20 rocznica śmierci ks. Jancarza z Nowej Huty. '"To był mój najwierniejszy przyjaciel wśród kapłanów"

Fot. Archiwum Ks. Isakowicza
Fot. Archiwum Ks. Isakowicza

Jutro minie 20 rocznica śmierci legendarnego kapelana nowohuckiej "Solidarności" , ks. Kazimierza Jancarza. Wczoraj wraz z członkami Duszpasterstwa Ludzi Pracy z Nowej Huty-Mistrzejowic uczestniczyłem w pielgrzymce do Makowa Podhalańskiego, gdzie jest pochowany ów kapłan.

O ks. Kazimierzu napisałem szereg artykułów. Poniżej jeden z nich.

Ksiądz Kazimierz Jancarz - wspomnienie o przyjacielu

Poznałem go w 1973 roku, gdy jako neoprezbiter przyjechał na oazę, żeby pomagać jednemu z księży. Ja byłem wtedy w liceum. Nazywaliśmy go „Baca”. Już wtedy objawiały się jego charakterystyczne cechy: dynamiczność i impulsywność. Był jednak bardzo lubiany.

Między nami nawiązała się szczególna nić sympatii: odwiedzałem go, gdy był na parafiach w Oświęcimiu i Niepołomicach, a on zaglądał do mnie do seminarium. Był na moich prymicjach. W 1978 roku został przeniesiony do parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego w krakowskich Mistrzejowicach. Często określa się go jako „proboszcza z Mistrzejowic” – otóż, on nie był tam proboszczem, lecz jednym z czternastu wikarych. Od razu zaczął organizować wokół siebie ludzi. Pomagał mu w tym ks. Tadeusz Bogucki, mój rodak z parafii św. Mikołaja.  Z czasem i mnie w to zaangażował. Nieraz prowadziłem za niego katechizację, bo on nie mógł sam podołać wszystkim obowiązkom.

W 1982 roku kilku mężczyzn w parafii podjęło głodówkę, jednocząc się w ten sposób z internowanymi w Załężu. Jancarza zainspirowało to do powołania Duszpasterstwa Ludzi Pracy, które miało wspierać represjonowanych i ich rodziny. Głodówka zakończyła się w czwartek. Stąd zrodził się pomysł cotygodniowych mszy świętych w intencji ojczyzny. Co czwartek w dolnym kościele gromadziły się tłumy ludzi, by modlić się za Polskę i wyrażać swój sprzeciw wobec opresyjnego systemu. Później doszły do tego inne inicjatywy, jak wystawy, festiwale piosenki religijnej Sacrosongi czy wieczory poetyckie. Pamiętam, że ktoś kiedyś zarzucił Jancarzowi, że promuje sztukę kiczu. Myślę, że ta osoba nie zrozumiała, jaka była najważniejsza intencja tych przedsięwzięć. Przecież nie chodziło tyle o doznania artystyczne, lecz o podtrzymanie ducha walki i nadziei. Chodziło o polskość. Wówczas, w tamtych szarych czasach, to było ludziom bardzo potrzebne. To była oaza, gdzie można było się choć trochę poczuć poza peerelowską rzeczywistością. Aczkolwiek wiadomo, że środowisko to było jednym z bardziej inwigilowanych.

W kwietniu 1988 roku w Hucie im. Lenina wybuchł strajk. Jancarz z ks. Józkiem Orawczakiem pojechali, by 1 maja, w święto robotnicze, odprawiać mszę. Kazka przemycili w karetce. Do mnie, na Wolę Justowską, wysłał umyślnego – wiadomo, że telefony nie dawały się do przekazywania takich informacji – z prośbą, bym odprawił mszę 3 maja. Pojechałem na Mistrzejowice. Problem jednak stanowiło to, jak przedostanę się na teren zakładu. Jancarz, nie zastanawiając się, „wyrysował” mi przepustkę, wklejając moje zdjęcie wyrwane z jakiejś legitymacji. Śmiałem się, że jeśli nie zechcą go już w gronie kapłańskim, zawsze będzie mógł zarobić na życie jako fałszerz dokumentów. Całą noc spędziłem u niego, czekając na Jacka Rakowieckiego, wówczas redaktora „Tygodnika Powszechnego”, który miał mnie przemycić do środka. Rano dali mi jakieś portki robotnicze, żebym się nie wyróżniał. Podjechaliśmy pod bramę maluchem. Umówiliśmy się wcześniej, że maluch będzie czekał na wszelki wypadek, gdyby mój „dokument” nie zadziałał i gdybym musiał uciekać. Ktoś tam miał odwracać uwagę stójkowych. I tak, machnąwszy im przed nosem przepustką, wszedłem. 3 i 4 maja – w święto hutników – odprawiłem po dwie msze święte, na jednym i na drugim kombinacie. O. Niward Karsznia zdołał wnieść szaty liturgiczne i komunikanty. Od Jancarza dostałem informację, że wokół huty zbiera się ZOMO i żebym nie wychodził, a ja myślałem o tym, że jestem bez zezwolenia od swojego proboszcza. Urzekała mnie jednak atmosfera jedności i determinacji, jaka panowała pośród robotników. To były wyjątkowe chwile.

Wtedy też pojawili się eksperci Episkopatu: Halina Bortnowska, Jan Olszewski i Andrzej Stelmachowski. Byli po rozmowach z władzami. Mówili robotnikom, że wszystko idzie w dobrym kierunku, że będą podwyżki płac. (Nie ma bowiem co ukrywać, że główna motywacja strajkujących był natury materialnej. To Solidarność próbowała później upolitycznić protest). Nawet do mnie przyszedł Andrzej Stelmachowski, prosząc, by nie zaogniać nastrojów, kontynuować strajk, ale bez awantur. I ludzie, uspokojeni obietnicami, poszli spać. A w nocy była pacyfikacja. Ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi. Zdążyłem tylko wyskoczyć z łóżka i na bosaka wspiąłem się po drabinie na suwnicę. Ściągniętą mnie jednak i razem z Gilem wywieziono suką z terenu huty. Widziałem jeszcze, jak rozwalają ołtarz. Nie pozwolono mi niczego zabrać, tylko jakieś kapcie wsunąłem na stopy. Zawieziono mnie do kurii, gdzie odebrał mnie ks. Fidelus. Kazał mi iść do domu, twierdząc, że zapomniał kluczy do bramy. Była szósta rano. Wykąpałem się, zjadłem szybko jajecznicę przygotowaną przez mamę i pojechałem z powrotem do Mistrzejowic. Jancarza zastałem w łóżku – nic nie wiedział o tym, że strajk został rozbity. Jego pierwszą decyzją było powołanie Wikariatu Solidarności z Potrzebującymi, na wzór istniejącego w Chile. Kazek był w swoim żywiole. Przeciwności tylko inspirowały go większego wysiłku. W lutym 19 roku dostaliśmy honorowe członkowstwo NSZZ „Solidarność” Huty im. Lenina: numer pierwszy miał Lech Wałęsa, numer drugi Jancarz, a ja trzeci.

W 1989 roku został mianowany proboszczem w podkrakowskiej Luborzycy. Jak to on, odraz zakasał rękawy i wziął się do pracy. Za jego sprawą powstało w miejscowości gimnazjum i warsztaty pracy. Stworzył nawet własne radio, który żartobliwie nazywał „Czarny Pirat”.  Zmarł nagle 25 marca 1993 roku, w święto Zwiastowania NMPannie.  Miał zaledwie czterdzieści sześć lat. Myślę, że był już jednak bardzo zmęczony, zestresowany ciągłą nagonką w latach 80., utarczkami z władzami komunistycznymi, ale też, po prawdzie, kościelnymi. Jego serce tego nie wytrzymało. Pochowany został w Makowie Podhalańskim. Na jego pogrzebie był Lech Wałęsa i ogromna rzesza byłych działaczy dawnej opozycji demokratycznej, już wówczas mocno skłóconych ze sobą. Po mszy św. wspólnie zasiedliśmy do bigosu, chyba po raz ostatni raz w takim składzie.

Kazek zawsze popierał moją działalność na rzecz niepełnosprawnych i zachęcał, bym poświęcił się Fundacji”. Na jego zaproszenie odbyła się msza św. dla wspólnot „Muminków” w Mistrzejowicach. Był obecny w kwietniu 1988 r. na wmurowaniu kamienia węgielnego pod Schronisko dla Niepełnosprawnych w Radwanowicach, które stale wspierał materialnie.

We wszystkim mogłem na niego liczyć, nie tylko na wsparcie duchowe, ale również na bardzo konkretną pomoc materialną. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to był mój najwierniejszy przyjaciel wśród kapłanów. Jemu i ks. Adolfowi Chojnackiemu dedykowałem książkę „Księża wobec bezpieki’. Co roku w marcu z grupa przyjaciół jadę na groby obu kapłanów.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.