Przypadki tych celebrytów pozwalają mówić o homodyktaturze. Kiedy „obóz tolerancji”?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
screenshot z YouTube
screenshot z YouTube

Wyleczyłem się ze stawiania pewnych tez na ostrzu noża i używania w codziennych sporach politycznych ostrych porównań. Powszechne straszenie czytelników totalitaryzmem dla taniego efektu powoduje, że gdy realne zagrożenie utraty podstawowych wolności nadejdzie, wówczas nikt nie będzie słuchał oklepanych krzyków. Odnoszę jednak coraz częściej wrażenie, że przychodzi powoli czas, by nabrać do płuc powietrza. Przyda się, gdy tęczowa taśma klejąca pojawi się na ustach nad Wisłą i będzie wykorzystywana do nieuczciwej walki z ideologicznymi oponentami przez środowiska pragnące arbitralnie decydować o tym, co wolno, a czego nie wolno głośno mówić. Cytowałem w niedawnej recenzji na wPolityce.pl doskonałą książkę amerykańskiego publicysty „Lewicowy faszyzm”, w której Jonah Goldberg pokazał, jak od Rewolucji Francuskiej rewolucjoniści zmieniając jedynie kolor szat (czerwony, brunatny, a dziś tęczowy) chcą ulepić nowego człowieka. Po raz kolejny pozwolę sobie zauważyć, że ta pozycja książkowa jest niezbędna, by zrozumieć mechanizmy, jakie dotykają każdy kraj zbudowany na judeochrześicjańskich wartościach.

Warto przyglądać się temu, co dzieję się w USA i innych krajach zachodniej demokracji. Jedna kadencja w Sejmie jokerów od nihilisty z Biłgoraja i potężna medialna nawałnica propagandowa spowodowała, że w ciągu kilku lat „nadrobiono” w Polsce rewolucję pokolenia '68, co doprowadziło do tego, że w przeraźliwie szybkim tempie zderzamy się z realnymi próbami „pierekowki dusz” Polaków. Trudno podejrzewać, by nie dotknęły nas w bardzo niedalekiej przyszłości absurdy poprawności politycznej, o jakich do tej pory czytaliśmy jedynie w działach zagranicznych konserwatywnych mediów. Czy już niebawem lewicowa rewolucja zacznie pożerać własne dzieci z mediów? Tylko poniższe dwa przykłady pokazują, czego możemy niebawem doświadczyć w naszym „moherowym” kraju.

Kilkanaśnie dni temu pisaliśmy na portalu wNas.pl o tym, że pod gilotynę poprawności politycznej wpadł jeden z piewców lewicowego „marszu przez instytucję”, hollywoodzki gwiazdor Alec Baldwin. "Up Late with Alec Baldwin" został zdjęty z ramówki po tym, jak aktor na Manhattanie zganił paparazzo, który robił zdjęcie jego rodzinie. Wszystko skończyłoby się na zdjęciu w rubryce „pudelków”, gdyby Baldwin nie użył przy okazji zakazanego słowa. Chodzi o zbrodnicze słowo „ciota”. Na domiar złego kilka tygodni wcześniej Baldwin wyzywał innego dziennikarza, w podobny sposób, za to, że ten opisał, jak żona Baldwina tweetowała podczas pogrzebu Jamesa Gandolfiniego. Po tym jak paparazzi wyznał ból po usłyszeniu słowa „ciota”, słynna ze ścigania homofobów organizacja GLAAD (Gejowska i Lesbijska Liga przeciw Zniesławieniu) wydała publiczny protest. Baldwinowi zarzucono "że ten deklaruje wsparcie dla haseł równościowych, a jednocześnie używa mowy nienawiści stygmatyzującej homoseksualistów". Na nic zdało się publiczne kajanie się znanego z lewicowych (a nawet lewackich) sympatii aktora, który przyznał, że jego słowa były niedopuszczalne. Pod naciskiem GLAAD telewizja MSNBC usunęła show z ramówki.

Nie pierwszy raz ta gejowska organizacja odnosi sukces w walce z popełniającymi „myślozbrodnię”. Rok temu reżyser Brett Ratner został pozbawiony możliwości wyreżyserowania gali rozdania Oscarów za wypowiedzenie słowa „fags”, które zostało użyte w potocznej mowie bez podtekstów homoseksualnych. Jemu również nie pomogły nawet wiernopoddańcze przeprosiny i zapewnienia, że nie jest homofobem. Oba przypadki dotyczyły artystów o sympatiach lewicowych. Jeszcze gorzej rzecz wygląda w przypadku celebrytów (są takie nieliczne wyjątki) przyznających się do konserwatyzmu. Dziś na wNas.pl opisujemy kolejny przypadek nieznanego szerzej w Polsce gwiazdora reality show. Ten przypadek nawet mocniej niż to co spotkało Baldwina mrozi krew w żyłach. Pokazuje bowiem, że zakazane staje się głoszenie poglądów największej grupy religijnej świata.

„Duck Dynasty” to reality show o codziennym życiu zamożnej rodziny Robertson, która dorobiła się na produkcji przyrządów dla myśliwych polujących na kaczki. Czwarty sezon losów wyglądających jak muzycy ZZ Top braci miał oglądalność na poziomie niemal 12 milionów widzów. Bracia nie kryją swoich prawicowych sympatii i każdy odcinek kończą modlitwą. Już w 2012 roku Phil Robertson pokłócił się z producentami, którzy nie chcieli, by w show używano imienia Jezus. Teraz „brodacz” poszedł jeszcze dalej i doprowadził do wściekłości tęczowych cenzorów.

W wywiadzie dla magazynu „GQ” Phil powiedział, że homoseksualizm jest niemoralny. „Brodacz” dodał, że jego zdaniem (powołał się na List do Koryntian) do Królestwa Niebieskiego nie wejdą nie tylko homoseksualiści, ale również cudzołożnicy, bałwochwalcy, ludzie chciwi, pijacy, kłamcy czy oszuści. Nie trzeba było czekać, by tęczowi inkwizytorzy wzięli się za telewizyjnego gwiazdora. Po tym jak Robertson został potępiony przez niezastąpioną GLAAD, telewizja A&E odcięła się w oświadczeniu od jego poglądów. Władze stacji kajały się i niemal błagały o przebaczenie, zaznaczając, że zawsze wspierali środowiska LGBT. Robertson został zawieszony przez władze stacji i usunięty czasowo z „Duck Dynasty”. Jednak Robertson nie zamierza poddawać się dyktaturze poprawności politycznej jak Baldwin czy Retner. W oświadczeniu przesłanym The Huffington Post” napisał, że jest produktem lat 60-tych, jego życie skupiało się wokół seksu, narkotyków i rock and rolla dopóki nie odnalazł on Jezusa Chrystusa. Robertson dodał, że dziś pragnie jedynie szerzyć Słowo Boże. Nie jest mu to jednak dane nawet w wywiadach dla mediów, nie mających nic wspólnego z jego programem telewizyjnym.

**CZYTAJ WIĘCEJ i ZOBACZ „HOMOFOBÓW”: Gwiazdor TV ZWOLNIONY przez pogląd, że GEJE nie zostaną zbawieni

W tym miejscu mógłbym „wysmażyć” cały elaborat o tym, jaką fikcją staje się wolność słowa oraz jak dogmatyczne słowa Sartre’a o tym, że „nie ma tolerancji dla przeciwników tolerancji” na naszych oczach nabierają realnego znaczenia. Czy jest jednak sens o tym dokładnie pisać? Czy przykład powyższych celebrytów (czyli ludzi, którym w mediokracji z mocy niepisanego prawa wolno zawsze więcej) nie pokazuje, w którą stronę zmierza liberalna demokracja?

Liberalna demokracja nie ma i nigdy nie miała ani swojego bohaterstwa, ani swoich ideałów szlachetności, a nie ma ich dlatego, że w swoim wymiarze ideologicznym chce objąć wszystkie ludzkie aspiracje i wszystkie zrównać. Skoro zaś ma obejmować wszystko i niczego nie wyróżniać, to tym samym skazana jest na znijaczenie

pisze prof. Ryszard Legutko w doskonałej książce „Triumf człowieka pospolitego”. Zanim jednak ono nastąpi, walec zniszczenia bez wątpienia przejdzie po każdym z nas. Dopuścimy do tego? Czy może sprawdzi się wizja libertariańskich prześmiewców z „South Park”, który zrobili kiedyś odcinek o „Death Camp of tolerance”, gdzie trafiali wrogowie m.in. gejów? W tym miejscu „krzyk” o pełzającym totalitaryzmie chyba nie będzie odebrany jako przesada. Chyba, że wcześniej uda się nam zwalczyć rosnącą siłę organizacji "zawodowych" gejów, których należy odróżnić od osób o preferencjach homoseksualnych. Moim kolegom homoseksualistom jakoś do głowy nie przychodzi zakazywanie mi ich krytykowania. Tak jak ja nie odmawiam im prawa do wyśmiewania mojej wiary. Na tym polega wolność, czego totalitaryści wszelkiej maści nigdy nie zrozumieją.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych