Grozi nam ciche bankructwo polskich miast – czemu rząd nic w tej sprawie nie robi? " Samorządy najczęściej ukrywają długi, wypychając je do własnych spółek"

Fot. wPolityce.pl, Gił
Fot. wPolityce.pl, Gił

Choć nie usłyszymy o tym w największych mediach pełnych propagandy sukcesu, przypominającej coraz bardziej schyłek dekady Gierka, zegar odmierzający wielkość naszego zadłużenia tyka coraz szybciej. A o ile czasem jeszcze przemknie gdzieś wzmianka o bilionie krajowego długu publicznego, o tyle całkowicie umyka uwagi inny problem, który także powinien uruchomić sygnał alarmowy: niebezpiecznie rosnące zadłużenie samorządów. Wynosi ono obecnie 70 mld zł, co oznacza, że przeciętna rodzina została przez władze swego miasta czy gminy zadłużona na 8 tys. zł. A wszelkie pożyczki mają to do siebie, że kiedyś trzeba je będzie spłacić. Z odsetkami…

Przy każdej decyzji samorządu o zaciągnięciu nowego kredytu walczą ze sobą dwie racje. Z jednej strony rozsądek mówi, że najlepiej mieć zrównoważony budżet, nieobciążony koniecznością spłacania długów. Ale z drugiej mieszkańcy, którzy raz na 4 lata stają się też wyborcami, chętnie widzą przecież nowe wodociągi, drogi, mosty, linie tramwajowe, szpitale, teatry i przedszkola. A także, niestety, nie zawsze sensowne inwestycje, jak aquaparki i stadiony. Bo sedno sprawy tkwi wszak nie w tym, czy inwestować, ale jak to robić rozsądnie i efektywnie.

Warto o tym pomyśleć teraz, gdy jesteśmy u progu nowej perspektywy finansowej UE, w ramach której samorządy mają otrzymać 107 mld zł. Aby jednak wykorzystać te środki, ich wkład własny musiałby wynieść 60 mld. Natomiast wkład budżetu centralnego to tylko 11 mld. Oznacza to, że samorządy będą musiały nadal w szybkim tempie się zadłużać. Tymczasem rząd nie ma recepty na inne - niż dalsze zaciąganie pożyczek - sposoby sfinansowania ich wkładu własnego do projektów z UE.

Ministrowie, z Elżbietą Bieńkowską odpowiedzialną za rozwój regionalny na czele, przekonują oczywiście, że nie ma się czym martwić, bo samorządy są w dobrej kondycji finansowej, ale czy to prawda? Wystarczy przespacerować się po starych chodnikach lub przejechać po pełnych dziur ulicach, czy przypomnieć problemy z finansowaniem szkół i przedszkoli w dowolnym polskim mieście, by zobaczyć jaki jest stan faktyczny.

Poważne problemy z finansami samorządów zaczęły się, gdy w 2008 r. rząd Platformy obciążył je m.in. z tytułu ulg prorodzinnych. Ich budżety zostały wtedy wybite ze stanu równowagi finansowej i popsuto system, który całkiem dobrze funkcjonował. Następnie doszły kolejne obciążenia np. w oświacie, za którymi nie poszły w ślad dotacje z budżetu państwa. W rezultacie obecnie sytuacja wielu samorządów budzi obawy co do ich zdolności do wytworzenia nadwyżki budżetowej i spłaty długów. A aż 150 z nich przekroczyło już oficjalnie dopuszczalny wskaźnik zadłużenia, czyli 60 proc. długu do dochodu rocznego.

W dodatku, podobnie jak zadłużenie państwa, także w przypadku samorządów jest ono w rzeczywistości znacznie większe, gdyż duża jego część jest ukryta. Samorządy najczęściej ukrywają długi, wypychając je do własnych spółek. Już w 2011 Instytut Kościuszki alarmował, że podawane do publicznej wiadomości dane finansowe miast nie odzwierciedlają w pełni ich kondycji finansowej, gdyż aż połowa miast wojewódzkich faktycznie przekraczała już wtedy 60-proc. wskaźnik zadłużenia. W Szczecinie, Poznaniu, Łodzi, Wrocławiu i Krakowie wynosił on nawet ponad 80 proc., a w Warszawie, Rzeszowie i Lublinie przekraczał 60 proc. A przecież od tamtej pory zadłużenie spółek komunalnych także wzrosło...

Najlepiej zobaczyć można, do czego prowadzi polityka zaciągania kredytów bez opamiętania na konkretnym przykładzie. W Lublinie na początku 2007 r., gdy PiS oddawał władzę w mieście, zadłużenie wynosiło 190 mln zł. W ciągu siedmiu lat, kiedy rządzi PO, wzrosło aż o 800 mln! Na koniec 2014 roku ma osiągnąć 1,2 mld zł. Oznacza to, że aby spłacić obecny dług każdy lublinianin, od niemowlaka do emeryta, musiałby zapłacić ponad 3 tys. zł, czyli czteroosobowa rodzina – ponad 12 tys.

Najgorsze, że znaczna część pożyczonych środków przeznaczona została na inwestycje, które nie tylko są niepotrzebne, ale będą bardzo kosztowne w utrzymaniu. Najlepszym przykładem jest tu stadion, który będzie kosztował ponad 200 mln zł. W mieście, które nie ma drużyny ani w ekstraklasie, ani w pierwszej lidze, budowany jest stadion którego utrzymanie roczne liczone bez amortyzacji to co najmniej 25 mln zł.

Istnieje obawa, że podobnie jak inne zadłużone miasta Lublin będzie musiał zacząć wyprzedawać majątek miasta, w pierwszym rzędzie spółki komunalne. Mieszkańcy najbardziej obawiają się prywatyzacji elektrociepłowni, co mogłoby skutkować podwyżką kosztów ogrzewania.Jeśli taka nieodpowiedzialna polityka, która ma miejsce nie tylko w Lublinie, ale i w setkach innych samorządów, będzie kontynuowana, to wiele miast czeka ciche bankructwo. Rząd, zamiast pustej propagandy, powinien zacząć działać. Mógłby np. inaczej rozłożyć ciężar wkładu do projektów unijnych pomiędzy sektorem centralnym i samorządowym. Niestety, na razie samorządy są pozostawione same sobie.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.