Jako muzyk miałem okazję poznawać tzw. Europę Zachodnią od ponad trzydziestu lat. I z początku byłem zafascynowany jej wolnością, dobrobytem, luzem. Chociaż nigdy na tyle, by zostać tam na stałe. I dzięki Bogu…
Oczywiście inaczej ten świat wyglądał w połowie lat osiemdziesiątych. Wysyłając nas na cykl koncertów do Szwecji PAGART przydzielał nam obowiązkowo swego zaufanego „kierownika zespołu” (czytaj: kapusia), który po powrocie do kraju składał zapewne szczegółowy raport o naszym „sprawowaniu się” na wyjeździe.
Również legendarny transatlantyk - „Stefan Batory” (na którym miałem zaszczyt koncertować podczas trzech ostatnich rejsów wycieczkowych) – też naszpikowany był esbeckimi „wtykami”. Korzystając z doświadczenia i wiedzy innych muzyków staraliśmy się zawczasu rozszyfrować potencjalne zagrożenie i przestrzegać się nawzajem przed prawdopodobnymi donosicielami. A przede wszystkim – nie rozmawiać zbyt wylewnie i szczerze z nowo poznanym personelem statku lub jego pasażerami – zwłaszcza po alkoholu, który zawsze niebezpiecznie rozwiązuje języki.
Nauczyłem się wtedy jednej podstawowej zasady bezpieczeństwa: najgłośniej śmieją się z „czerwonych” i najlepsze dowcipy o komunie opowiadają … prowokatorzy…
Minęło kilka dekad. Przeżyliśmy w tym czasie parę dziejowych zakrętów: okrągły stół, obalenie rządu Olszewskiego, niespodziewanie szybki powrót do władzy postkomuny, krótką próbę sanacji kraju wg braci Kaczyńskich, osiem lat demolowania Polski przez PO-PSL (z tragedią smoleńską w tle), wreszcie otrzeźwienie Narodu i żmudną naprawę Rzeczypospolitej w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości.
W tzw. międzyczasie zmienił się też Zachód. Nadmiar swobód wszelakich, stabilny dobrobyt, brak zagrożeń zewnętrznych i wewnętrznych spowodowały degrengoladę i zdemoralizowały całe społeczeństwa. Ze zdumieniem patrzę dziś na wojownicze feministki i gejowsko-lesbijski ruch LGBT, tępiących chrześcijańską tradycję i spraszających na Stary Kontynent zagrażający im śmiertelnie (zwłaszcza im!) fundamentalizm islamski. A może wyzwolone kobiety, otoczone metroseksualnymi osobnikami – tęsknią dziś do brutalnej, męskiej, patriarchalnej dominacji? Może – z tych samych powodów – pederaści omdlewają na widok nieskażonych cywilizacją, młodych i jurnych imigrantów z Afryki i Azji?
Nie po raz pierwszy nasze przywiązanie do tradycyjnych wartości (czyli – wg definicji Zachodu – zacofania) – daje nam szansę przetrwać. Polska zawsze odradzała się wtedy, gdy nasi sąsiedzi pogrążali się w biedzie (czytaj: pomorach, demoralizacji, konfliktach, wojnach). I odwrotnie: upadaliśmy, gdy oni byli zjednoczeni, a my – targani swarami, korupcją, zdradą, głupotą – nie potrafiliśmy dostrzec zagrożeń.
Cogito ergo sum! I tyle w temacie. Jako twórca dodam jeszcze moją parafrazę dewizy Kartezjusza : Czuję, więc jestem! I tej staropolskiej wrażliwości życzę dziś wszystkim rodakom! A wszelkiej maści kodziarzom i totalnej opozycji, śpiewającym nieudolnie „Odę do radości” miast „Mazurka Dąbrowskiego” radzę wyjechać w okolice Malmoe, Marsylii czy Brukseli i organoleptycznie doświadczyć multikulturowej Unii. Ich wymarzonej ojczyzny…
PS W sprawie uczuć odwołuję się do poezji naszego Wieszcza; poniżej przepiękna ballada z tekstem Mickiewicza SEN. Jeden z najpiękniejszych utworów o miłości. Oczywiście – heteroseksualnej…
Cała płyta „Zayazd u Mistrza Adama” dostępna już na You Tube:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/blogi/336607-unio-ojczyzno-moja