PISF, „Smoleńsk” i Złote Węże. Czy Instytut przyzna się do współfinansowania knota Kidawy-Błońskiego?

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

W marcu, w okolicach Oskara, nagród dla najlepszych produkcji ostatniego sezonu, w Stanach Zjednoczonych przyznaje się także  Złote Maliny – z kolei dla produkcji najfatalniejszych. Ameryka ma swoje Oskary i Złote Maliny, Polska ma Złote Orły – nagrody dla najlepszych - oraz Złote Węże, dla filmów – zakalców, tegoroczny finał - 1 kwietnia.

Akademia Węży ogłosiła właśnie swoje nominacje, w 12 - dodajmy, kategoriach. Do Złotego Węża w trzech kategoriach – dla najgorszego filmu roku, najbardziej żenującego filmu na ważny temat oraz dla najgorszej reżyserii – kandyduje  „W ukryciu” Jana Kidawy – Błońskiego, męża rzeczniczki rządu Donalda Tuska. Film otrzymał, założę się, że bez specjalnych kłopotów, dotację Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Więcej, podczas akcji reklamowej wszędzie widać było dumną deklarację „współfinansowany przez PISF”. Publiczne pieniądze zostały wyrzucone w błoto, powstał obraz, kompromitujący polską kinematografię oraz komisję, która przyznała dofinansowanie. Ciekawe czy teraz, po ogłoszeniu kandydatów do najgorszego filmu roku, PISF równie skwapliwie przyzna się do współfinansowania tego knota?

Film Kidawy – Błońskiego „W ukryciu” przemknął przez kina jak meteor, zbierając szczątkową widownię, o poprzednim filmie Antoniego Krauzego „Czarny czwartek”, który został zrealizowany w 2011 roku, mówi się z uznaniem do dziś. Ale to właśnie Antoniemu Krauzemu, mistrzowi polskiego kina od słynnego debiutu „Palec boży”, PISF odmówił dofinansowania. Warto dodać, że tematem „Smoleńska” jest prawdziwy dramat narodowy, utrata wielkiej części konserwatywnych elit politycznych, a „W ukryciu” – wymyślony nad biurkiem scenarzysty lesbijski romans Polki i Żydówki - żeby było pikantniej – komunistki, z II wojną światową w tle.

W Wielkiej Brytanii także był kiedyś PISF, a nazywał się UK Film Council. Został powołany po zwycięstwie wyborczym Partii Pracy w 1997 roku, jako instytucja, która koordynuje i finansuje wszystkie etapy produkcji filmowej, od scenariusza do dystrybucji. Na jej czele postawiono znakomitego reżysera Alana Parkera, ustalono, że będzie otrzymywał rocznie ok. 25 mln dotacji państwowych i 30 mln z pieniędzy loteryjnych, z przeznaczeniem na 10-12 fabuł, ok. 5 mln „inwestycji w przyszłość”czyli nowe scenariusze, i tyle samo na eksperymenty. Film Council miał także finansować British Film Institute i zająć się promocją i dystrybucją filmów. A minister Gordon Brown wprowadził do systemu podatkowego Sekcję 48, co dla produkcji oznaczało oszczędność ok. 20% ogólnych wydatków. I tak za sprawą pomocy państwowej, narodziło się Nowe Kino Partii Pracy. Pojawiła się nowa generacja „młodych gniewnych lat 90.”, Cattaneo, Herman i Winterbottom, oraz nowi aktorzy jak Robert Carlyle, Brenda Blethyn i Tymothy Spall.  Zaczęło się wspaniale, od „Orkiestry”, „Trainspotting”, „Goło i wesoło”, a potem były przeboje jak „Notting Hill”, ”Jej wysokość pani Brown” czy „Zakręcić jak Beckham”.  Zza Oceanu zaczął napływać kapitał w postaci ekip amerykańskich, z głębokiego snu przebudziły się studia Pinewood, Teddington i Twickenham, niedługo potem produkcja osiągnęła ok. 100 filmów rocznie. I tak za sprawą UK British Council rozpoczął się boom angielskiego kina.

Ale już po kilku sezonach widać było usterki systemu. Z jednej strony wyradzanie się formuły tematycznej, z drugiej – niedopracowanie całego mechanizmu. W wyniku przeideologizowania, tutejsze ekrany zostały zalane przez niskobudżetowe dramaty społeczne, opowiadające o tragicznym losie „nieuprzywilejowanych”, bezrobotnych i bezdomnych, alkoholików i narkomanów, trudnej młodzieży i jeszcze bardziej dysfunkcyjnych dorosłych, rozgrywające się w ponurych blokowiskach councilowskich. No bo niby o czym miało opowiadać Kino Partii Pracy?!  Wszystkie te obrazki były do siebie podobne jak klony owcy Dolly: niskobudżetowe, niedopracowane, o bardzo widocznym lewicowym nastawieniu, z agresywnymi, roszczeniowymi i wiecznie pijanymi przedstawicielami brytyjskiego lumpenproletariatu w rolach głównych. Przecież „nieuprzywilejowani” mają prawo do frustracji, prawda? „Nic doustnie”, „Mam na imię Joe”,czy „Pokój dla Romeo Brassa”, to jedynie kilka przykładów tych kłopotów. Obok nadmiernego upolitycznienia, inną cechą typową dla tej produkcji było ich anty-chrześcijańskie i antykatolickie nastawienie: patrz: „Siostry magdalenki” Mullana, „Mały Liam” Frearsa czy „Vera Drake” Leigh.  A z drugiej strony – programowe wspieranie tematów, promujących mniejszości seksualne i etniczne. Takie projekty zawsze mogły liczyć na wsparcie  finansowe UK Film Council.  I jeszcze jedna cecha  charakterystyczna: z kinematografii wyparowało  - zbyt mieszczańskie i konserwatywne! - kilka gatunków filmowych, które stanowiły dotąd dumę brytyjskiego kina: „heritage cinema”, adaptacje literackie, dramaty historyczne i kostiumowe. Takie zjawiska zawsze niepokoją, bo zubożają kulturę, co więcej  - godzą w jej egalitaryzm. UK Film Council kiedyś robił to, co dziś jeszcze wyprawia polski PISF.

Ale już po kilku sezonach można było zaobserwować zmęczenie tej formuły. Publiczność brytyjska – oczywiście prócz lewicowych elit – nie chciała tych filmów oglądać. Wyjątek stanowiły prace takich autorów jak Mike Leigh, Ken Loach, ale i oni lądowali jedynie w kinach studyjnych. Nie chciała ich oglądać szeroka publiczność, nie kupowali kiniarze,  na amerykańskie multipleksy takie filmy nie miały żadnych szans, a UK Film Council nie zadbał o własną sieć dystrybucyjną. I tak mnóstwo pieniędzy podatników zostało utopionych w błocie, o czym zaczęły mówić także media.  UK Film Council  stał się  twierdzą  laburzystów, i  żaden projekt, który prezentował  konserwatywny punkt widzenia, słabość do brytyjskiej historii czy tradycji,  nie  otrzymywał dotacji  pieniężnej.  No ringing bells? Nic nam to nie przypomina?

Aż przyszedł maj 2010 roku i zwycięstwo wyborcze Partii Konserwatywnej. I nie minęło pół roku, jak  ówczesny minister kultury, mediów i sportu Jeremy Hunt poinformował środowisko o planach likwidacji UK Film Council.  Wszyscy wiedzieli dlaczego, ale oficjalna argumentacja była taka: że kryzys zmusza państwo do oszczędności, że Instytut zatrudnia aż 75 osób, i „taki ruch pozwoli zedrzeć z produkcji całą otoczkę biurokracji i zapewnić wyższe sumy na sama realizację”. Ale kiedy minister dodał, że „w ten sposób zaoszczędzi się ok. 3 mln funtów rocznie aby przekazać je wprost do sektora produkcyjnego”, stało się jasne, że chodzi o otwarcie brytyjskiej kinematografii na inne poglądy polityczne niż jedynie labourzystowskie. Minister dodał jeszcze, że państwowe dotacje w wysokości 60 mln rocznie nadal będą zasilać przemysł filmowy, choć  nie powiedział jakimi kanałami.  Oczywiście, zaczęło się pandemonium, bo przecież był to cios w samą kieszeń czyli w samo serce lewicowego establishmentu. Protestował Alan Parker i Mike Leigh,  Ken Loach, Emma Thompson i Chris Hampton, a 55 aktorów i aktorek wysłało di Daily Telegrapha list protestacyjny. I co? I nic.  60 mln państwowych pieniędzy nadal zasila produkcję / przy okazji powiem, jakimi kanałami/, brytyjska kinematografia kwitnie, Hollywood skarży się, ze amerykańskie produkcje wędrują na Wyspy, gdzie świetne i tańsze studia,  usługi i odpisy podatkowe. Tyle, że rozbita została lewicowa twierdza UK Film Council, która pozwalała uprawiać zawód  jedynie połowie środowiska filmowego.  Przyszły polski rząd konserwatywny także czekać będzie  trudne zadanie: jak zapewnić Polakom egalitarny, równy dostęp do kultury, a środowisku filmowemu – równy dostęp do pracy.  Niezgoda na dofinansowanie „Smoleńska” Krauzego,  to kolejny sygnał, że egalitaryzm w przemyśle filmowym, to u nas wciąż towar deficytowy.

 

Komentarz opublikowany na portalu SDP.PL. Polecamy!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.