Polska dynamiką... i tekturą stoi. To, co się dzieje w Polsce, to już nie jest wyłącznie kryzys finansowy i gospodarczy, to jest upadek państwa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. kprm
fot. kprm

W powodzi informacji dotyczących agresji Rosji na Ukrainie i zabiegów krajów zachodnich wokół wymyślenia sankcji, które nie zaszkodzą ich interesom z imperium Putina, uwadze Polaków umknęły dane Głównego Urzędu Statystycznego o dynamice wzrostu produkcji w lutym 2014 roku, oczywiście w porównaniu. Dynamikę ocenił pozytywnie ekonomista Bogusław Grabowski z Rady Gospodarczej przy premierze. I jak na doradcę Donalda Tuska przystało wygłosił opinię, zgodnie z którą dane GUS o produkcji sprzedanej przemysłu i budownictwa dowodzą ożywienia w polskiej gospodarce, a poza tym mamy do czynienia "z dodatkowym wspieraniem tego ożywienia rosnącym w siłę popytem krajowym". Pięknie powiedziane, jak za Gierka, który powoływał się na "dynamiczny rozwój" aby "Polska rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej". Jest tak dobrze - zdaniem Grabowskiego - że w tym roku wzrost PKB może wynieść aż 3 procent.

Cóż takiego produkujemy i sprzedajemy? I gdzie notujemy ten wzrost? Otóż w porównaniu z lutym 2013 roku wzrosła produkcja mebli, wyrobów z gumy, i tworzyw sztucznych, z mineralnych surowców niemetalicznych, z drewna, korka, słomy i wikliny, papieru i wyrobów z papieru w z tym tektury. Oraz produkty z dziedziny elektroniki.

To i owo spadło, w tak nieistotnych dziedzinach jak wytwarzanie i zaopatrywanie w energię elektryczną, gaz, parę wodną i gorącą wodę. Ale kto by się tym przejmował, komu potrzebna jest para wodna, co innego koszyczek z wikliny albo pudło z tektury, w którym można przechowywać niezapłacone rachunki za gaz, światło i gorącą wodę i wezwania do uregulowania rat kredytu w walutach własnych lub obcych, o zapowiedziach wizyty komornika nie zapominając. Zwykły obywatel III RP nie umywa się do rozumienia ekonomii i opowieści Grabowskiego o wzroście PKB o 3 procent rok do roku. Te zapowiedzi jakoś dziwnie nie wpływają na wzrost optymizmu w jego własnej kasie. On wie swoje, na przykład, że zarabia tyle samo co przedtem, ale ceny żywności wzrosły o 20 procent rok do roku. Chleb podrożał, ale za to staniały modne koraliki, których nie kupi, bo nie są mu do niczego potrzebne.

Właśnie mamy przykład wzrostu zainteresowania ministra zdrowia Arłukowicza chorymi na raka, którzy będą leczeni i to bez ograniczeń. Zupełnie jak na Zachodzie, kompleksowo i bez limitu, to znaczy bez oglądania się na stan finansów NFZ. I pacjent chory na raka będzie mógł zacząć leczenie już po trzech miesiącach. Jeśli dożyje. A co z pacjentami cierpiącymi na inne choroby? Na przykład czekającymi na operację zaćmy? O nich Arłukowicz pomyśli w następnym dziesięcioleciu. Niedowidzą, niech kupią sobie okulary.

Jest coraz gorzej i wcale się nie zdziwię, jeśli nasz koalicyjny rząd winą za spadek wzrostu obarczy wydarzenia na Ukrainie i płynące z tego konsekwencje dla produkcji oraz sprzedaży. I dla sytuacji w służbie zdrowia. I za stan społeczeństwa, w którym rodzice dzieci niepełnosprawnych nie mogą doprosić się godnego istoty ludzkiej zasiłku pielęgnacyjnego. To co się dzieje w Polsce, to już nie jest wyłącznie kryzys finansowy i gospodarczy, to jest upadek państwa, z wszystkimi tego upadku konsekwencjami. I upadek moralny tak zwanych elit, dla których zaspokojenie własnych ambicji politycznych i materialnych jest ważniejszy od ochrony zdrowia i życia obywateli. Rząd się wyżywi, że przypomnę sentencję Urbana. Co gorsza, Urban miał rację.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych