W miniony czwartek, 6 lutego, kanał France2 należący do France Télévisions (telewizji publicznej) wyemitował cykliczny program „Des paroles et des actes”. Jego bohaterem był tym razem minister spraw wewnętrznych Manuel Valls. Po programie wybuchł skandal, którego bohaterem nie jest jednak minister, ale jeden z jego rozmówców.
Ten 2,5-godzinny program, nadawany w czasie największej oglądalności, a prowadzony przez gwiazdę dziennikarstwa politycznego Davida Poujadasa, jest jednym z najważniejszych tego typu emisji telewizyjnych we Francji. Jego konstrukcja jest tego rodzaju, że mimo swojej długości udaje się utrzymywać widza w napięciu. Dzieje się tak dlatego, że bohater danego odcinka jest konfrontowany, w stosunkowo krótkich sekwencjach, kolejno z politykami przeciwnych mu partii politycznych oraz z dziennikarzami specjalizującymi się w różnych dziedzinach, a na koniec z jakąś osobistością – kimś kto zawdzięcza swoją pozycję dokonaniom niepolitycznym.
Tym razem tą osobistością był Alain Finkielkraut, człowiek o bogatej biografii intelektualnej, niegdyś goszysta, potem przynależny do tzw. nowych filozofów (obok niego zaliczani tam byli m. in. André Glucksann, Pascal Bruckner i Bernard Henri-Lévy), w końcu konserwatysta zatroskany o utratę przez Francję jej tożsamości. Dał temu szczególnie dobitny wyraz w swojej ostatniej książce „L’Identité malheureuse”, co było bezpośrednim powodem zaproszenia go do studia.
Z pewnością tezy, które wygłosił Finkielkraut, nie mieszczą się w kanonie politycznej poprawności, ale po pierwsze nie były żadnym zaskoczeniem, bo filozof głosi je od lat. Po drugie, przebieg debaty nie świadczył o tym, by minister Valls, czy David Poujadas byli tymi poglądami skonsternowali. Przeciwnie – obaj zachowywali się w stosunku do Finkielkrauta kurtuazyjnie, minister zaś podkreślał, że darzy go estymą.
Alain Finkielkraut powiedział, z grubsza biorąc tyle, że tradycyjny francuski model integracji jest dziś podważany i oskarżył rząd, że przykłada do tego rękę. Tradycyjny model – tłumaczył filozof – polegał na tym, że Francja oferowała nowoprzybyłym swoją kulturę i domagała się od nich dostosowania się do obowiązujących reguł współżycia. Nota bene, ów francuski model nie jest powszechnie praktykowany na świecie, ale w tym momencie możemy ten aspekt sprawy pominąć. W każdym bądź razie, Finkielkraut żałuje tego, że współczesna Francja w praktyce uprawia wielokulturowość, która nie wpisuje się w żaden ogólniejszy schemat (dotąd tym schematem była oryginalnie francuska koncepcja „laicité”). Dotąd różnorodność dopasowywała się do wymogów integracji, teraz dopasowuje się jedynie do samej siebie, ponieważ zanika wartość tradycji rdzennie francuskich. To tak – mówił – „jak gdyby Kundera nie przybył do Francji dlatego, że ona jest krajem Diderota, lecz dlatego, że jest [w domyśle: równie dobrze jak Czechy – RG] krajem „Dzielnego wojaka Szwejka”. Zasugerował, że Valls, którego zresztą dosyć komplementował za jego uznanie dla tradycyjnych wartości (takich jak integrująca rola języka francuskiego i w ogóle kultury francuskiej wobec przybyszy), nie jest w tym rządzie tak całkiem na swoim miejscu. W końcu wypowiedział frazę, która go pogrążyła:
Nie można wykluczyć całkowicie rdzennych Francuzów.
Minister odpowiedział dość wymijająco, ale grzecznie. Dla tych, którzy obserwują francuską politykę, jest oczywiste, że w ten sposób Valls buduje sobie posturę ideową znacząco odmienną od dominującego dyskursu rządzącej Partii Socjalistycznej. Nie mógł wprost zgodzić się z filozofem, który ostro krytykuje lewackie pomysły jego rządu, ale już to, że się od niego nie zdystansował, jest wymowne.
Nazajutrz po tym programie dwaj członkowie Komitetu Krajowego PS złożyli skargę do Conseil Supperieur de l’Audiovisuel (odpowiednika naszej KRRiTV) i oskarżyli Finkielkrauta o używanie słownictwa „bezpośrednio zapożyczonego od skrajnej prawicy”.
Filozof natychmiast odpowiedział na łamach dziennika „Le Figaro”, pisząc m.in.:
Pomysł, by nie można już było wspomnieć tych, którzy są Francuzami od bardzo dawna, wydaje mi się kompletnie szalony. Antyrasizm, który popadł w obłęd, gna nas do sytuacji, w której jedyne pochodzenie [etniczne – RG], o którym nie można byłoby mówić, to pochodzenie francuskie. (...) Gościnność określa się, moim zdaniem, przez dar z własnego dziedzictwa, a nie przez jego likwidację.
***
Dodajmy, że Alain Finkielkraut jest pochodzenia żydowskiego i określa swoją tożsamość jako częściowo żydowską. Jest więc podręcznikowym przykładem udanej integracji, takiej właśnie, jakiej zalety chwali i nad której zanikiem ubolewa. To taki model, w którym każdy może identyfikować się ze swoimi korzeniami kulturowymi, ale zarazem musi uznawać to, co buduje wspólne wartości nowej wspólnoty. Model, który jest we Francji wyraźnie w zaniku z dwóch powodów.
Po pierwsze, z powodu wielkich procesów migracyjnych i załamania się mechanizmów integracyjnych leżących dawniej w możliwościach francuskiej gospodarki. Teraz, od kilku już dziesięcioleci, ta gospodarka nie ma takich możliwości, a przybysze często zasilają armię bezrobotnych i w ogóle szeregi wykluczonych (słynne zjawisko „banlieux”, zasiedlonych w ogromnej większości przez ludność kolorową, gdzie królują narkotykowe gangi, drobni przestępcy i gdzie szerzy się radykalny islamizm).
Po drugie, z racji swoistej abdykacji francuskich elit kulturalnych, które w coraz większym stopniu ulegają terrorowi „antyrasizmu”. Nie zwykłego antyrasizmu, bo ten jest elementarnym wymogiem cywilizowanego współżycia społecznego, ale jego zwulgaryzowanej postaci, która widzi rasizm nawet w zwykłym odróżnianiu ras (niedawno zakazano we Francji używania w ustawodawstwie słowa „rasa”). Tego rodzaju poprawność polityczna każe całkowicie przekreślić dawną historię Francji jako bez reszty skażoną kolonializmem, ergo każe wyrzec się jakiejkolwiek aspiracji do budowania wspólnoty w oparciu o tradycje francuskie. Ma być wielokulturowo, to znaczy bez kultury francuskiej jako dominującej, bo to byłaby mentalność rasistowska. Przeciw temu, co tu kryć, obłędowi intelektualnemu protestuje Finkilekraut.
***
Polska ma swoje traumy historyczne, ale – Bogu dzięki – nie ma traumy postkolonialnej. Ciekawe, czy to uchroni nas przed tego rodzaju aberracją, czy też poprawność polityczna, która wkracza do nas szybkim krokiem na innych polach, zwycięży także na tym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185231-sprawa-finkielkrauta-czyli-szalenstwa-politycznej-poprawnosci-o-skandalu-jaki-wybuchl-we-francuskich-mediach