Rosjanie AD 2014 jak Niemcy AD 1938. Analogie z lat 30. XX wieku całkiem słusznie powracają...

PAP/EPA
PAP/EPA

Przestaje mieć podstawy twierdzenie, że Putin Putinem, ale Rosjanie to inna sprawa. Przynajmniej dla mnie. Po Anschlussie Krymu (dobre określenie Sikorskiego, które od niego pożyczam) Rosjanie z mojego punktu widzenia stają w podobnej sytuacji co kiedyś Niemcy, bezkrytycznie wpatrzeni w Führera.

Jakkolwiek byśmy nie uciekali od analogii z latami 30. XX w., one powracają. Całkiem słusznie, bo i sposób działania Putina jest podobny, i reakcja Zachodu. Gdy dziś rozpatrujemy tamten czas, pojawiają się liczne usprawiedliwienia ze strony tych, którzy z entuzjazmem podnosili prawe ramię do góry, gdy przemawiał Wódz. Bo inni też tak robili, bo bym stracił pracę, bo zwalczył bezrobocie, bo byłem głupi. Część tych usprawiedliwień była zapewne przedstawiana w dobrej wierze. Znamy mechanizm histerii tłumu, wiemy, że w prawdziwym życiu niemal nic nie jest czarne i białe, że tyle może być motywacji, ilu ludzi.

Wszystko to nie powinno jednak zmieniać całościowej oceny niemieckiego społeczeństwa z lat 30. A ta musi być krytyczna: w ogromnej większości było to społeczeństwo fanatycznie oddane chorej i agresywnej idei. W wymiarze etycznym w tym akurat wypadku obowiązuje wyjątkowo odpowiedzialność zbiorowa. Poza bardzo nielicznymi postaciami, które stać było na sprzeciw od samego początku, by wspomnieć choćby młodych idealistów z Bractwa Białej Róży. Ale już z całą pewnością nie dotyczy to kreowanego na antynazistowskiego bohatera Clausa von Stauffenberga.

Dziś w podobny sposób zaczynam patrzeć na Rosjan. Koncert w Moskwie z okazji Anschlussu Krymu był zorganizowany przez władze, ale przecież nie zganiano na niego ludzi siłą i nikt, trzymając im pistolet przy głowie, nie kazał im się cieszyć. Protesty przeciwko reżimowi Putina sprzed paru lat były efemeryczne, milicja (dziś już policja) nie miała najmniejszego problemu, aby się z nimi uporać. Niemal w niczym nie przypominały obywatelskiego sprzeciwu Ukraińców na Majdanie. Był to po części lans celebrytów w rodzaju Kseni Sobczak, po części wegetujących gdzieś na marginesie środowisk opozycyjnych.

Nieco ponad rok temu spędziłem kilka dni w Moskwie. A ci, którzy znają Rosję znacznie lepiej ode mnie, mówią, że jeżeli gdzieś jest jakikolwiek potencjał antytotalitarnego oporu, to jedynie właśnie w Moskwie i Petersburgu. Wspólne wrażenie całej grupy dziennikarzy po spotkaniach z członkami opozycji różnych barw było takie, że rozmawiamy ze zmarginalizowanymi, bujającymi w obłokach marzycielami, którzy zaszyli się w ponurych, małych biurach, gdzieś w suterenach i piwnicach, wydając na kiepskim papierze ulotki o majątku prezydenta, zaś ich faktyczne znaczenie i potencjał są w istocie żadne. Nie dlatego, że są mało inspirujący i niecharyzmatyczni (choć pewnie i to), ale dlatego, że ich krytyka reżimu po prostu nie chwyta.

Zdecydowana większość Rosjan nie widzi bowiem problemu. Ani z zamordyzmem Putina, ani z rozbiorem Ukrainy, ani z nachalną propagandą. No, może w wielkich miastach drażnią ich trochę przywileje oligarchów, może są w stanie zorganizować Ruch Niebieskich Wiaderek w proteście przeciwko nadużywaniu migałek, ale to są zabawy porównywalne z hamletowskimi dylematami polskich hipsterów, jaką kawę zawiesić w knajpie przy Placu Zbawiciela. Nie wynika z tego żaden poważny protest przeciwko samej naturze ustroju Federacji Rosyjskiej. Tam, gdzie uprzywilejowani stają się uciążliwi, Rosjanie trochę się organizują. I takie sytuacje widzieliśmy. Wszystko to kończy się jednak na pewnym poziomie. Przywództwa niewysokiego kagiebisty nikt poza wspomnianym marginesem nie kwestionuje.

Ma to zapewne głębokie przyczyny kulturowe i historyczne. Rosja, jak wiadomo, nie jest zachodem, a jej tradycja polityczna to zbrodnie opryczniny za Iwana Groźnego, zbrodnie Czeki za Lenina i NKWD za Stalina. Mówiąc brutalnie – to chyba właściwy moment, aby przestać traktować rosyjskie społeczeństwo en masse jako zdolne do głębszej refleksji nad charakterem przywództwa w ich państwie i nad własną historią. To po prostu Azja, gdzie władca musi trzymać lud za mordę, inaczej nie zyska sobie szacunku. A lub uwielbia być za mordę trzymany i jeszcze od czasu do czasu potraktowany nahajką.

Piszę to zatem z przykrością, ale też z głębokim przekonaniem: od tego momentu Rosjanie, którzy bezmyślnie łykają Putinowską propagandę, którzy bawili się na koncercie z okazji rozbioru sąsiedniego kraju, którzy tępo wierzą w bzdury o czyhających na Rosję faszystach, którym nie przeszkadza, że na czele ich kraju stoi regularny zbir i bandzior, którzy gotowi są usprawiedliwiać jego działania i którzy bez specjalnego przymusu i straszenia w kolejnych wyborach znowu karnie na tego bandziora zagłosują – oni wszyscy są współwinni temu, co się stało i stanie z Ukrainą. I tego, co jeszcze bandycki reżim, rządzący w Moskwie, nam gotuje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych