Nikogo nie osądzam. Wiem jednak, że z błędu można się wycofać. Czołowi w kraju publicyści zrobili krzywdę przede wszystkim sobie

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Niechętnie zabieram głos w delikatnej sprawie, jakiej bohaterami są moi koledzy po fachu, niemal przyjaciół. Każdy wybitny. Każdy obdarzony talentem. Każdy, choć o różnym doświadczeniu życiowym, mający świetny dorobek dziennikarski.

Jeden z nich jest laureatem Złotej Ryby (zazdrość mnie zżera), dorocznej nagrody dla najlepszego felietonisty, piszącego nie tylko o rzeczach ważnych, ale z finezją i ciętym dowcipem. Dwaj pozostali, też nie są ponurakami. Gdyby nie twarda reguła konkursu, że felietoniści powyżej czterdziestki mogą startować w dowolnych innych wyścigach, choćby na rolkach w Parku Skaryszewskim albo pływackich na Kanale La Manche, ale akurat nie w tym, statuetka Złotej Ryby stałaby również u nich wśród innych trofeów, wystawionych za szybą w kredensie w gościnnym pokoju.

Kłopot w tym, że dokonali zaskakującego dla większości środowiska mediów i dziesiątków tysięcy swoich wiernych czytelników, z ogromną w tym gronie przewagą ich fanów, kroku. Znienacka zapowiedzieli, że będą pisać  w ”Rzeczpospolitej”. Spadło to na wszystkich jak grom z jasnego nieba.

A jeszcze tak niedawno, pod koniec listopada zeszłego roku, wraz z dwudziestoma innymi naszymi przyjaciółmi i kolegami, trzasnęli drzwiami, w proteście przeciwko decyzji właściciela „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” Grzegorza Hajdarowicza o zwolnieniu Pawła Lisickiego, kierującego tygodnikiem. Winieta okładki zawierała dumne hasło, że tygodnik tworzą „dziennikarze niepokorni”, co mogło sprawiać wrażenie megalomanii. Jednak spontaniczna reakcja większości członków zespołu tworzącego tygodnik sprawiła, że słowo z winiety stało się ciałem. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że nasze solidarne odejście z „Uważam Rze”, było zarazem potępieniem całego ciągu postępowania Grzegorza Hajdarowicza, rozpoczętego zwolnieniem z dziennika Czarka Gmyza, a zakończonego dymisją Pawła Lisickiego. Wszyscy byliśmy ogromnie zbudowani postawą naszych czytelników, którzy poparli nasz sprzeciw, dodając nam wiary w możliwość powstania nowego, w pełni niezależnego pisma, w oparciu o ten sam krąg dziennikarzy i publicystów.

Jak dziś wiemy, życie potoczyło się inaczej niż większość z nas zakładała. Powstały dwa tygodniki. Towarzystwo się podzieliło.

Mam nadzieję, że wystarczająco zarysowałem przedpole. Teraz powiem kilka słów, które mi podpowiadają serce i rozum. Nikogo z tej grupy nie potępiam i nie różnicuję. Odpowiadam też  góry pytającym, że Roberta Mazurka z tej grupy wyłączam, bo nigdy z hukiem z "Rz" nie odchodził i takiego odejścia nie deklarował. Od zawsze jest też stałym, autonomicznym współpracownikiem tej gazety.

Nie da się nie zauważyć, że najbardziej zawiedzeni są sympatycy Rafała Ziemkiewicza, który na jakimś blogu zażegnywał się, że z wieloma facetami może spożyć śniadanie, ale nigdy z tym podlecem Hajdarowiczem. Dlatego teraz zbiera największe cięgi od internautów i swoich stałych wrogów z „Gazety Wyborczej”.

Moim zdaniem, wszyscy popełnili błąd w jednakowym stopniu, niezależnie od tego, czy się któryś odgrażał, że nie będzie pił piwa z Hajdarowiczem, czy też niczego głośno, jak Rafał, nie zapowiadał. Sam popełniłem w życiu tyle błędów, że nikogo nie mam prawa sądzić. Dzielę się tylko swoimi uwagami.

Rzecz w tym, że już podpisanie wspólnego oświadczenia, opublikowanego tego samego wieczoru, w którym to jemu właśnie powiedzieliśmy: - „Bye, bye”, jesteś drobnym, małym gnomem, z którym nie chcemy mieć nic do czynienia”. Nie da się wyprzeć z pamięci, że wszyscy traktowali to jako deklarację dojrzałych, odpowiedzialnych ludzi.

Nie pozostawialiśmy wątpliwości, a zarazem każdy z nas z osobna wyraził się jasno. Wszystko, cokolwiek ma z nim wspólnego, będziemy omijali szerokim łukiem. Jako ludzie humanitarni i wspaniałomyślni, co najwyżej podamy mu rękę, o przepraszam, rzucimy  linę, żeby nie pobrudzić ręki, tylko w sytuacji, gdy będzie tonął w odmętach Wisły. (To metafora.)

Powrotem do „Rzeczpospolitej”, czołowi w kraju publicyści zrobili krzywdę przede wszystkim sobie. Pominę już – ale tylko teoretycznie – że także pozostałym sygnatariuszom wspomnianego oświadczenia. Zniszczyli  jego wartość. To, że zdewaluowali przy okazji moją postawę, jest najmniej ważne. Jestem w szczęśliwej w sytuacji, że wielu czytelników uważa, iż nic nie jest mi już w stanie bardziej zaszkodzić niż fakt przepracowania 17 lat w „Gazecie Wyborczej”.

Trójka, znanych i naprawdę cenionych dziennikarzy swoim nieopatrznym postępkiem, piękne słowo „niepokorny” przemieniła już na stałe w prześmiewczy epitet. W każdym razie od dziś przestaję sobie przypisywać to słowo jako wyróżnienie, żeby nie narazić się na drwiny. Jest dostatecznie wiele innych powodów, żeby sobie ze mnie pokpić. Nie będę dokładał jeszcze jednego, którego natychmiast użyje mój stały czytelnik, dla którego jestem idolem i gdziekolwiek bym nie się nie pojawił, odnajdzie mnie i napisze: - „Dziadek leśny, niepokorny? Świat się do góry nogami przewraca”.

Krzysztofa Kłopotowskiego bardzo cenię i lubię od czasu, kiedy zaprosił mnie do swego programu w TVP, a w nim pozwolił mi rozprawiać o moich osiągnięciach. Nie mogę jednak przyjąć jego argumentacji, że odmowa współpracy z pismem Hajdarowicza, będzie pustym gestem, oddaniem pola, którego choćby kawałek należy uprawiać, kiedy pojawia się taka możliwość. Na przykład Rafał Ziemkiewicz (wybacz Rafale, ale Krzysztof podpiera się twoim przykładem), straciłby szansę propagowania nowoczesnej wersji endecji, z której wyrugowany zostaje antysemityzm. Jeśli wróg oddaje jedną grządkę, trzeba ją pielęgnować i liczyć na to, że może uda się wejść na drugą – radzi Krzysztof Kłopotowski.

Muszę w tym miejscu przypomnieć, że to zgubna strategia. Na niej opierała się kolaboracja z komunizmem w czasach ustabilizowanego PRL i jeszcze bardziej szkodliwa w stanie wojennym. – Stanowimy mniejsze zło – tłumaczyli kolaboranci. - Gdybyśmy się nie poświęcili, nasze miejsca zajęliby nasłani przez partię funkcjonariusze dziennikarstwa – próbowali znaleźć dla siebie usprawiedliwienie. Nie chcę używać wielkich słów w stylu: - Takimi argumentami wielu z nich oszukiwało własne sumienie.

Nie mogę się też zgodzić z opinią Krzysztofa Czabańskiego, że nasze środowisko wpadło we własne sidła poprzez nadawanie sobie przesadzonych określeń, które z definicji stawiają wysokie, trudne do sprostania wymogi. A dlaczego nie mamy sobie stawiać wysoko poprzeczki? Nie tylko gdy idzie o samo rzemiosło. Ale też jako ludzie, którzy podjęli się wykonywania szczególnej profesji. Zawodu zaufania społecznego. Musimy spełniać wiele wymogów, aby nie stracić wiarygodności. Wśród nich fundamentem jest niezależność. Smutek Czabańskiego jest uzasadniony. Dlaczego poszli do gazety, której naczelny głosi, że nie ma dziennikarzy niezależnych. Jeśli tak mówi, to niech piszą u niego dziennikarze zależni. Bo w tej trójce takiego nie widzę.

Powtarzając za jednym z moich młodszych kolegów, muszę powiedzieć: - Nie rozumiem, dlaczego to zrobili. Nie mieści mi się w głowie, a taki zarzut tu i ówdzie się pojawia, że mogli to zrobić z pobudek merkantylnych, czyli mówiąc brutalnie, dla pieniędzy. W to nie wierzę. Więc dlaczego? Może pewien próg racjonalnego zrozumienia jest dla mnie niedostępny? Może zbałamuciły ich jakieś wyższe ponad przeciętność – uosobioną we mnie – idee?

I ostatnia uwaga. Każdy może popełnić błąd. To łatwizna. Sztuką jest ich nie powtarzać. Jeszcze większą sztuką jest wycofać się z błędu. Jak najszybciej, bo wtedy najłatwiej. Ten, kto się z błędu szybko wycofuje, może się czuć, jakby go nigdy nie zrobił. Jeszcze wyjdą na bohaterów. Aż im zazdroszczę. Chyba zacznę pisać do „Rzeczpospolitej”.

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.