Łatwiej jest nazwać przeciwników in vitro talibami czy klerykofaszystami. Trudniej z nimi polemizować

Rok temu 55-letnia Meksykanka urodziła dziecko, którego ojcem biologicznym jest jej… homoseksualny syn.  Również w tym przypadku in vitro spowodowało, że babcią i matką dziecka jest ta sama osoba. Jego ojciec jest zaś również jego bratem.

Nie zgadzam się z oskarżeniami, że PiS nie powinien zajmować się kwestią in vitro, bo „jest to temat zastępczy”. Takie tezy stawiają nawet prawicowi publicyści. Rozumiem ich punkt widzenia jednak w tej sprawie jest on chybiony. Polska nie ma żadnego prawa dotyczącego kontrowersyjnej metody zapłodnienia i powoduje to, że mamy do czynienia z najbardziej anarchicznym „prawem” na świecie. W Polsce z zapłodnionymi komórkami ( czyli ludźmi w najwcześniejszym ich stadium rozwoju) można robić dosłownie wszystko. Potrzebna jest więc nam ustawa, która ustabilizuje kwestie in vitro i je ucywilizuje. Oczywiście można się zastanawiać czy projekt PiS-u powinien być ( z politycznych względów) tak radykalny. Czy nie lepiej byłoby wesprzeć projekt łagodniejszy i łatwiej go sprzedać ( przepraszam, ale demokracja czyni z człowieka cynika) społeczeństwu, które ulega propagandzie zwolenników in vitro? W tym wycinku problemu debaty o in vitro mogę się zgodzić z krytykami stanowiska PiS. Jednak problem tak naprawdę leży gdzie indziej. Trudno nie zgodzić się z Markiem Jurkiem, który zauważył w rozmowie z fronda.pl, że:

„Przed debatą na temat in vitro należy zagwarantować wykonywanie obowiązującego prawa o ochronie życia. Nie wolno niszczyć życia dzieci w fazie zarodkowej (określanych jako „nadliczbowe zarodki”) w laboratoriach in vitro. Dziecko poczęte – bez rozróżniania czy in vitro czy in ventre – jest podmiotem kilku ustaw (kodeksu cywilnego, rodzinnego, karnego, ustawy o rzeczniku praw dziecka). O nielegalności niszczenia embrionów Sejm powiedział wyraźnie w rezolucji z 21 lipca 2006, przywołując art. 157a kodeksu karnego. Nie można więc traktować tej kwestii jako otwartej, gdyż stanowiłoby to zgodę na bezprawie”.

Choćby z powodów przywołanych przez Jurka nie można potępiać postulatów PiS, którego liderzy w końcu w kwestii obrony życia ludzkiego są tam, gdzie powinna być partia prawicowa. Oczywiście PiS-owi nie opłaci się politycznie taki zabieg. Już dziś partia jest w bezpardonowy i populistyczny sposób atakowana przez entuzjastów nie tylko in vitro, ale również aborcji. Aby zobrazować ten problem, można przyjrzeć się jednemu z portali związanym z prestiżowym radiem. Tytuły na pierwszej stronie mówią więcej niż elaborat na temat antypisowskiej propagandy:  „Talibów w PiS jest więcej niż ktokolwiek do tej pory sobie wyobrażał”, „Reguły życia Kościoła katolickiego mają stanowić o dopuszczalności leczenia niepłodności?”, „Mam już dość. To prawacki terrorystan”. To tylko czołówki z jednego z portali, który od dawna opowiada się po stronie, jak to nazywał JPII, „cywilizacji śmierci”. Inny wielki portal daje na głównej stronie tytuł:  „Gdyby rządził PiS nie mieliby dzieci”. Można się było spodziewać takiej narracji. W końcu nawet w przypadku jawnego barbarzyństwa jakim jest aborcja, lewica potrafi grać na emocjach, przedstawiając wizerunek niepełnosprawnego dziecka, które powinno dla własnego dobra zostać rozszarpane na kawałki. W przypadku in vitro dużo łatwiej jest grać na emocjach. Nikt nie przeczy, że brak możliwości posiadania dzieci jest największym życiowym dramatem i trudno jest potępiać rodziców, że robią wszystko by go pokonać. Nie można jednak zapominać, że cel nie uświęca środków. A na tym opiera się cały przekaz zwolenników in vitro. Telewizyjne debaty na temat in vitro najczęściej opierają się na podobnym scenariuszu: wesołe dziecko bawi się w pokoju o pastelowych kolorach i jego rodzice opowiadający ze łzami w oczach jakim cudem było jego spłodzenie metodą in vitro. Obraz jest przekładany wizerunkiem księdza siedzącego w półcieniu, który rozprawia o niemoralności in vitro. Nic dziwnego, że większość widzów opowie się po stronie rodziców. Któż by tego nie zrobił? Jednak za tym pięknym obrazem kryje się drugie dno.

Zagrożeń związanych z in vitro jest naprawdę wiele. I nie chodzi już tylko o samą kwestie ( choć to jest najbardziej niemoralne w tej metodzie rozmnażania) zamrażania, tudzież niszczenia setek tysięcy zarodków ( czyli istot ludzkich w ich najwcześniejszym stadium rozwoju), ale o inne problemy związane z tą metodą. Po pierwsze in vitro nie leczy bezpłodności, jak wmawiają nam propagandyści. Ta metoda pozwala na sztuczne zapłodnienie, jednak nie likwiduje problemu bezpłodności u kobiety po urodzeniu przez nią dziecka. Na dodatek istnieją dowody pokazujące jak wielkie problemy zdrowotne dotykają kobiety stosujące przez długi czas tę metodę. Trudno przemilczeć problem tożsamości dzieci poczętych tą metodą. Dr. Tomasz Terlikowski w swojej książce na temat in vitro cytuje porażającą wypowiedź dziecka spłodzonego tą metodą.

„Kiedy miałem 21 lat, odkryłem, że moim biologicznym ojcem była próbówka z zamrożoną spermą i etykietką »C11«. To był potężny szok. Przez całe, kończące się dzieciństwo, cementowały się więzi z moim tatą. Nie mogłem myśleć o nim, jako o kimś, kto nie jest moim ojcem (i wciąż nie mogę), a jednocześnie wiedziałem, że jesteśmy sobie genetycznie obcy. Moja tożsamość została rozdzielona, jej aspekty biologiczny i społeczny zostały przecięte. W miejscu gdzie otrzymałem moje genowe dziedzictwo, ujrzałem naczyńko nasienia w jakimś chłodnym magazynie. Opłakiwałem tę ludzką twarz ukrytą za próbówką, której nie poznałem, i może nigdy nie poznam. To trochę, jakby matka opłakiwała dziecko, którego nigdy nie mogła mieć”

Nie można również zapominać o kompletnie nieodpowiedzialnych rodzicach, którzy traktują posiadanie dziecka jako „prawo człowieka”. Kilka miesięcy temu 70 letnia kobieta z Indii urodziła bliźniaki. Omkari Panwar jest już matką dwóch córek i babcią pięciorga, ale jej 77-letniemu mężowi bardzo zależało na tym, by urodził im się syn. Na zapłodnienie in vitro wydali oszczędności swojego życia, a nawet zaciągnęli pożyczkę w banku.  6 lat temu córkę urodziła 70 letnia Rumunka, która idąc ze swoją córeczką za rękę wygląda jak prababcia z prawnuczką. Hiszpanka Maria Carmen del Bousada zaszła zaś  w ciążę dzięki zabiegowi sztucznego zapłodnienia, mając 66 lat. Urodziła dwóch synków. Po porodzie przyznała, że oszukiwała lekarzy, twierdząc, że ma 55 lat. Na zabieg pojechała do USA. Kobieta zmarła 2 lata później na raka, o którym wiedziała przed zajściem w ciąże. Największy skandal miał miejsce jednak w Ameryce Południowej.  Rok temu 55-letnia Meksykanka urodziła dziecko, którego ojcem biologicznym jest jej… homoseksualny syn. Również w tym przypadku in vitro spowodowało, że babcią i matką dziecka jest ta sama osoba. Jego ojciec jest zaś również jego bratem.

W końcu dochodzi kwestia manipulowania materiałem genetycznym i eugeniczne unicestwianie słabych „zarodków”. To może prowadzić do ponurej wizji tworzenia w fabrykach super ludzi. Nie zamierzam się mądrzyć w kwestiach problemów zdrowotnych dzieci poczętych tą metodą. Oddam więc głos ekspertowi. Przepraszam z długi cytat, ale on pokazuje skalę problemu tej uświęconej przez postępowców metody zapłodnienia. 

„Jeżeli ktoś twierdzi, że in vitro jest bezpieczną procedurą, niosącą ryzyko urodzenia dziecka z defektem genetycznym nie większym niż po naturalnym poczęciu, to po prostu kłamie. I nie trzeba odwoływać się tutaj do statystyk, do których można mieć bardzo krytyczny stosunek. Wystarczy rozważyć oczywiste prawa biologiczne. In vitro proponuje się między innymi w przypadkach, gdy mężczyzna produkuje bardzo mało plemników. Zresztą proponuje się wtedy bezpośrednie wstrzyknięcie plemnika do komórki jajowej. Pytanie: z jakiego powodu mężczyzna nie produkuje plemników? Odpowiedzi może być wiele. Pierwsza: ponieważ ma genetyczny defekt w chromosomie Y. Jeżeli dzięki in vitro urodzi mu się syn, to z całą pewnością będzie on bezpłodny. Druga możliwość: bo doszło do tak zwanej zrównoważonej aberracji chromosomowej w jego informacji genetycznej. Chociaż taki mężczyzna jest zupełnie zdrowy, to natura w takich przypadkach blokuje możliwość powstawania gamet (w tym przypadku plemników), żeby wyeliminować możliwość urodzenia dziecka z ciężkim defektem genetycznym. In vitro przełamuje tę barierę. Trzecia możliwość: mężczyzna cierpi na łagodną postać mukowiscydozy, blokującej rozwój nasieniowodów. Plemniki są produkowane, ale nie pojawiają się w ejakulacie. W tym przypadku każde jego dziecko będzie mieć w swoim genomie defektywny gen odpowiedzialny za mukowiscydozę. Jeżeli od matki uzyska drugi defektywny gen, to będzie ono cierpieć na tę chorobę, być może już w postaci śmiertelnej. W naszej populacji jedna matka na 25 jest właśnie nosicielką takiego defektu. Takich barier jest wiele, o wielu z nich prawdopodobnie nie mamy nawet pojęcia - in vitro je łamie, a skutki tego po prostu muszą się negatywnie odbić na strukturze genetycznej dzieci”-

mówił prof. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego.

Zamiast poważnej debaty na temat in vitro mamy jednak „czas wrzeszczących głupców”, którzy w imię ideologii zakrzykują merytoryczne argumenty w tej delikatnej i trudnej kwestii jaką jest stosowanie in vitro. Łatwiej jest nazwać przeciwników in vitro talibami czy klerykofaszystami. Trudniej odpowiedzieć na argumenty przeciwników in vitro. Jednak w końcu będzie trzeba odpowiedzieć na zasadne pytania. Prędzej czy później rzeczywistość wystawi nam rachunek za zabawy w Boga.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.