Testament płk. Kuklińskiego. III RP, na rzecz której poświęcał życie, późno i z oporami uznała jego zasługi, nie przyjęła go z należną czcią jako swego bohatera...

materiały prasowe
materiały prasowe

Pułkownik Kukliński zostawił nam poważne zadanie do odrobienia. Kiedyś odrobili je po swojemu ci, co skazali go zaocznie na śmierć i infamię, na wieczne, w swoim mniemaniu, zapomnienie, na karę „damnatio memoriae”, która wyraża ponure, ale złudne przekonanie o panowaniu nad ludzkimi dziejami. Było to w orwellowskim roku 1984. Wielu trzyma się nadal tego wyroku, jakby później już nic się nie zdarzyło, chcąc napiętnować zdradą na wieki człowieka, który ratował nas, jak można sądzić, przed III wojną światową. Zadziwiająca pewność siebie demiurgów, którym wydawało się, że mają pełną władzę nad rzeczywistością.

Państwo nazywane III RP również nie zdało egzaminu wyznaczonego przez pułkownika Kuklińskiego. Nie tylko nie zrehabilitowano go niejako z marszu zaraz po 1989 roku, ale i honorowano poniekąd tych, co go skazywali i chcieli pozostawić w niesławie. Hańbą była amnestia, która objęła go razem z takimi pospolitymi zbrodniarzami jak uwolniony niedawno Mariusz Trynkiewicz. Dla wielu postał nadal szpiegiem i zdrajcą. Stosunek III RP do pułkownika stał się z czasem miarą uczciwości i sprawiedliwości, moralnej orientacji, faktycznej zmiany tego państwa, które powstawało po Okrągłym Stole i wyborach 4 czerwca 89 . Jak dotąd, miarą negatywną. Jeśli nie chciano lub nie potrafiono zdjąć z niego piętna zdrady, to znaczy, że III RP była kontynuacją PRL, to dowód, że jej fundamenty są postkomunistyczne, że zmiany były fasadowe i powierzchowne.

Kto był zdrajcą?

Czy po ćwierćwieczu III RP jest w ogóle jeszcze problem pułkownika, prócz może wstydu i zażenowania państwem, które powstało po 1989 roku? Czy jego sprawa sama z czasem się nie wyjaśniła i nie rozwiązała, pomijając spadkobierców PRL oraz tych, co nie podejmą wysiłku zrozumienia postawy i wyboru pułkownika, a powtarzają cudze opinie, nie licząc także moralnego indyferentyzmu dużej części polskiego społeczeństwa. Dziś już sprawa pułkownika powinna być jasna i zdefiniowana, ale jak wiele podobnych spraw z niedawnej, a stale ciągnącej się przeszłości, miała być zepchnięta w niebyt i zapomniana. Tak miało być i pozostać. Tak ma wyglądać linia polityczna III RP i jej przyszły przekaz historyczny, utrzymywany wbrew podskórnym procesom, faktom i ocenom. Dlatego Kukliński jest tu dobrą miarą i sprawdzianem III RP, jak ona ustanawia racje i interesy polskie, jak ocenia lojalność jej reprezentantów. Bo „jeśli Kukliński nie jest zdrajcą, to kim my jesteśmy?” – tak brzmiał, zdaje się, znany, słuszny skądinąd, sylogizm generała Wojciecha J. Zawieszona odpowiedź na to pytanie jest apelem do wszystkich sprzymierzeńców, współtowarzyszy i współsprawców PRL, państwa o systemie zbrodniczym, a także do wszelkiego rodzaju pożytecznych idiotów, którzy poprą racje upadłego systemu. Zgroza, bo jeśli Kukliński nie był zdrajcą, to oni są zdrajcami.

A czy w ogóle mógł być zdrajcą? Nadal wielu rodaków jest skonsternowanych i ogarniają ich wątpliwości, gdy słyszą kwestię o Kuklińskim. Kiedy byłby zdrajcą? Wtedy, gdyby Polska była rzeczywiście krajem niepodległym, suwerennym, samodzielnie się rządzącym, a on zdradzałby jej tajemnice obcemu mocarstwu. Czy taka była, przecież nie. Jeśli zdradzał, to tajemnice zniewalającego nas mocarstwa i tych lojalnych wobec niego, służących mu ludzi. Zdradzał interesy ZSRS, Układu Warszawskiego (czyli Moskiewskiego), Ludowego Wojska Polskiego, które wcześniej już zostało haniebnie użyte do interwencji w Czechosłowacji i do strzelania do współobywateli w Trójmieście w grudniu 1970 roku, a wkrótce miało być użyte w stanie wojennym przeciw całemu narodowi. To wszystko zdradził, ale nie zdradził sprawy polskiej, szerszej i większej, sprawy narodu, a nie tylko interesu grupy panującej w państwie PRL, podporządkowanemu Moskwie. To wszystko odrzucił, gdy po przejściu przez kolejne szczeble kariery wojskowej, zrozumiał, że musi dokonać wyboru między interesami obcego mocarstwa, które przygotowuje się do wojny i najazdu, a racjami własnego kraju i swoich rodaków, nawet nie tylko indywidualnymi. Wiedział, że jest to wybór ostateczny, że nie będzie się można później z tego wycofać, że to gra o wszystko, w której ryzykuje się własne życie i los swej rodziny. Zdecydował się na ten krok ostateczny, gdy poznał zakusy sowieckiego imperium, plany wojenne, szczegółowe operacje podbicia Europy. Zrozumiał, że tylko on wtajemniczony w te plany może tego dokonać, może je udaremnić. Działał samotnie przez prawie dziesięć lat w niezwykłym napięciu, narażony stale na dekonspirację. Zakończył swą misję, przekazując wiadomości o przygotowywaniu stanu wojennego, w ostatniej chwili, gdy już w sztabie wojennym dowiedziano się, że ktoś przekazuje informacje na Zachód. Wtedy zdecydował się jego los, ale i uratowana została nasza sytuacja…

Jeśli jednak nie jest zdrajcą, to kto nim jest, czy może nikt? A może zdrada to już kategoria przebrzmiała i niepotrzebna, do której już nie trzeba się odwoływać. Może dożyliśmy tych szczęśliwych czasów, że takie pojęcia i oceny będą już zbędne, a do tego, jak nam tłumaczą, są zbyt fundamentalne i konfliktowe. Nie będzie już zdrajców ani bohaterów tylko średnia statystyczna. Nie będzie takich spraw, za które trzeba nadstawiać głowy. W języku poprawności politycznej i demokratycznego ujednolicenia nie tylko są one zbyt fundamentalistyczne i konfliktogenne, ale i wywołują niepotrzebny zamęt, odwołują się zaraz do wspólnoty narodowej, tradycji historycznej, patriotyzmu (a to, wiadomo, nie tylko faszyzm, ale i rasizm). Najlepszy byłby jakiś kompromis, pogodzenie zdrajcy i bohatera, bo to postawy skrajne, pojednanie i wybaczenie, zatarcie różnic, zbyt głębokich śladów, niewygodnych kantów. A jeśli już zdarzy się jakiś zdrajca czy bohater, to ten zdrajca okazuje się bardziej ludzki i wymagający tolerancji, a bohater niejako żąda od nas czegoś więcej, zmusza do wysiłku i myślenia, a to jest już zdradą ideału wychowawczego demokratycznego obywatela.

Można by powiedzieć, że kiedyś już tak było, że zdrada przed rozbiorami, przed Targowicą, podobnie zresztą jak w PRL, była czymś niejasnym i nieokreślonym, bo wynikała z gry interesów grup rządzących i obcych mocarstw. Ale już po rozbiorach i upadku państwa, stała się czymś wyraźnie odczuwanym i źle ocenianym, zwłaszcza po kolejnych, powstańczych próbach odzyskania niepodległości i rozszerzeniu się składu polskiego narodu, włączonego do tej obrony. Tak było po zdobyciu w końcu niepodległości i po jej obronie w latach 1920 i 1939. Przekonanie o słuszności interesu narodowego i konieczność jego obrony stałe się wtedy jasne i łatwo było się określić zwłaszcza w krytycznych momentach, podobne jak jasne było ich przeciwieństwo i szkoda nielojalności. Patriotyzm był oczywisty i polegał później, w latach ponownej utraty niepodległości, również na antyfaszyzmie i antykomunizmie, a jakieś posądzenia o powiązania patriotyzmu z jednym czy z drugim, musiały być uznane za rodzaj aberracji i zdradę zdrowego rozsądku lub rozbójnicze wymuszenie.

Test Kuklińskiego

Sprawa pułkownika Kuklińskiego po tych latach powinna być więc całkiem prosta. Jej dzisiejsze zamącenie to tylko ostatnia, miejmy nadzieję, operacja falsyfikacji jego pamięci, próba odwrócenia pojęć i porządku wartości, manipulacji na umysłach, zwłaszcza tych zdezorientowanych i najmłodszych. A także rozpaczliwa obrona własnych pozycji. „Bo jeśli nie jest zdrajcą?... A jeśli nadal będzie zdrajcą, to III RP nie jest żadną III RP tylko jest dalszym ciągiem PRL. Jeśli zdradza, to nadal tych, którzy wtedy rządzili i dziś nadal chcą rządzić, kształtować (o sobie) opinie, a przynajmniej wpływać na bieg rzeczy, tak, żeby nigdy nie odpowiadać za zbrodnie stanu przed narodem, tych z rozmaitych służb i układów już polityczno-finansowych. Kim jest ten, kto mówi dziś, że Kukliński jest zdrajcą, jeśli nie zdrajcą właśnie uporczywie brnącym w kłamstwo i mylącym pozostawione za sobą tropy. Pułkownik Kukliński nadal każe się określać wobec siebie aż do zrozumienia i przyjęcia jego postawy, wyboru, racji, dla których poświęcał własne życie. Jego trwałe miejsce w polskiej świadomości będzie polegać na tym, że będzie stale zmuszał nad koniecznością wyboru, racji wspólnych, narodowych interesów, rozróżniania tego, co dobre, a co złe nie tylko w tak krytycznych momentach, które sam przeżył, ale i w zwykłym życiu. Dotyczy to także najwyższych czynników państwowych, prezydenta, premiera, generałów. Milczenie lub uniki tu nie wystarczą, trzeba się będzie jasno opowiedzieć, czy pułkownik Kukliński dobrze zasłużył się Polsce. Wielu jeszcze zdradza się z tym, że tkwią w układzie PRL, jeśli nadal twierdzą, że był zdrajcą, a mógł zdradzić tylko ich i PRL. Test Kuklińskiego nadal, tak czy inaczej, działa.

Pułkownik Kukliński zmarł na obczyźnie dziesięć lat temu. Nie mógł właściwie wrócić na stałe do Polski. III RP, na rzecz której poświęcał życie, późno i z oporami uznała jego zasługi, nie przyjęła go z należną czcią jako swego bohatera. To musiało go napełniać wielką goryczą. Tym bardziej winniśmy mu wdzięczną pamięć i przyjmować jego przesłanie, które swą postawą zaznaczał, niejako testament całego życia, którego nie śmiałby zostawiać, ani tym bardziej narzucać jako człowiek niezwykle skromny.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.