Mistrzowie duchowi i doktorzy Kościoła zawsze przestrzegali przed nieopatrznym wywołaniem demona, a już szczególnie przed igraniem z nim. Po pierwsze jest on nieludzko inteligentny – wie, jakie na kogo zastawić pułapki. A jeśli okaże się , że nie ma czego się chwycić, jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Wtedy ogarnia go szał bezsiły.
Bezsiła Złego oznaczać może śmiertelne zagrożenie fizyczności ofiary. Wtedy plucie, kopanie, zrzucanie z wysokości to stały motyw – często zresztą przedstawiany w filmach o egzorcystach. Zły jest nieprzewidywalny. Zwykły człowiek nie ma wtedy najmniejszych szans. Ale jeśli już się przydarzy stanąć Złemu naprzeciw, należy być bezwzględnie przygotowanym na to, że będzie on przede wszystkim oskarżycielem. Będzie czepiał się czegokolwiek: myśli, zdania, słowa. By wyciągać najmniejsze źdźbła z oka swojej ofiary i powiększać je do niebotycznych rozmiarów. Dotykanie Złego to wędrówka nad przepaścią i dlatego zawsze dobrze jest wcześniej odkryć żelazną osłonę i chronić się za nią konsekwentnie. Zły wychyla swoją głowę coraz częściej. Ostatnio możemy obserwować jak kąsa autorów książki „Resortowe dzieci”, posługując się rzecz jasna, innymi.
Oto znalazło się troje śmiałków decydujących się bez żadnego specjalnego oręża, skrzyżować kopie z demonami peerelu. Gdy książka „Resortowe dzieci” trafiła do księgarni przez kilka dni panowała martwa cisza. Ale niebawem huknęła lawina i otworzył się wulkan. Gorąca lawa popłynęła wszelkimi możliwymi kanałami. Radio i telewizja; prasa, kolorowa, wysokonakładowa, przeładowana reklamami luksusowych zegarków, samochodów i marketów – zagadała. Autorów książki obwołano, żulią, chuliganerią, frustratami, pałkarzami, „gównozjadami”, którzy „rzygają” i „gardłują” „ultra patriotycznie”. A ich ofiary nie nadążają z wycieraniem „rzygowin”. Przepraszam za dosłowność, ale to frazy gwiazdy TVN 24 - Marcina Mellera.
Stało się oto coś niebywałego, dotychczas niespotykanego – „dziennikarze frustraci”, przez dekady brani głodem, zepchnięci na margines pism i niszowych pisemek i lokalnych rozgłośni radiowych podnieśli głowy i zapytali: kto buduje scenę mediów w Polsce, tych prywatnych i publicznych? Kim jest ten, kto się na niej rozsiadł i gada nieustannie od rana do nocy? Kim jest, kto daje razy, wymierza policzki, gruchocze kości, stygmatyzuje i spluwa przez zęby? Kto każdego poranka i wieczora objaśnia nam naszą gospodarkę, ekonomię, politykę, kulturę, morale? Kto stale poucza biskupów, kardynałów i zwykłych wikarych?
I odpowiedzi na te pytania przestały być od niedawna tajemnicą. Są w jednej niewielkiej książce trojga dotąd cichych i bliżej nieznanych autorów…
„Jestem wściekła” – jęknęła jedna z bohaterek książki. Jakieś prawicowe gryzipiórki śmiały zajrzeć do zabunkrowanych cv gwiazdy TVN, „Gazety Wyborczej” i Radia Zet w jednej osobie. Nieznośnie obnażyli skrywane prawdy - „zachowują się jak wyznawcy Gomułki i McCarthy’ego”. To nie są dziennikarze to „żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach”, to „dziennikarska prostytucja” i „grzebanie w życiorysach” – woła żurnalistyczna blond diva, zaczynająca pracę w polskim radiu w stanie wojennym, gdy jej koledzy lądowali na bruku z wilczym biletem. „Ja tylko raz w życiu na szyi miałam czerwony krawat” woła konwulsyjnie red. Monika, wzór dziennikarskich cnót. Dalej, przez pół „Newsweeka” - gazety z siedzibą matką w Hamburgu – wylewa się rynsztok na autorów „Resortowych dzieci”. To „tropiciele ze szkoły SB”. Książka porównana jest do marcowej propagandy z 1968 r., inspirowanej przez departament III MSW. To „prawicowi troglodyci”… To tylko krople z morza kloaki wytaczanej na głowy „niepokornych” autorów. Ufam, że utoną wraz z tymi, co je miotają, tam gdzie ich miejsce – w mentalnym ścieku. W tak trudnych dla książki czasach, tytuł sprzedaje się jak produkt niezbędny do życia. A przed nami jeszcze kolejne tomy – równie niebezpieczne i wybuchowe - o resortowych dzieciach w bezpiece, sądach, nauce.
Wartością książki jest to, jak została napisana. Dostępnie i zrozumiale, nawet dla przeciętnego czytelnika hamburskiego „Newsweeka” w polskim wydaniu. Wiedza o resortowych dzieciach w polskich mediach, funkcjonowała od dawna w szerokim obiegu historyków, socjologów, ludzi mediów. Jednak dopiero Kania, Marosz, Targalski zebrali materiał w formie skondensowanej zdrowotnej pigułki. I położyli przed oczyma zdumionego czytelnika. Podobnie było z książką Doroty Kani „Cień tajnych służb”. Autorka zebrała znane już fakty, uszczegółowiając je o dane z sądowych akt. I jakby od niechcenia podniosła kurtynę III RP - państwa mafii i tajnych układów. „Resortowe dzieci” robią jeszcze większe wrażenie. A przecież to dopiero introdukcja do głębin postkomunistycznych czeluści. Diabeł kopytami jeszcze nie raz trzaśnie. Postawię tezę, że po raz pierwszy w historii krajów postsowieckich książka ma szanse dokończyć solidarnościową rewolucję. Rewolucję, która rozgrywa się już nie w stoczni, nie fabrykach czy na placach, ale w ludzkich głowach…
Tekst ukazał się w miesięczniku „Moja Rodzina” nr 2 (2014)
D. Kania, M. Marosz, J. Targalski, Resortowe dzieci. Media, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2013.
***
UWAGA!
Książkę "Resortowe Dzieci"można szybko, tanio i wygodnie - kupić w naszym sklepie wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/183611-resortowe-dzieci-w-szale-czyli-bezsila-zlego-plucie-kopanie-zrzucanie-to-stale-motywy-w-filmach-o-egzorcystach