„Czasem tak dla hecy / lubię patrzeć jak / coraz bliżej świecy / ruda krąży ćma…” – śpiewało Lady Pank w wielkim przeboju zatytułowanym, nomen omen: „Tańcz, głupia, tańcz”. Piosenka ta nie ma, rzecz jasna, żadnego związku z wydarzeniami w Warszawie. Chociaż z drugiej strony, czy nie realizuje się na naszych oczach wers z refrenu wzywający, by podmiot liryczny utworu sprawiła sobie teraz „wielki bal”, bo to „wszystko, co dziś może mieć”?
Polska demokracja wciąż jest kulawa, jeśli o ważności referendum decyduje liczba głosujących. Jest kulawa – powtórzę – jeżeli wystarczy, by najwyższe władze państwowe w „okupowanej” politycznie przez siebie stolicy zarządziły, aby elektorat władzy nie poszedł głosować, a już okazuje się, że referendum jest nieważne. Warto jednak zauważyć, że „W”… jak większość ludzi głosujących w Warszawie wystąpiła przeciwko platformerskiej prezydent miasta i żadne zaklęcia jurora konkursów piękności, a przy okazji posła PO – Adama Szejnfelda tu nie pomogą. Potworna Obywatelska zaczyna nabierać wody w swoim najważniejszym bastionie. Nie zmienia to faktu, że referendalny rzut wolny jeszcze jakimś cudem pan premier, osobiście rzucając się przeciwnikowi pod nogi, obronił.
Wielu dziś powtarza absurdalno-groteskowe bzdury, jakoby to PiS przyczyniło się do obrony stolca przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Owszem, słynna już litera „W” raczej nikogo specjalnie nie przyciągnęła, a niektórych niezdecydowanych mogła od urny odepchnąć. Owszem, prof. Piotr Gliński może być kandydatem na premiera, ale nie prezydenta stolicy, która potrzebuje młodego, dynamicznego polityka z najwyższymi ambicjami. Gliński to raczej minister edukacji niż idol młodzieży. To referendum jednak bez PiS - przy jednoczesnym tak wielkim zaangażowaniu władz państwowych - poniosłoby sromotną klęskę. Gdyby więc szukać winnych porażki wśród partii politycznych, gołym okiem widać tchórzostwo SLD.
Przy okazji warszawskiego referendum wyszło bowiem z worka szydło Leszka Millera, który najwyraźniej wierny poglądom dotyczącym tego, po czym poznaje się prawdziwego mężczyznę, swój koniec próbuje ustawić plecami do wiatru. Cóż, kiedy wiatr wieje, kędy chce. Cynizm Millera, który po pierwsze przebiera nóżkami, by Donald Tusk uratował mu schyłek kariery politycznej, a po drugie przez ostatnie tygodnie drżał z przerażenia, że władzę w SLD przejmie na fali warszawskiego referendum Ryszard Kalisz, może boleć młodszych działaczy SLD, którzy za kształt Millerowego końca umierać nie chcą. Szefowi SLD najwyraźniej wydaje się jednak, że odwlekanie klęski w czasie zmniejsza jej rozmiary. Palikot odpowiada zniknięciem i coś mi się wydaje, że po Warszawie to jemu jednak urośnie, a Millerowi opadnie.
Oczywistych jest za to kilka rzeczy. Platforma Obywatelska wystraszyła się warszawskiego referendum nie na żarty. Bała się już nie tylko porażki, ale i samego policzenia w Warszawie. „Panowie, nie liczmy głosów” – zdawał się powtarzać Donald Tusk. Oczywiste jest również, że ta antydemokratyczna taktyka (bo za taką uważam granie na to, że referendum będzie nieważne) przyniosła władzy małe, raczej pyrrusowe zwycięstwo. Każdy kibic wie, jak ciężko gra się piłkarzom z żółtą kartką i jak bardzo muszą potem unikać faulu. Warszawa była o referendum niedoinformowana także wskutek działań urzędników miejskich. Krótki spacer po pobliskich kamienicach w Śródmieściu wystarczył, by przekonać się, jak skrzętnie ukrywano wszelkie obwieszczenia o referendum, i tak już przecież wyjątkowo mizerne. Jawność głosowania, o której wspomina PiS, także była faktem. Swoje zrobiła zapowiedź premiera, że w przypadku ważności referendum i odwołania HGW - on i tak mianuje ją komisarzem Warszawy.
Ale równie dużo dla „nieważności” referendum uczyniły mainstreamowe media. Pisałem już o przykładach jawnego namawiania prorządowych dziennikarzy, by nie iść głosować. Wielu z nich próbowało sprowadzić problem niechęci warszawiaków do prezydent miasta faktem, iż była ona za mało medialna. Że wystarczy, by się od czasu do czasu pokazała i będzie OK. Identyczne trendy można było zaobserwować u schyłkowego okresu PRL – krytyka, wicie, rozumicie, jak najbardziej, byle konstruktywna i niepersonalna.
Historia lubi się powtarzać. To oczywiste, że „Gazeta Wyborcza” chwyta się jeszcze bardziej brzydko niż zazwyczaj, dając dziś tytuł „Prezydent wygrała”. To tak, jakby mecz FB Barcelona – PKS Pcim, wygrany przez tę pierwszą 95 do 5, komentować tytułem „Pcim wygrał!” – bo mecz uznano za nieważny. Fakty zaś są takie: większość głosujących w Warszawie poszła do referendum i chciała odwołania HGW, w domach na wezwanie władzy i mainstreamu pozostała mniejszość (biorąc pod uwagę frekwencję z wyborów samorządowych to ok. 22 procent mieszkańców). Jeśli to jest dla Frontu Utrzymania Stołków powód do dumy czy radości, wypada tylko pogratulować. Na szczęście wiadomo, przed czym kroczy pycha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/168639-fc-barcelona-pks-pcim-955-pcim-wygral-cieszy-sie-mainstream-bo-mecz-uznano-za-niewazny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.