9/11 obalił tezę Fukuyamy o końcu historii i ukształtował światową geopolitykę początku XXI wieku

PAP
PAP

Mija 11 lat od największego ataku terrorystycznego w historii. Mija 11 lat od daty, która wyrwała cały świat z bezpiecznego letargu błogich lat 90-tych. Przypominam swój tekst sprzed roku na temat osobistych wspomnień z 11 września 2011 roku.

W 2001 roku mieszkałem już w Polsce jednak tęsknota za USA wciąż była we mnie silna. Rok przed czarnym wtorkiem dotykałem wież WTC i  spacerowałem  koło Pentagonu. Tamtego wrześniowego poranka, Ameryka jaką znałem skończyła się. "Czarny wtorek" zmienił nie tylko świat, ale również  moją percepcję świata.

Trudno jest porównywać zamach terrorystyczny z 11/09 z tym co wydarzyło się 10 kwietnia pod Smoleńskiem.  Nie chodzi oczywiście o liczbę ofiar, bowiem nawet „śmierć jednego człowieka to koniec świata”, jednak oba wydarzenia mają zupełnie inny wymiar.  10 kwietnia mieliśmy do czynienia  z katastrofą, która obnażyła jak żenująco słabym krajem jesteśmy. Straciliśmy w tej katastrofie elitę narodu, będącą na służbie. Nie mam żadnych wątpliwości, że ich śmierć nie była bezsensowna i wierzę, że miała głębszą przyczynę, którą kiedyś może dojrzymy.  Jednak była ona następstwem makabrycznego wypadku, który nie miał zasadniczego wpływu na losy świata. 9/11 był natomiast atakiem na podstawy naszej cywilizacji i wypowiedzeniem wojny wartościom, w które wierzymy. Pamiętam, że tuż po atakach, mój kolega ( a chciałbym podkreślić, że w tamtym okresie byłem lekko lewicującym ateistą, który otaczał się ludźmi, którzy pewnie dziś głosują na SLD i Palikota), zapytał mnie dlaczego ubolewam nad tym atakiem skoro o wiele więcej ludzi umiera w Afryce czy w innych wojnach. Odpowiedź była prosta: bo tym razem tragedia dotknęła judeochrześcijańską cywilizację.  Na dodatek zburzony został symbol potęgi kapitalistycznego zachodu. Byłem niezwykle dumny, że Polska, pod rządami postkomunistów, stanęła po stronie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i zdecydowanie sprzeciwiła się terroryzmowi. Czułem to nawet wtedy gdy bardzo daleko mi było do jakiejkolwiek prawicy, fascynowałem się programami Howarda Sterna, kochałem teorie spiskowe a la J.F.K Stone’a zaś Georg .W. Bush był dla mnie typowym zacofańcem, „redneckiem” i idiotą. Mimo swojego lewicowego infantylizmu zawsze jednak kochałem Amerykę. 11 września miał wielki wpływ na kształtowanie się mojej osobowości i światopoglądu. Mój rozwój intelektualny i wybory ideowe jakie dokonywałem później były naznaczone piętnem świata po ataku na Amerykę.  Przed 2001 rokiem byłem wesołym „amerykańskim dzieciakiem” z typowego jankeskiego  liceum, które można oglądać w setkach amerykańskich seriali telewizyjnych.  „American Pie”- to był mój świat. 11/09  uświadomił mi jak kruchy jest spokój lat 90-tych i jakim mitem jest „koniec historii”.

„Kto śmiał nas zaatakować”- pomyślał tego dnia prezydent USA, George W. Bush. Ja czułem dokładnie to samo. Wiedziałem, że cywilizowany świat  będzie musiał odpowiedzieć na ten tchórzliwy i nikczemny atak. Ameryka nie mogła paść na kolana przed ludźmi, którzy posługują się pasażerami by zamordować zwykłych obywateli USA ( również muzułmanów) pracujących na Manhattanie. „Musieliśmy ich zmiażdżyć”- mówi dziś neokonserwatysta Joshua Muravchik i dodaje, że może właśnie brak neokonserwatywnych ideologów w administracji Busha Seniora doprowadził do rezygnacji ze zduszenia terroryzmu w zarodku. Podobnego zdania jest prof. Richard Pipes, który zauważał rok temu "Rz", że:

„Jesteśmy świadkami ofensywy świata islamskiego przeciwko Zachodowi. To muzułmańscy terroryści wypowiedzieli wojnę naszej kulturze, kulturze chrześcijańskiej i żydowskiej”.

Nawet Barack Obama przyznaje dziś, że „sprawcy zamachów chcieli nas sterroryzować, ale nie złamali naszego oporu. Dziś nasz kraj jest bezpieczniejszy, a nasi wrogowie słabsi.” Można zawsze postawić pytanie: za jaką cenę? Myślę jednak ,że nie dało się uniknąć pewnego ograniczenia wolności za cenę ratowania życia. W końcu nie da się zaprzeczyć temu, że od 10 lat nie było w USA żadnego zamachu terrorystycznego na dużą skalę.

9/11 na zawsze odmienił oblicze Ameryki, co najlepiej widać podróżując  samolotami. Dla mnie wielkim szokiem była kontrola na lotnisku Heathrow, która w niczym nie przypominała tego jak wyglądała praca służb, gdy lądowałem 4 lata wcześniej  w Bostonie czy  w Nowym Jorku. Przez ostatnią dekadę, która obaliła absurdalną tezę Fukuyamy o końcu historii, praktycznie cała geopolityka została ukształtowana przez ten zamach. Czy Barack Obama byłby dziś prezydentem USA, gdyby nie wątpliwa, nawet z punktu widzenia bezpieczeństwa Izraela, wojna z Irakiem, która odbija się znacząco na budżecie amerykańskim ( co zresztą przeczy, że ta wojna była wywołana dla pieniędzy)? Czy sukces Chin nie jest w pewnym stopniu pochodną tego, że Amerykanie skupili się na wojnie z terroryzmem i zaniedbali inne ważne problemy światowe? Czy Władimir Putin, dzięki wojnie z terrorem nie wkupił się w łaski zachodu, zaślepiając mu oczy? Z drugiej strony można zadać sobie pytanie, jakby wyglądały dzisiejsze „demokratyczne rewolucje” w krajach Afryki Północnej, gdyby Saddam Husain nadal rządził w Iraku? Czy terroryści przez ostatnią dekadę nie uzbroiliby się na tyle mocno, że Ameryka dziś musiałby stawić czoła potędze z bronią nuklearną? Takich pytań można zadawać setki. Tyle samo pada na nie odpowiedzi.

„Dekada strachu”. To hasło idealnie oddaje sukces jaki odnieśli terroryści dokonując tego zamachu. „New York Times” wyliczył, że wojna z terroryzmem i wprowadzanie specjalnych środków bezpieczeństwa pochłonie 3,3 bln dolarów. To niemal tyle ile wynosi roczny budżet rządu USA. Bin Laden kilkakrotnie straszył , że doprowadzi USA do bankructwa. Wielu krytyków polityki Busha przekonywało, że prezydent przesadził z reakcją na ataki ( które Al Kaida zorganizowała za 500 tyś. dolarów)  i przez to doprowadził kraj na skraj bankructwa. Z taką tezą jednak polemizuje Anne Applebaum, która uważa, że kryzys finansowy bardziej zaszkodził USA niż Al Kaida. Po zamachach Ameryka jednak wybudziła się z letargu, w który wepchnął ją upadek komunizmu i dekada niepodzielnej władzy na świecie. Po 11 września, Ameryka znów zobaczyła sens przewodzenia światu.

„Każdy naród musi aktywnie zapobiegać uzyskiwaniu broni masowego  rażenia przez państwa sponsorujące terroryzm lub przez grupy terrorystyczne.[…] Oznacza to silne, międzynarodowe potępienie państw, które dają schronienie- a w niektórych przypadkach bezpośrednie wsparcie terrorystom . Oznacza to też ujawnianie wszelkich ich działań, które mogą być sprzeczne z międzynarodowymi traktatami. Oznacza to też otwarty dialog z resztą świata, dialog uświadamiający wszystkim o co toczy się gra”-

pisał John. R Bolton, ambasador USA przy ONZ w latach 2005-06. Oczywiście kwestia walki z krajami posiadającymi „broń masowego rażenia” skompromitowała się po tym jak odkryto, że takiej nie było w Iraku. Jednak nie oznacza to, że takie reżimy jak Iran przestały być zagrożeniem dla świata( notabene największym błędem Busha, w moim przekonaniu był atak na Saddama a nie na Iran). Jest tego świadom również Barack Obama, który mimo retoryki pięknoducha, realizuje wiele celów politycznych Georga W. Busha i kontynuuje jego politykę wobec terroryzmu. Lepiej ją jednak opakował pijarowo.

Rok temu można było obejrzeć było wiele filmów dokumentalnych i reportaży opowiadających o tym feralnym dniu. Najlepszy cykl filmów prezentuje National Geographic, który wyemitował znakomity wywiad z George W. Bushem, gdzie prezydent pierwszy raz opowiadał o swoich odczuciach tamtego dnia i dokument o bohaterskiej postawie burmistrza Nowego Jorku Rudolpha Gulianiego. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił reportaż o przemianie studentów amerykańskich i europejskich uczelni, którzy z konsumentów zachodniej cywilizacji stali się fanatycznymi pilotami maszyn 11 września 2001 roku oraz opowieść o zwykłych Amerykanach i imigrantach, którzy pragnęli „amerykańskiego snu” a dostali w zamian terrorystyczny koszmar. Atak na WTC i Pentagon  zniszczył w dużym stopniu  poczucie bezpieczeństwa Amerykanów. Administracja Busha bardzo bała się, że po tym makabrycznym dniu, nastąpią błyskawicznie  kolejne ataki komórek ukrytych w USA, które będą miały na celu zniszczenie ducha  narodu. Na szczęście nic takie się nie stało. Amerykanie zaś pokazali niezwykłą siłę po 11 września, która przytłumiona przez ciężką drugą kadencje administracji Busha, kryzys finansowy i antywojenną propagandę, znów się pojawiła po zabiciu Osamy bin Ladena. Jednak najwspanialszych rzeczy Amerykanie dokonywali w momencie ataku. Nawet tak nienawidzący Ameryki reżyser Oliver Stone dostrzegł nieprawdopodobne bohaterstwo zwykłych ludzi i duch pojednania jaki zapanował nad tym krajem i pokazał go w filmie „World Trade Center”.  Powszechnie wiadomo jakim bohaterstwem wykazali się strażacy tego jesiennego dnia. Ich poświęcenie i fanatyczna próba uratowania jak największej liczby ludzi nigdy nie zostanie zapomniana w Nowym Jorku. To samo dotyczy policjantów. Jednak prawdziwym bohaterstwem wykazali się zwykli Amerykanie, którzy znaleźli się w niezwykłych okolicznościach. Widzieliśmy to w filmie „Lot 93”, który był niemal dokumentalnym odwzorowaniem tego co stało się na pokładzie samolotu, który tylko dzięki działaniom pasażerów, świadomych zamachów, nie uderzył w Biały Dom. Ci, którzy zdążyli uciec z wież przed ich zawaleniem, dają dziś świadectwo niesamowitego amerykańskiego ducha walki, który ujawnił się w zwykłych pracownikach biurowca, którzy poświęcili własne życie by uratować zupełnie nieznajomych sobie ludzi. Nie jest to hollywoodzki, wyidealizowany obraz Ameryki.

Mieszkałem w tym kraju. Kończyłem tam szkołę. Żyłem w prawdziwym amerykańskim miasteczku z ludźmi, którzy potrafili w ciągu kilkunastu minut zorganizować grupę, która rozwiązywała problem dręczący w danej chwili ich „local community”. Słuchając ludzi, którzy relacjonowali co się działo wewnątrz tej dosłownej „szklanej pułapki”  i w trakcie odgruzowywania późniejszej „strefy zero” , można się przekonać, że wokół nas żyje wielu bohaterów. Po atakach w Internecie pojawiły się plakaty filmu „Die Hard” ze zdjęciem Brusa Willisa z napisem „Bruce, gdzie byłeś?” Tamtego dnia był w każdym z tych Amerykanów, którzy pomagali bliźnim. Wielu z nich na zawsze stopiło się z metalowymi elementami budynków. Siła tego narodu i wartości, na których zbudowane są USA pokazały, że terroryści przegrywają wojnę, którą dekadę lat temu rozpoczęli.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.