Śp. Prezydent Lech Kaczyński: "Zadaniem rządu Rzeczypospolitej nie jest utrzymywanie za wszelką cenę dobrych stosunków z jakimkolwiek krajem"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

47 miesięcy temu straciliśmy najlepszego prezydenta wolnej Polski. Przypominamy wykład śp. Prezydenta wygłoszony podczas spotkania ze studentami w Gorzowie Wielkopolskim 1 kwietnia 2009 roku, a poświęcony stosunkom polsko-niemieckim.

Szanowna Magnificencjo!

Szanowni Państwo!


Nie zamierzam dzisiaj przedstawiać jakiegoś swojego „wyznania wiary” w sprawie stosunków polsko-niemieckich. Temat wykładu jest dobrany dobrze, bo jesteśmy niedaleko od niemieckiej granicy – pewnie usłyszę, że stąd jest 130 kilometrów do Berlina, a do Warszawy ponad 400. Wiem o tym, ale to nie zmienia faktu, że to jest taka sama Polska jak Warszawa. A składanie oświadczeń politycznych w tej sprawie, która jest niezmiernie złożona, zachowam sobie na inne okazje. Dzisiaj chciałbym powiedzieć jednak o pewnych plusach i pewnych minusach, o historii, o problemach…

Zacznijmy od tego, że nie będę mówił o czasach najwcześniejszych, o długiej i skomplikowanej historii, choćby dlatego, że Niemcy – wiem to z rozmów z niemieckimi politykami, ale także i z intelektualistami – sytuują się w historii troszeczkę inaczej, niż my ich sytuujemy, niż nas uczono. Ja mówię o moim pokoleniu, Państwa także – zarówno tych o kilkanaście lat młodszych, jak i o kilkanaście lat starszych ode mnie. Jeżeli mówimy o początkach naszej historii, o okresie Mieszka I, bitwy pod Cedynią, Bolesława Chrobrego, Mieszka II z najazdem na Niemcy, o okresie, kiedy po raz ostatni w Krzyszkowie było złożenie hołdu lennego przez Bolesława Kędzierzawego w 1157 roku, to my przez cały czas mówimy o Niemczech. Oczywiście była to pewna kontynuacja tradycji europejskiej związanej z uniwersalizmem cesarstwa rzymskiego. Pamiętajmy, że ciągle jeszcze istniało cesarstwo wschodnie, istniało i długo miało istnieć. Jeżeli idzie o cesarstwo zachodnie, to pierwszą próbą odbudowy było państwo Karola Wielkiego, czyli rok 800, koronacja na cesarza. Natomiast Niemcy, kiedy się z nimi rozmawia, uważają, że w istocie utworzyli swoje państwo dopiero wraz z cesarstwem już niemieckim w roku 1871, czyli zaledwie 138 lat temu; że dopiero wtedy, gdy wokół Prus, ale bez Austrii, zjednoczyło się ówczesne cesarstwo – to cesarstwo, którego nie możemy wspominać dobrze, Polakom nie wolno go dobrze wspominać – że dopiero od tego momentu mamy historię Niemiec. Tak więc mamy tutaj pewną konfuzję. My to widzimy inaczej, Niemcy widzą to inaczej.

Okres międzywojenny był okresem trudnym w naszych relacjach. Niezwykle trudnym ze względu na to, że Wersal to nie był traktat pokojowy, który by satysfakcjonował tych, którzy przegrali wojnę. Z reguły jest przecież tak, że ci, którzy wojnę przegrywają, nieszczególnie są usatysfakcjonowani warunkami pokoju. A wśród warunków pokoju znalazła się odbudowa polskiego państwa. Według - w jakimś zakresie - planu Wilsona , ale także z Wielkopolską i częścią Śląska. Obydwie te prowincje wywalczone z bronią w ręku i obydwie nie w całości. A przypominam, że Śląsk w czasach I Rzeczypospolitej leżał po stronie cesarstwa, leżał po stronie niemieckiej, a wszedł w skład II Rzeczpospolitej (mówiąc: I Rzeczpospolitej, nie rozumiem całej historii Polski, tylko okres mniej więcej od połowy XV wieku). Natomiast dzisiaj odwiedziłem gminy należące obecnie do Ziemi Lubuskiej, które należały do I Rzeczpospolitej, ale nie weszły w skład drugiej – przed godziną byłem w Skwierzynie. Nie udało ich się odzyskać w ramach Powstania Wielkopolskiego. To bardzo nieliczne gminy, ale przecież tak jest.

Warunki aktu, który potocznie nazywa się kapitulacją z 11 listopada 1918 roku, choć w istocie był zawieszeniem broni – kapitulacja była w roku 1945 – w zasadzie pozostawiały Wielkopolskę Niemcom. Później nastąpiły wydarzenia, w których Polska, nasz naród, Wielkopolanie, wzięli bardzo aktywny udział. Zmieniało to stan rzeczy. Wielkopolska prawie w całości przypadła naszemu krajowi. Był problem Śląska. Tam sytuacja była jeszcze trudniejsza, bo właśnie te ziemie nie wchodziły w skład I Rzeczpospolitej. Trudny problem Pomorza, korytarza dla państwa niemieckiego, które zostało podzielone. No i generalnie rewizjonizm jako podstawowa zasada polityki niemieckiej, realizowana początkowo nieśmiało, później, już w latach 1923-1929 nieporównanie śmielej przez ówczesnego niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gustava Stresemanna. Następnie rządy Adolfa Hitlera, początkowo wielkie napięcie, próba pacyfikacji tych stosunków przez pakt o nieagresji. No i lata 1938-1939 – znane. Później okupacja. Ona się skończyła 64 lata temu – chodzi o ziemie, które wchodziły w skład II Rzeczpospolitej. Jeśli idzie o ziemie, które dzisiaj wchodzą w skład Rzeczypospolitej, choć nie w całości, były już wtedy w rękach Polski…

Po wojnie powstały dwa państwa niemieckie. Dla niektórych to dzisiaj sprawa jakby oczywista. Trzeba pamiętać, że powstały one ze względu na podział poczdamski, w ramach którego ziemie zachodnie, na których dzisiaj jestem, a Państwo mieszkacie, przypadły naszemu krajowi. Poza tym Niemcy zostały podzielone na strefy okupacyjne. Berlin miał szczególny status. Powstało państwo zachodnioniemieckie – Bizonia, Trizonia, w końcu w 1949 roku Republika Federalna Niemiec – i przygotowana pewnie dużo wcześniej, ale rzekomo powstała w odpowiedzi na utworzenie Republiki Federalnej Niemiecka Republika Demokratyczna, NRD, która przez dziesiątki lat byłam naszym sąsiadem tu na zachodzie. Było to państwo komunistyczne o wyjątkowo silnym reżimie ideologicznym, o reżimie nieporównanie brutalniejszym niż polski komunizm – wszyscy wiemy przynajmniej o Stasi. Państwo władające około 17 milionami Niemców. Ten reżim musiał uznać granice Polski słynny traktat zgorzelecki z roku 1950. To była granica uznana przez NRD, ale nieuznawana powszechnie przez wszystkie kraje. Polska przez wiele lat, wszystko jedno jaka była, miała taką sytuację, że znaczna ilość państw europejskich oficjalnie nie uznawała zachodniej granicy. Świetnie pamiętam – jako dziecko, bo wcześnie zacząłem się interesować polityką – pierwsze wypowiedzi Charlesa de Gaulle’a o tym, że ta granica jest nienaruszalna. Natomiast Republika Federalna Niemiec stała na stanowisku, po pierwsze - nieuznawania Niemieckiej Republiki Demokratycznej – ba, istniała tak zwana doktryna Hallsteina, która zakładała, że jeżeli jakiś kraj uzna Niemiecką Republikę Demokratyczną, to Republika Federalna nie będzie utrzymywała z nim stosunków dyplomatycznych, Ale był jeden ważny wyjątek, tym wyjątkiem był Związek Radziecki. Walter Hallstein, niemiecki dyplomata, to zresztą człowiek, który odegrał istotną rolę, bo był pierwszym przewodniczącym Komisji Europejskiej. Jeszcze oczywiście w ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.

Tak sytuacja wyglądała mnie więcej do drugiej połowy lat sześćdziesiątych, aż w Niemczech najpierw w 1966 roku powstała tak zwana Wielka Koalicja, czyli socjaldemokraci po raz pierwszy zostali dopuszczeni do udziału w rządzie – jeszcze nie do urzędu kanclerskiego. Wtedy Kurt Kiesinger był kanclerzem przez trzy lata jako następca Ludwika Erharda, z kolei Erhard był następcą Konrada Adenauera. Wicekanclerzem i ministrem spraw wewnętrznych był były burmistrz Berlina Zachodniego i już wtedy przywódca socjaldemokratów Willy Brandt, który jakby zaczął zmieniać politykę wobec Rosji i Polski. W roku 1970 był traktat ze Związkiem Radzieckim – niewątpliwie była to postać państwa rosyjskiego – a w grudniu 1970 doszło do traktatu o wstępnym uznaniu granicy z Polską. To były dosłownie ostatnie dni rządu Władysława Gomułki, 7 grudnia 1970 roku. Z punktu widzenia ówczesnej demokracji Polski Ludowej, a także i obiektywnych interesów Polski – powtarzam: niezależnie od tego jaka ona by nie była – był to istotny sukces. Sukces, który w sensie politycznym został przez ówczesnego pierwszego sekretarza partii szybciutko zmarnowany. Kilka dni później nastąpiły znane wydarzenia w Gdańsku i 20 grudnia pierwszym sekretarzem KC został Edward Gierek. Ale dla Polski była to sprawa istotna. W 1972 roku po ciężkiej dyskusji Bundestag ratyfikował ten układ i od tej pory istnieją stosunki dyplomatyczne między Republiką Federalną Niemiec i Polską.

Oczywiście, PRL w dalszym ciągu podtrzymywało przyjaźń z Niemiecką Republiką Demokratyczną, pozorną zresztą, bo bardzo na przykład złe były stosunki Władysława Gomułki z Walterem Ulbrichtem. To już wtedy po raz pierwszy – ci z Państwa, którzy pochodzą z tej ziemi, to wiedzą – można było przekraczać granicę bez paszportu, przez kilka lat w latach siedemdziesiątych.

Nadszedł rok 1989. Chciałbym bardzo mocno zwrócić uwagę, że wydarzenia, które dzisiaj uchodzą za koniec systemu, czyli obalenie Muru Berlińskiego, byłyby całkowicie niemożliwe bez wydarzeń w Polsce – bez Okrągłego Stołu, przy wszystkich jego wadach, o czym można by było zrobić oddzielny wykład, bez wyborów 4 czerwca i w końcu bez tego, co było niezwykle wręcz istotne, a czego się nie docenia: bez pierwszego niekomunistycznego rządu w tak zwanych - jeszcze wtedy - państwach socjalistycznych, gdy istotą komunizmu była kierownicza rola partii. To była istota komunizmu: kierownicza rola partii wobec społeczeństwa i wobec państwa w sensie aparatu państwowego.


Gdy padł Mur Berliński, stanęła sprawa zjednoczenia Niemiec. Było jasne dla niejednego polskiego polityka już wcześniej, że trudno sobie wyobrazić Polskę jako wolną enklawę na tym terenie. A na zachód od nas leżała Niemiecka Republika Demokratyczna. Byliśmy więc w sytuacji tak paradoksalnej, że z jednej strony zjednoczenie Niemiec jest pewnym zagrożeniem – bo tak uważało moje pokolenie wychowane w pierwszych dziesięcioleciach po wojnie i trudno, żeby było inaczej, to nasza historia, to historia opowiadana w rodzinnych domach – a z drugiej strony, że zjednoczenie Niemiec jest także warunkiem odzyskania suwerenności przez Polskę. Kolejna konfuzja, można powiedzieć. I proszę pamiętać, że kiedy obalano reżim Ericha Honeckera (który zastąpił Waltera Ulbrichta na początku lat siedemdziesiątych), to sprawa zjednoczenia Niemiec wcale nie była taka prosta i taka oczywista. Z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że Michaił Gorbaczow już wtedy pogodził się ze zjednoczeniem Niemiec, ale nie wszystkim w Europie się to podobało. No bo oto powstawało państwo, które już nie tylko, że jest równe Francji czy Wielkiej Brytanii, ale jest wyraźnie od tych krajów większe. A więc konfuzja kolejna. Tyle tylko, że to był, jak sądzę, proces nie do powstrzymania. Niemiecka Republika Demokratyczna przetrwała zaledwie rok po upadku reżimu Ericha Honeckera. Był tam rząd z politykiem, który później się okazał agentem Stasi. W Niemieckiej Republice Demokratycznej, podobnie jak w Polsce, istniały inne partie poza tamtejszą partią komunistyczną SED. No i działacz tamtejszej chadecji, bo i takowa istniała, co zresztą nie przekreślało niezwykle ostrego charakteru reżimu, został premierem. Nazywał się Lothar de Maizière. Ale zjednoczenie było już rzeczą przesądzoną.

Nie dano nam wtedy wziąć udziału w rozmowach dotyczących zjednoczenia, chociaż wydawało się, że Polska powinna w nich uczestniczyć. Zjednoczenie stało się faktem i powstał problem granicy. Tej granicy, która z jednej strony została uznana, ale ostatecznego traktatu nie było. I choć dzisiaj w takiej „pisanej” historii mówi się o tym, że zawarto szybko umowę, to prawda była bardziej skomplikowana. Nie tylko Erika Steinbach głosowała przeciwko ostatecznemu uznaniu granic na Odrze i Nysie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nawet ci politycy niemieccy, którzy później odegrali bardzo pozytywną rolę, jeżeli chodzi o integrację Polski z Europą, wtedy mieli bardzo poważne wątpliwości. Nie oszukujmy się, była mowa o otwartej ranie. Pewien polski polityk, czołowy w tamtych czasach, zresztą czołowy i dzisiaj, spotkał się już roku 1991 z kanclerzem Kohlem i słyszał w tej rozmowie bez przerwy o Ostpolen – chodziło o zachodnią Białoruś, Ukrainę, a także Litwę, jak można zrozumieć, w większej jej części. No i oczywiście polski polityk dobrze zrozumiał, że skoro Ostpolen, to i Ostdeutschland. Stąd też ta rozmowa nie przebiegała w sposób szczególnie pokojowy. Została przez pana kanclerza na długie lata zapamiętana, a także przez tę drugą osobę, jednego z premierów Polski. Ale w końcu, pod naciskiem Stanów Zjednoczonych, Francji, w mniejszym stopniu także Wielkiej Brytanii, sprawa została załatwiona.

Wcześniej były gesty symboliczne, w Polsce już od lat sześćdziesiątych pewne środowiska, zresztą za zgodą władz, podejmowały inicjatywy zmierzające do pojednania niemiecko-polskiego. Aktywne było środowisko warszawskiej „Więzi” – przywódcą był Tadeusz Mazowiecki; aktywne było też środowisko krakowskie z nieżyjącym już profesorem Stanisławem Stommą, choć może nie w tym stopniu. I była słynna msza w Krzyżowej. Była sprawa tak zwanych wspólnot interesów polsko-niemieckich, jak to sformułował minister Krzysztof Skubiszewski – pierwszy minister wolnej Polski w latach 1989-1993. No i był w końcu traktat 1991 o stosunkach dobrosąsiedzkich. Powstał cały system instytucjonalny. Mamy polsko-niemiecką organizację młodzieży, zasłużoną, finansowaną przez obydwa rządy. Milion siedemset tysięcy młodych ludzi z obydwu stron brało udział w przedsięwzięciach związanych z tą organizacją. Mamy Fundację „Polsko-Niemieckie Pojednanie”, która dysponowała znaczną kwotą – chodziło o robotników przymusowych, o odszkodowania dla tych Polaków, którzy pracowali na terenie Rzeszy w okresie II wojny światowej, o świadczenie pomocy ofiarom nazistowskim w Polsce. Istnieje więc rozbudowany system instytucjonalny.

Co więcej – i na ten fakt chciałbym zwrócić szczególną uwagę – w 1999 roku Polska weszła do NATO. W 2004 roku kolejne ważne wydarzenie – wejście Polski do Unii Europejskiej. Jednym z sześciu państw, które podpisały traktat rzymski w roku 1957 ustanawiający Europejską Wspólnotę Gospodarczą, była przecież Republika Federalna Niemiec, kraj, który jest jednym z głównych twórców dzisiejszej wspólnoty europejskiej i dzisiaj największym państwem tej wspólnoty. Czyli jesteśmy podwójnymi sojusznikami. Mamy rozbudowany system instytucjonalny bezpośrednich kontaktów, są też różne plany związane z współpracą przygraniczną. Kanclerz Helmut Kohl w latach dziewięćdziesiątym w sposób istotny przyczynił się do tego, aby Polska mogła się integrować z NATO i żeby weszła na drogę integracji z Unią Europejską. Jak pamiętamy, Kohl był kanclerzem w latach 1982-1998, czyli ustąpił ze stanowiska na wiele lat przedtem, zanim Polska weszła do Unii i bardzo krótko przed tym, gdy Polska weszła do NATO, ale odegrał tutaj niezmiernie pozytywną rolę, to nie ulega wątpliwości. W ogóle w tym okresie, także jeżeli chodzi o strefę Schengen, Niemcy były naszym wyraźnym sojusznikiem. To wszystko jest prawda i to wszystko uczciwie trzeba przyznać.

Czy to oznacza, że w relacjach między nami a Republiką Federalną nie ma żadnych problemów? Otóż są. Jakie to są problemy? Po pierwsze, są pewne kwestie związane z asymetrią umowy z 1991 roku. Jak wiadomo, na terenie Niemiec mieszka wiele osób narodowości polskiej. Problem jest skomplikowany, bo wiele z tych osób, żeby wyjechać z Polski Ludowej, deklarowało narodowość niemiecką w sposób niezupełnie zgodny z rzeczywistością. Był czas, kiedy bardzo chętnie przyznawano tę narodowość ze względów – po prostu nazwijmy to – demograficznych w Niemczech, ale i politycznych. Później sprawy się nieco skomplikowały. Są też ludzie, którzy mieszkają tam od pokoleń, stara górnicza i przemysłowa emigracja… Otóż umowa z 1991 roku przewidywała uznanie mniejszości niemieckiej w Polsce, natomiast nie było mowy o mniejszości polskiej w Niemczech. Łączy się to z dość skomplikowanym problemem definicyjnym, ale w istocie jest to problem wyłącznie polityczny. Ten problem definicyjny polega na tym, że według niemieckiego prawa, które jest zarejestrowane w Radzie Europejskiej – mniejszością narodową są takie grupy osób narodowości innej niż niemiecka, które od wieków zamieszkują na terytoriach należących dzisiaj do państwa niemieckiego. Kto to taki? Fryzowie, Duńczycy, Serbołużyczanie oraz Romowie i Sinti, dwie ostatnie grupy uznawane za grupę mniejszościową. Duńczycy to Szlezwik-Holsztyn, który przecież należał przez wieki do Danii. Fryzowie to Wyspy Fryzyjskie, Serbołużyczanie, a właściwie dwie grupy Serbów o odrębnych językach, to pozostałość po Słowianach Połabskich. Zresztą te osoby mówią na ogół na co dzień językiem niemieckim, co najwyżej znają również język serbołużycki, bardzo zresztą zbliżony do naszego.

Czy to rodzi problemy? Rodzi, na przykład w kwestiach nauki języka. W Polsce języka niemieckiego jako języka narodowego – to znaczy jako języka ojczystego, a nie jako języka obcego – uczy się 32 tysiące uczniów. A w Niemczech, gdzie Polaków jest dużo więcej niż Niemców w Polsce, 6 tysięcy dzieci się uczy polskiego języka jako ojczystego, z czego 4800 dzieci w szkołach polonijnych, a tylko 1200 w niemieckich. Dodatkowo 500 dzieci – sądzę, że chodzi tu i o dzieci, i młodzież, w wieku licealnym – uczy się języka polskiego jako języka obcego. A powtarzam: w Polsce 32 tysiące dzieci i młodzieży uczy się niemieckiego jako języka ojczystego, około 1,5 miliona dzieci i młodzieży w Polsce uczy się języka niemieckiego jako języka obcego. To bardzo dużo, wziąwszy pod uwagę absolutną dominację angielskiego na świecie. Każdy, kto zna Unię Europejską, wie, że nie niemiecki jest drugim po angielskim językiem nauczanym jako obcym. Jest więc problem asymetrii stosunków, zarówno na poziomie samej umowy, jak i na poziomie jej realizacji. Formalnie realizacją zajmują się władze landów, więc jak się rozmawia z rządem federalnym – przypominam oczywistą dla Państwa rzecz, że Niemcy są państwem federalnym i zawsze, z wyjątkiem okresu Trzeciej Rzeszy, takowym były – to jakby kierowanym się jest do innego adresata. Trudny problem...

Inny poważny problem, na który trzeba zwrócić uwagę, to kwestia związana z tak zwanymi wypędzeniami. Nie ma co tutaj wracać do Poczdamu i wcześniej Jałty, do decyzji, które były decyzjami mocarstw, a nie decyzją Polski, . W wyniku tych decyzji z terenów, na których dzisiaj jesteśmy, z terenów Polski zachodniej i północnej – to jest łącznie ponad 100 tysięcy kilometrów kwadratowych naszego terytorium, czyli prawie dokładnie jedna trzecia terytorium dzisiejszej Rzeczpospolitej – wyjechało nie na zasadach dobrowolnych miliony Niemców. Zresztą bardzo znaczna ich ilość opuściła te tereny jeszcze przed wkroczeniem armii sowieckiej. Łączyło się to ze znanymi tragediami, nie będziemy w tej chwili sobie tego przypominać. Przez wiele lat w Republice Federalnej Niemiec istniał urząd ministra do spraw przesiedleńców. Powtarzam: przez wiele, wiele lat. Społeczność polska na ziemiach zachodnich przecież w miażdżącej większości pochodzi nie stąd. Są różne regiony... Ja na przykład część życia spędziłem na wybrzeżu, ale wschodnim. Tam jest pewna część mieszkańców, która jest autochtoniczna w tym sensie, że grupa ludzi niemieckiego pochodzenia pozostała w Gdańsku. Ponadto od wieków mieszkają tu Kaszubi. Natomiast na ziemiach takich jak gorzowskie czy szczecińskie w zasadzie cała ludność została wymieniona. Ale mimo wszystko dzisiejszą społeczność tutaj należy uznać już przecież za zintegrowaną. A tam w Niemczech ten problem istnieje jako problem polityczny związany z prężnym środowiskiem tak zwanych wypędzonych i działalnością pani Eriki Steinbach. To jest działalność, której z punktu widzenia Polski nie da się zaakceptować. Ma ona kilka aspektów. Ja skupię się na tak zwanym „widomym znaku”, czyli na tym, aby w Berlinie zbudować coś, co można najkrócej określić jako muzeum – nawet jeżeli nie będzie ono nosiło oficjalnie takiej nazwy – które wspominałoby wysiedlonych. To środowisko stawia problem wypędzeń jako problem natury ogólnoeuropejskiej. Niepokojący jest też program przedwyborczy rządzącej partii CDU dotyczący wysiedlonych, który po pierwsze mówi o potępieniu wysiedleń niezależnie od ich rodzaju, po drugie mówi o tym, że podstawą Unii Europejskiej jest prawo do dowolnego miejsca zamieszkania. Stąd w ten sposób może być realizowane tak zwane prawo do ojczyzny. Gdy przed 18 już laty odpowiadałem jako ówczesny minister w kancelarii Prezydenta RP za sprawy bezpieczeństwa narodowego, to przewidywałem, że problem będzie jeszcze większy, niż go w tej chwili widzę. Ale ten problem bez wątpienia istnieje.

Niewątpliwy jest on w kilku aspektach. Po pierwsze dlatego, że wiąże się z generalnym rewizjonizmem historycznym. Niemcy przeżyły po wojnie okres denazyfikacji, to jest prawda. W tych ramach walczono również z tradycją niemieckiego nacjonalizmu, chociaż to nie wyczerpuje się oczywiście tylko i wyłącznie w ruchu nazistowskim. Problem jest znacznie szerszy i bardziej skomplikowany. Już od lat mamy do czynienia ze zjawiskami będącymi jakby próbą odwrócenia tej tendencji, która była konieczna do tego, żeby naród niemiecki, który dwukrotnie był przyczyną wielkiej wojny, wbudować w rodzinę narodów europejskich. Natomiast idzie o to, żeby rok 1914, a szczególnie rok 1939 zostały niejako zapomniane. Nie dlatego, że Niemcy nie ginęli w II wojnie światowej – bardzo wielu Niemców zginęło… Przypomnę olbrzymie bombardowania w warunkach, gdy państwa alianckie miały już ogromną przewagę choćby słynne bombardowanie Drezna z 13-14 lutego 1945 roku – nie było szczególnych potrzeb, by coś takiego czynić. Tylko jakoś tej historii się nie przypomina. Przypomina się historię, która wiąże się z wschodnim sąsiadem Niemiec, ale która nie wiąże się z decyzjami podjętymi przez niepodległe państwo polskie. To, używając języka potocznego, zwykłego, ludzkiego, jest nieco irytujące, tak już mówiąc bardziej delikatnie. To w sposób oczywisty psuje relacje polsko-niemieckie. Odpowiedź przewodniczącego Bundestagu Pana Norberta Lammerta na list pana Władysława Bartoszewskiego dotyczący osoby Eriki Steinbach, mnie osobiście nieco niepokoi.

Jest jeszcze jeden problem, który ma długą tradycję w historii naszego narodu i na którym skończę. Mianowicie to jest problem relacji rosyjsko-niemieckich. Często się mówi o Rapallo, o układzie z 1922, który izolowana wtedy Rosja Radziecka – bo formalnie Związek Radziecki powstał w ostatnich dniach 1922 roku – zawarła z Niemcami między innymi dla współpracy militarnej, ale także gospodarczej i w ogóle dla wyrwania się z izolacji. Nie chcę przypominać roku 1939, żeby nadmiernie nie uczyć. Pamiętajmy jednak, że kiedy w XVIII wieku wielkie europejskie państwo, takim niewątpliwie była Polska, traciło niepodległość, to nie padła pod ciosami jednego cesarstwa. Polska padła pod ciosami trzech państw, Rosji, Prus – czyli państwa niewątpliwie niemieckiego, chociaż niewypełniającego swą treścią całych Niemiec – i Austrii. I że najbardziej aktywne były Rosja i Prusy, w tej kolejności. Przypominam, że na przykład Austria nie wzięła udziału w drugim rozbiorze Polski. Oczywiście to jej nie usprawiedliwia, ale warto o tym pamiętać. Czyli prusko-rosyjskie porozumienie legło u podstaw i pierwszego, i drugiego, i w istocie trzeciego rozbioru Polski. Można powiedzieć, że żyjemy dzisiaj w zupełnie innej Europie. Tak, to prawda, ale nie żyjemy w Europie, w której nie ma państw i narodów. Trzeba też pamiętać, że między rokiem 1795 czy 1794 – faktycznie to upadek powstania kościuszkowskiego zakończył byt naszego państwa – a rokiem 1918, jeżeli był konflikt prusko-rosyjski, to tylko w tym okresie, kiedy Prusy zostały w istocie podporządkowane Napoleonowi, a poza tym tego rodzaju konfliktów raczej nie było, szykowały się, można powiedzieć, ale nigdy do nich nie doszło. Co było spoiwem? Te ziemie, które dzisiaj stanowią Rzeczpospolitą Polską. A więc ta relacja zawsze wymaga mądrej, bystrej obserwacji. Nie idzie o to, żebyśmy mieli roszczenia o to, że ponieważ jesteśmy podwójnymi sojusznikami Niemiec, to relacji niemiecko-rosyjskich ma nie być. To byłoby całkowicie nierealne. Ale powstaje na przykład pytanie, po co rurociąg północny. W sensie gospodarczym przedsięwzięcie to się nie broni i na przykład, jeżeli ktoś będzie mówił, że rurociągi pod wodą są najtańsze, to tak, to prawda, tylko nie w warunkach Morza Bałtyckiego. Ze względów ekologicznych, ze względu na olbrzymią ilość min, niewybuchów, zatopionej broni chemicznej, która tam w dalszym ciągu jeszcze jest. Ale to nie jest powód. Powstaje pytanie nie tyle o opór, co upór w tej sprawie. Muszę powiedzieć, że go nie rozumiem. Czyżby ktoś na zachód od nas myślał, że Polska będzie szantażować Niemcy? Doceniam siłę swojego narodu, no ale od Niemców jesteśmy słabsi, to oczywiste. A więc istnieje pytanie i problem: dlaczego, w imię jakich interesów? Opowieści, że to jest przedsięwzięcie prywatne, nie można uznać za do końca wiarygodne. A to, że w Europie istnieje problem broni gazowej – i nie chodzi o pistolety na gaz, tylko inną broń gazową, także naftę – to przecież oczywiste. Powtarzam: ja bym tutaj nie chciał niczego rozstrzygać, ale dla mnie w relacjach polsko niemieckich to pytanie istnieje.

Oczywiście istnieją też problemy związane na przykład z traktatem lizbońskim, ale tutaj można było dojść do porozumienia. I jeżeli ktoś mówi, że Niemcami nie ma co straszyć, to tak, nie ma co straszyć w tym sensie, żeby nam groziła niemiecka agresja. Nie ma co straszyć także tym, że nastąpi regermanizacja naszych ziem zachodnich czy północnych. Ale jest kilka problemów, które należałoby rozwiązać. Czy Polsce byłyby na rękę bardzo dobre stosunki z Niemcami? Tak. Wziąwszy pod uwagę, że rola Niemiec w Unii Europejskiej – także w NATO, chociaż oczywiście tutaj dużo mniejsza – jest faktem, z polskiego punktu widzenia to byłoby rozwiązanie cenne, ale nie na każdych warunkach, a w szczególności nie na tego rodzaju warunkach, że w istocie ustępować powinna tylko jedna strona. Stosunki polsko niemieckie historycznie były bardzo złożone i z tego również trzeba wyciągać wnioski. Trzeba też wyciągać wnioski związane z wewnętrznymi sprawami naszego kraju. Żyjecie Państwo – teraz w szczególności się zwracam do studentów, ludzi bardzo młodych – na tych terenach Rzeczypospolitej, które leżą szczególnie blisko Niemiec, dosłownie o rzut kamieniem, toteż relacje z istoty muszą być bardziej codzienne niż w mojej rodzinnej Warszawie czy nawet w Sopocie, w Trójmieście, które leżą daleko od dzisiejszej granicy polsko-niemieckiej. I ja to całkowicie rozumiem, ale z drugiej strony właśnie tutaj, na tych ziemiach trzeba szczególnie definiować polską tożsamość jako tożsamość dość dużego – nie chcemy przesadzać – europejskiego narodu. Bez tego nie może być pomiędzy Polską a Niemcami takich relacji, jakich we własnym interesie wszyscy czy prawie wszyscy w Polsce – oczywiście w żadnej sprawie nie ma pełnej jedności poglądów – byśmy chcieli. Dziękuję bardzo.

• [Pytanie z sali] – Panie Prezydencie, niestety polityka zagraniczna wobec Niemiec w okresie IV Rzeczypospolitej Polskiej była prowadzona nieudolnie, albo też i celem miało być zniechęcenie do nas kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Angeli Merkel. Na politykę zagraniczną w pewnym okresie można patrzeć przez pryzmat naszych stosunków, biura generalnego oraz sytuacji wewnątrz naszego kraju. Zacznijmy od naszego podwórka. W owym czasie politycy PIS-u, brat i Pan, Panie Prezydencie, prowadzili politykę krótkowzroczną, opartą na ciągłej kontroli słupków poparcia... [...]Czy jest pan gwarantem dobrych stosunków pomiędzy naszymi narodami?

• Lech Kaczyński – Otóż polityka polska w okresie rządów gabinetu Jarosława Kaczyńskiego, ministra spraw zagranicznych Anny Fotygi, przedtem Stefana Mellera, nie była ani prymitywna, ani nieskuteczna. Myślę, że właśnie w tym okresie po raz pierwszy twardo broniono polskich interesów narodowych. Przypominam sobie konferencję w Finlandii w Helsinkach, gdzie byłem z wizytą u pani Tarji Halonen, prezydenta Republiki Finlandii. Jak wiadomo, Finlandia jest członkiem Unii, nie jest członkiem NATO, prowadzi niezwykle ostrożną politykę wobec Rosji. I tam fińska, niezwykle szczera młoda dziennikarka zapytała mnie, czy my w Polsce dalej tak twardo będziemy bronić swoich interesów. Odpowiedziałem, że tak. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że w 2007 roku będą wybory.

Muszę powiedzieć, że w tym właśnie okresie udało się nam załatwić 14 postulatów z naszych 15, jeżeli chodzi o traktat lizboński. Powtarzam: właśnie w tym okresie. Głównym partnerem w trakcie tych rozmów była dla mnie pani kanclerz Merkel. Była partnerem trudnym, nieustępliwym, ale udało się nam dojść do niemal pełnego porozumienia.

To było porozumienie bardzo dobre z punktu wiedzenia Polski choćby dlatego, że system głosowania nicejskiego, który Niemcy uznawały za dyskryminujący dla siebie, został utrzymany aż do roku 2017; dlatego, że została uznana zasada, że poza polityką zagraniczną Unii istnieją także narodowe polityki wewnętrzne – to jest w interesie Polski, zdecydowanie w interesie Polski; po trzecie choćby dlatego, że uzyskaliśmy gwarancje dotyczące polityki energetycznej jako jednego z celów, jakie były w Unii Europejskiej zapisane w traktacie lizbońskim. Także dlatego, że wspólnie z Holendrami, zresztą i Brytyjczykami, udało nam się załatwić to, żeby Unia nie miała zewnętrznych atrybutów państwa. A nie jest w interesie Polski, żeby Unia tego rodzaju atrybuty miała. Polska za długo nie miała niepodległości, żeby tracić ją po raz kolejny. Podaję tylko przykłady tych rzeczy, które udało się załatwić w trakcie rozmów Jarosława Kaczyńskiego, Anny Fotygi i – to chciałem mocno podkreślić – moim.

Można stać na stanowisku, że każdy, kto nie stoi na baczność przed silniejszymi, ten prowadzi politykę nieudolną. Ale jeżeli może nie tyle Pan, co Państwo chcecie, to ja mogę tutaj pewne rzeczy wyjaśnić. Na czym polegała ta straszliwa niechęć do byłego ministra spraw zagranicznych? Otóż po roku 1989 w Ministerstwie Spraw Zagranicznych powstał pewien układ stosunków, na który zasadniczy wpływ miał człowiek skądinąd wielce zasłużony dla Polski, cieszący się moim osobistym szacunkiem i osobistą sympatią, mimo że nasze drogi się rozeszły, czyli nieżyjący już niestety profesor Bronisław Geremek.

On był ministrem spraw zagranicznych krótko, około dwóch i pół lat. Zresztą bardzo dobrze, że tam był, to mu się, można powiedzieć, należało. Natomiast przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych był przez wiele, wiele lat. Miał niezwykle istotny wpływ na coś, co w języku potocznym w Warszawie, przynajmniej na Szucha (tam się mieści MSZ), nazywa się „gmachem”. Na ów „gmach” składała się po części grupa ludzi, która przyszła do Ministerstwa po roku 1989, ludzi z uczelni, bardzo często doktorów, w tym ludzi zdecydowanie młodych, trochę ludzi starszych, profesorów, którzy później z tego resortu odeszli. Ta grupa wymieszała się z grupą osób, które funkcjonowały w tym ministerstwie już wcześniej, bardzo często absolwentów Instytutu Stosunków Międzynarodowych w Moskwie,k czyli MGIMO. Do dzisiaj w Ministerstwie Spraw Zagranicznych mamy absolwentów MGIMO.

Również w tym okresie udało się zaawansować rozmowy, a później już mnie osobiście doprowadzić do tego, żeby zawrzeć umowę w sprawie tarczy. To już jest polityka amerykańska Unii Europejskiej.

Jeżeli zaś chodzi o moje osobiste stosunki z panią kanclerz Merkel, to oczywiście należałoby się też jej zapytać o wzajemność, ale one są dobre, zdecydowanie dobre. To jest osoba, z którą się interesująco rozmawia, wszystko jedno, czy to trwa godzinę, czy 10 godzin, bo i tak wyglądają rozmowy. Ale zadaniem rządu Rzeczypospolitej nie jest utrzymywanie za wszelką cenę dobrych stosunków z jakimkolwiek krajem. Zadaniem rządu i prezydenta Rzeczypospolitej jest obrona interesów Polski i sądzę, że w latach 2005-2007, tak samo jak wyniki gospodarcze były nieporównywalnie lepsze niż teraz, tak samo i nasza sytuacja w polityce międzynarodowej była, można powiedzieć, mniej skomplikowana niż w tej chwili. Tak bym to, Szanowny Panie, określił.

 

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych