Zostaną zgliszcza, czyli wyciskanie cytryny. Łukasz Warzecha o tym, co Platforma szykuje obywatelom, i dlaczego najbardziej ucierpią jej najwięksi zwolennicy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Licznik długu publicznego prof. Balcerowicza bije cały czas. Dziś wskazuje już blisko 850 mld złotych. W przeliczeniu na mieszkańca to ponad 22 tys. złotych. Ekonomiści (m.in. z takich organizacji jak Business Center Club) coraz powszechniej zakładają, że przyszłoroczny wzrost gospodarczy wyniesie zero.

Raporty NBP wskazują na malejącą zamożność gospodarstw domowych, które dysponują coraz mniejszymi realnymi zasobami.

Szykują się wielkie zwolnienia grupowe, które mogą objąć niemal 10 tys. osób. Nikt się nie łudzi, że nie wzrośnie bezrobocie. Statystyczne wzrosty wynagrodzeń napędza jedynie kadra menadżerska wysokiego szczebla, a to z kolei oznacza, że rośnie rozstrzał pomiędzy niewielką grupą, zarabiającą bardzo dobrze a całą resztą. Lada chwila zacznie potężnie obrywać po kieszeni znaczna część wiernych wyborców Platformy Obywatelskiej, którzy na razie nie mieli okazji odczuć problemów.

Co funduje nam PO? Podwyżkę VAT (być może skończy się stawce maksymalnej 25 proc.), likwidację większości ulg, zamrożenie progów podatkowych (czyli realny wzrost podatków), faktyczną likwidację 50-procentowego kosztu uzyskania przychodu dla przedstawicieli wolnych zawodów. Do tego szykuje się wzrost obciążeń lokalnych (podatki, których wysokość zależy od uchwał samorządów). Rekordy bije cena paliwa, co z kolei napędza inflację. Na gwałt instalowany jest nowy system fotoradarowy, którego naczelnym zadaniem ma być zasilenie budżetu. Życie staje się wyczuwalnie droższe. „Gazeta Wyborcza” entuzjazmuje się, że klasa średnia pokochała dyskonty, bo to „modne”. Nie, klasa średnia zaczyna kupować w dyskontach, bo tam jest taniej, a portfele robią się cieńsze.

Wkrótce premier ma wystąpić ze swoim „drugim exposé”. Podobno powie w nim, jak straszne czasy nas czekają i jak bardzo trzeba będzie zacisnąć pasa. To przemówienie powinny poprzedzić migawki z niektórych wcześniejszych – nawet o wiele wcześniejszych – wystąpień Donalda Tuska. Na przykład tego, gdy Tusk zapowiadał, że z jego rządu wyleci każdy, kto wspomni o podwyżce podatków. Albo tego, gdy chwalił się zieloną wyspą.

Na razie wygląda na to, że na problemy pseudoliberalna Platforma ma tylko jedną radę: wycisnąć obywateli jak cytrynę. W końcu każdy z nas, z dziećmi włącznie, ma do spłacenia – przypominam – 22 tys. złotych. Oczywiście za pół roku czy rok będzie to znacznie więcej.

W ekonomii działają jednak pewne niezmienne reguły. Jeśli na przykład zostawi się ludziom mniej pieniędzy w kieszeniach – a taki jest skutek poczynań rządzącej partii – będą mniej kupować. A jeśli będą mniej kupować, mniejsze będą obroty, a zatem także wpływy z VAT. Wzrośnie bezrobocie, a więc zmaleją wpływy z podatków osobistych (pośrednich także, bo bezrobotni niewiele kupują), a zwiększą się obciążenia dla budżetu, związane z utrzymaniem bezrobotnych. Cała gospodarka wejdzie w negatywną spiralę.

Zarówno Donald Tusk, jak i Jacek Rostowski, doskonale wiedzą, że wzrost obciążeń podatkowych (który właśnie nam fundują), nie musi wcale znacząco zwiększyć wpływów. Im wyższe są podatki, tym poważniejszy impuls, aby unikać ich płacenia jak się da. Nie pomogą tu restrykcje, chyba że PO, która tak akcentowała konieczność ufania obywatelom, zamieni Polskę do reszty w państwo policyjne. Poza tym wyższe obciążenia przyduszają cały system, więc wcale nie muszą generować dodatkowych pieniędzy. W jednej z najdynamiczniejszych gospodarek świata, w USA, każda liberalna (w europejskim sensie) administracja rozumiała, że aby rozkręcić wzrost, trzeba pozostawić ludziom więcej pieniędzy w kieszeniach.

Temu służyły uchwalane na pewien okres ulgi podatkowe. Platforma robi dokładnie odwrotnie, zarazem cały czas podkreślając swój rzekomy liberalizm. W rzeczywistości z deklarowanego liberalizmu nie zostało już niemal nic. Liczy się jedynie panika Tuska, który ma przed oczami wizję przekroczenia konstytucyjnych progów ostrożnościowych wysokości zadłużenia publicznego. Ten rząd pozostawi po sobie gospodarcze zgliszcza, a nie zieloną wyspę. Zaś najbardziej ucierpią zapewne jego najzagorzalsi zwolennicy. Taka już bywa ironia historii.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych