
„Mam wrażenie, że to się jednak wypali. To jest Polska. Ta nienawiść potrwa jeszcze ze dwa, trzy lata”
– optymistycznie przepowiada jasnowidz Bratkowski.
Widzę następujące możliwości. Albo czytelnicy „Gazety Wyborczej” są tak durni, że przełykają gładko równie piramidalne bzdury. Albo ekipa „GW” straciła zdolność generowania rozmów i tekstów na wyższym poziomie. Albo wreszcie jest to rodzaj jazdy obowiązkowej, na którą i tak nikt nie zwraca uwagi.
Ja w każdym razie, gdybym był wiernym czytelnikiem „GW” i oczekiwał nieustannego potwierdzania nabytego salonowego oglądu rzeczywistości, uznałbym jednak, że za te kilka złotych należy mi się coś na odrobinę wyższym poziomie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/146505-dyrdymaly-bratkowskiego-potokow-obelg-pod-adresem-pis-i-wszystkich-dziennikarzy-nie-dosc-zachwyconych-obecna-wladza-nie-sposob-brac-powaznie